Der Weg Einer Freiheit – „Unstille” (2012)

Mniej więcej rok temu przy okazji wydania płyty Stellar wpadłem zupełnie przypadkiem na Der Weg Einer Freiheit. Było w tym albumie tyle czystej energii, niepohamowanej agresji i prawdziwych uczuć, że godziną muzyki Bawarczycy byliby w stanie zdmuchnąć wszystkie mury na świecie. Z Berlińskim na czele. Pozostałe ich płyty (w tym dwie EPki) kupiłem więc zanim czarnuchy Marsellusa Wallace’a zrobiły Zedowi z dupy jesień średniowiecza. Ba, szybciej nawet niż Fabienne powiedziała do Butcha „placek z jagodami”. Tak więc czas teraz na recenzję Unstille. Choć zapewne wynik mojej przenikliwej analizy znacie już teraz.

Unstille wypłynęła ze studia trzy lata przed osławionym Stellar i kilka(naście) miesięcy po równie czczonych dwóch EPkach. I jak to panowie mają w zwyczaju, od pierwszych sekund informują nas, że na płycie nie będzie miejsca na niedoskonałości. Zatem Zeichen zaczyna się monumentalnie jak Koloseum i Panteon w jednym. A po krótkiej chwili (półtorej minuty) rozpoczyna się apokalipsa według świetnego Nikity. A w zasadzie to bardziej nawet Tobiasa, gdyż to on nadaje rytm utworowi i do tego śpiewa. Prędkość, której nie powstydziłby się Clarkson w drodze do toalety po zjedzeniu starej ryby popitej litrem mleka. Jedenaście minut dźwiękowego nawracania tak idealnego, że wskrzesiłoby nawet Łazarza. I to zanim ktokolwiek zdołałby podejść do głazu zasłaniającego wejście do grobu. Utwór kolejny to kontynuacja myśli poprzedniej. Może inna melodia i inny pomysł na klimat, ale perfekcja ta sama. Nachtsamm daje chwilę oddechu, ale tylko pozornie. Rozpoczynający się delikatnie instrumentalny kawałek przechodzi po chwili w znacznie bardziej żwawe rejestry. Geniusz tego utworu polega jednak na tym, że mimo szybkiego tempa utwór do ostatniego dźwięku pozostaje pięknie monumentalny. Kolejny kawałek powraca do blackmetalowego tempa nie tracąc ani na chwilę absolutnego ładu, konsekwencji i melodyki godnej Mozarta. Vergängnis znów zaczyna się spokojniej, ale to znów tylko przygrywka. I choć spokojnie jest przez całe siedem minut, to o nudzie, wtórności czy zapychaniu czasu nie ma nawet co myśleć. Utwór jest równie piękny, równie mocny i równie potężny jak poprzedzające go arcydzieła. Płytę zamyka drugi najdłuższy na niej monument, który niczym klamra zamyka całościowo ideę Bawarczyków. A genialna synteza gitary i perkusji zamiata połamaną szczękę pod dywan bodaj po raz ostatni. Ech, wystarczy.

I tak oto przeleciała kolejna recenzja. Niby nic, powiecie. A ja po prostu nie mogę przestać ich słuchać. Te dwa longplaye lecą u mnie na zmianę do zrzygania. Do oporu. Do końca. I nic już nie jest w stanie mnie aż tak zachwycić. Uważajcie więc wkładając ten krążek do odtwarzacza. Aha, tak przy okazji tej płyty wydano zaledwie 250 sztuk.

Ocena: 10,0/10,0.

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .