Bloodshed – „The Hunger And The Agony” (2014)

Zdarzają się płyty, których opisanie sprawia dużo więcej problemów, niż powinno. I nie chodzi tu o płyty wybitne, wyjątkowo interesujące czy nietypowe. Chodzi o płyty z gatunku tych, co to wymieniają się tylko okładką, listą numerów i nazwami. The Hunger And The Agony jest właśnie taką płytą.

Wydany dwa lata dzięki wspólnym siłom Satanath Records, Wings of Destruction, Grotesque Sounds Productions i Metal of Crypt krążek jest debiutem rosyjskich metalowców. Debiut ten ma tak z trzydzieści pięć minut i osiem kawałków, włączając bonus i intro.

Recenzję można podsumować, streścić i skończyć następującą frazą: death metal jakich wiele. No bo to w sumie jest death metal jakich wiele. Podobny do tysiąca innych płyt jak mielony do mielonego, smakuje też tak samo, a i proces produkcji nie różni się za wiele. O ile jednak do kotletowej zakały wkładamy soję, cebulę, poziomki, garść piasku na przeczyszczenie i odrobinę mięsa, żeby lokatorzy dali się nabrać, o tyle Bloodshed jest wypadową elementów brutalowych, melodycznych, groove’owych i czysto death metalowych. Niekiedy jest mocniej (Blessed Possession brzmi jakby chciało zasugerować, że chłopaki cośtam o slamie słyszeli), częściej jest całkiem bujnie (The Roadside Slaughterhouse) a elementów melodeathowych jest już naprawdę sporo i występują prawie że wszędzie. Wszystko to daje koktajl, który da się przełknąć (The Hunger and the Agony i Unmarked Graves można uznać za faworytów). Pytanie tylko, po co.

Założę się, drogi czytelniku, że lubisz death metal i go niekiedy słuchasz. W takim przypadku możliwym jest, że natkniesz się na podobny problem, co ja. The Hunger And The Agony jest tak bardzo schematyczne, że praktycznie niemożliwym jest porównanie go do innych zespołów. Nie zauważyłem tu żadnych punktów charakterystycznych, nic, co choć ociupinkę wystaje ponad morze przeciętności. Ani horrorowo-rzeźnickie sample, ani brzmienie instrumentów, ani kompozycje, ani klimat, ni to staro-, ni to nowoszkolny. Na kiego grzyba męczyć się, poświęcać czas i pieniądze, żeby taką breję w świat puszczać? Niby jest ten wyróżniający się, ostatni utwór, konkretnie symfoniczna wersja Let The Blood Flows, ale raz, że chujowa i brzmi jak soundtrack do ruskiej wersji Harry’ego Pottera, a dwa, że pasuje do reszty jak pięść do dupy.

Mógłbym niby coś więcej na ten temat napisać, ale w sumie nie ma najmniejszej potrzeby. Nudny jak flaki z olejem krążek wydany chyba tylko po to, żeby pochwalić się mamie. I jakoś nie wydaje mi się, by wiele osób uważało inaczej. Poza całkiem fajną okładką dużo dobrego tu nie ma.

Ocena: 5/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , .