Alter Bridge – „The Last Hero” (2016)

Zwykle późno się uśmiecham do amerykańskich mega-wydawnictw naznaczonych logiem „hit”, „album roku”, „nowy! musisz mieć!” i tym podobnych zachęt. Czekam aż emocje recenzenckie opadną, a wtedy spokojnie sięgam po album. Tak też sprawa się ma do nowego krążka Alter Bridge zatytułowanego The Last Hero, który swoją premierę miał 10 października br., tym razem nakładem Napalm Records (uciekając z Roadrunner Records), a z rozgrzaną promocją już od lipca tego roku. Z formacją Alter Bridge polubiliśmy się stosunkowo niedawno, dopiero przy trzecim albumie, głównie za sprawą rewelacyjnego wokalisty Myles’a Kennedy’ego, ze skalą głosu 4,5 oktawy… I nikt mi nie powie, że gość nie potrafi śpiewać. A jak wypada z kolegami? Może nie tak horrendalnie medialnie jak z kolegą Slashem, ale nie mniej przebojowo i hard-rockowo. The Last Hero to już piąta studyjna odsłona Alter Bridge i mam wrażenie, że z każdym albumem dzieje się lepiej. Istotne szczególnie dla mnie, bo niestety początki grupy nosiły w sobie znamiona Creed, którego po dziś dzień nie jestem w stanie przełknąć. 13 utworów, 66 minut słuchania to trochę dużo, ale Amerykanie to lubią z pompą (żeby nie powiedzieć – pompatycznie).

Album otwiera wybuch. Dosłownie! Nie mam co owijać w bawełnę – Show Me a Leader  i The Writing On The Wall to energiczne, rockowe, nabuzowane numery z ładnym, długim gitarowym wstępem Marka Tremonti’ego. Jak fanką jego riffów nigdy nie byłam, tak przy niniejszym wydawnictwie czepiać się nie wypada; solówki od początku albumu są porządnie dopracowane, wymuskane i przemyślane. Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę fakt, że Tremonti się nie rozdrabnia i używa siedmiostrunowej gitary. Po kolejnym utworze The Other Side w warstwie instrumentalnej wyraźnie słychać inspirację Metallicą, ale na szczęście nie kopię. My Champion i Twilight z pewnością na długo pohula w radio, i myślę że wielbiciele debiutanckiego One Day Remains odnajdą tu spełnienie. Rzewniejsze Cradle To The Grave i The Side of Fate z partią smyczkową to już typowy Alter Bridge z kolejnych albumów, znów z solidną gitarową solówką. Przy Losing Patience i Island of Fools uwagę zwraca naprawdę świetna sekcja rytmiczna Scotta Phillipsa na perkusji oraz Briana Marshalla na basie. Krążek wieńczy potężny, rozbudowany The Last Hero, bardzo dobrze podsumowując wszystko, co w tym albumie najlepsze. W warstwę liryczną, tak jak przy poprzednich albumach, szczególnie się nie zagłębiam. Sporo tu osobistych wycieczek autora do rozważań na temat heroizmu, rodziny, trochę polityki czy niesprawiedliwości społecznej.

Cały album to 101% Alter Bridge w Alter Bridge. Na pewno produkcyjnie jest w mojej ocenie lepiej niż na poprzednich płytach – gitary są uwolnione i śmigają równie krzepko jak Myles w swoich popisowych wokalizach. Nie da się nisko ocenić albumu, gdzie wszystko działa i dostajemy dokładnie to, po co przyszliśmy. Nie zabierajcie się jednak za ten długograj, jeśli szukacie nowości i oryginalności. I powstrzymałabym się od górnolotnych i niepotrzebnych porównań czy wróżbiarskich przepowiedni, że Alter Bridge zostanie w końcu następcą dziadków z Iron Maiden czy nawet Metalliki. Otóż, nie zostanie, nie musi. Alter Bridge, mimo ogranych i sprawdzonych schematów, mają to swoje „coś”, być może mam na myśli przebojowość i rozmach – obecnie to już koncertowy, stadionowy gigant, a może głównie wokalistę na 4,5 oktawy. Polecam!

Ocena: 8/10

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .