Enslaved – „E” (2017)

Zespołu Enslaved i jego dorobku nie trzeba raczej nikomu przedstawiać. Uformowany w 1991 roku bardzo szybko stał się sławny na gruncie drugiej fali black metalu powstałej w Norwegii. Na tle reszty typowych bandów z tamtych czasów wypadał ciut inaczej, gdyż swój dorobek muzyczny ukształtował w gatunku viking/black metalu, a nie jak cała reszta na true norwegian black metalu. Jednakże prawdziwa ewolucja w ich muzyce przyszła po przełomowych Mardraum: Beyond the Within, a w szczególności Monumension. Styl Enslaved stał się bardziej nakierowany na progresywne granie, które kultywują do dziś.
Obiektem tej recenzji jest czternasty album Enslaved o bardzo krótkiej nazwie – E. Krążek ten oficjalną premierę miał 13 października 2017 roku, wydany nakładem Nuclear Blast. Mógłbym w tym momencie napisać, że E to kolejne wielkie dzieło, które wyszło spod rąk Ivara Bjørnsona i Grutle Kjellsona, ale byłoby to zbyt łatwe, więc przejdźmy do konkretów. Kiedy poznałem E, nie dałem sobie zbyt dużo czasu, by się z nią osłuchać. Przesłuchałem ją ładnych kilka razy, oceniając jako średnią w ogólnym rozeznaniu dorobku progresywnych wydawnictw tej grupy. Jednak po czasie wróciłem do niej i… No właśnie, moje zdanie uległo zmianie.
E jest naturalną, ciągle rozwijającą się muzyczną ewolucją Enslaved. To kolejny krok w przód w ich dyskografii, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Moje nastawienie i pierwsza ocena były spowodowane tym, że oczekiwałem czegoś nowego, czegoś więcej niż to, do czego od już ponad 15 lat Enslaved nas przyzwyczaiło. Kiedy raz jeszcze na spokojnie usiadłem do E, urok zaklęty w jej dźwiękach mnie oczarował.
Jedno jest nadal pewne – nie jest to arcydzieło. Jednak jest tu wszystko to, co powinno być na płycie Enslaved. Cała masa pokręconych progres riffów, tak dalece rozpoznawalnych, że nie da się ich pomylić z żadną inną kapelą. Wystarczy posłuchać głównych motywów rozpoczynającego ten album kawałka o nazwie Storm Son. Znajdziecie w nim soczyste, pokręcone riffy made by Enslaved, ale również natraficie na podniosłe, wręcz monumentalne chóry męskich wokali, które z płyty na płytę są coraz lepsze.
Na E za czyste wokalizy odpowiedzialny jest głównie nowy członek EnslavedHåkon Vinje. Muszę przyznać, że wspaniale dobrali człowieka, który nie dość, że perfekcyjnie odnalazł się we wcześniejszych czystych partiach wokali Herbranda Larsena, byłego klawiszowca, to jeszcze swym wokalem wprowadził nieco powiewu świeżości do całego brzmienia. Jego umiejętności operowania głosem nie pozostawiają niczego do zarzucenia, tak samo jak i jego zręczność w posługiwaniu się klawiszami.
Na Sacred Horse możecie poczuć i usłyszeć wspaniale wibrującą, progresywną solówkę na organach Hammonda w wykonaniu Håkona. W tymże utworze usłyszycie również najbardziej agresywne, i jednocześnie – co jest charakterystyczną cechą w brzmieniu Enslaved – najbardziej postrzępione gitarowe riffy z całego E. Partie te są jakby wizytówką tego zespołu, doskonaloną przez lata, by teraz doprowadzić te umiejętności do perfekcji.
Zostanę jeszcze chwilę przy riffach, gdyż te zawsze przykuwały moją uwagę w wydawnictwach Enslaved. Początkowe partie gitar w numerze Feathers of Eolh to po prostu coś niesamowitego, to jakby fuzja jazzu i groove’u w jedną spójną kompozycyjną całość, która powtarza się przez dwie początkowe minuty trwania tego numeru. Ale to nie wszystko, jeden riff to za mało, w Feathers of Eolh znajdziecie jeszcze flet. Instrument ten ostatni raz w swych kompozycjach Bjørnson zastosował chyba za czasów Below The Lights. Tutaj równie dobrze się wkomponował, tworząc atmosferyczne, z lekka rozmarzone partie, które pasują do klimatu. A ten co rusz się zmienia, by w połowie tej sztuki stać się prawie shoegazeowy. Jeżeli chodzi o wokale, to nie uświadczycie tu black metalu nawet w postaci charczącego wokalu Grutle. Feathers of Eolh to najbardziej eksperymentalny kawał muzy, jaki usłyszycie na E.
Do tego całego już nieco rozbudowanego instrumentarium na E, dołącza jeszcze jeden instrument – saksofon. Na Hiindsiight usłyszycie jego dźwięki w postaci ciekawego sola, ale nie tylko, gdyż pojawia się on w tle kilka razy przez całą długość tego utworu. I kolejny raz na E słychać więc wpływy jazzowe. Czyżby nadchodziła jakaś znacząca zmiana w ich twórczości? Kto to wie? Może na następnej płycie się o tym przekonamy. Wątpię jednak w to, by Enslaved odeszli od nordyckiej atmosfery pojawiającej się na każdym ich wydawnictwie.
Do sześciu głównych kompozycji na E znajdziecie jeszcze dwa bonusy w postaci kawałków Djupet oraz cover norweskiego duetu RöyksoppWhat Else Is There? Pierwszy, to solidna kompozycja, trochę odstająca od innych na tym albumie, ale niezbyt rażąco. Numer ten mógłby znaleźć się na przykład na Mardraum, mniej w nim eksperymentów niż w całej reszcie kawałków z E. A nagranie coveru Röyksopp to już coś wspaniałego. Bardzo dobry wybór i rewelacyjne wykonanie, pokazujące, jak otwarte są horyzonty Ivara i spółki. Wspaniałe zakończenie albumu!
Kompozycje na E, w porównaniu do jego poprzedniczki In Times, wypadają bardziej atmosferycznie, jest w nich więcej melodii a mniej agresji. Wszystko bardziej nastawione jest na klimat. Zespół nie boi się sięgnąć po nowe środki wyrazu, jednocześnie dalej podążając po ścieżce dobrze nam już znanej. Ale czy kolejne zmiany będą tak samo subtelne? Cóż, nic nam nie pozostaje, jak tylko czekać na kolejne wydawnictwo, a międzyczasie rozkoszować się tym, co mamy.

Ocena: 8,5/10

Enslaved na Facebooku.

(Visited 3 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .