Florian Grey – „Ritus” (2018)

Po wydaniu debiutanckiej płyty Florian Grey powraca na rynek z albumem Ritus. Krążek spodoba się tym słuchaczom, którzy nie boją się popowej melodyki, a jednocześnie noszą w swej duszy pierwiastek mroku. Kto tańczył na szkolnych dyskotekach do kawałków The Rasmus (chyba w singlowym Until We Go Down słychać to najmocniej), albo ronił łzę przy balladach zespołu HIM pewnie znajdzie tu coś dla siebie. Tych wszystkich, którzy już kręcą nosem na podobne zestawienia, zachęcam, by jednak dać Florianowi kredyt zaufania, bo mimo wszystko w jego propozycji jest więcej alternatywnego podejścia.

Z każdym kolejnym przesłuchaniem płyta Ritus zyskuje – przebojowość jest tutaj nienachalna, a zgrabne aranżacje, korzystające z chłodnego powiewu lat 80. czynią tę muzykę przynajmniej interesującą. Gitary na albumie, choć bliskie stylistyce pop rockowej, mają w sobie też coś z gotyku w wydaniu chociażby The Mission, a klawiszowe plamy dodają całości uroku i rozmachu (choć malkontenci powiedzą, że pretensjonalności). Sam artysta określa swoją muzykę terminem symphonic dark rock/pop i trudno odmówić tej etykietce pewnej trafności.

Refreny takich kawałków, jak Bluecifer albo Bereft zwyczajnie wpadają w ucho. Growing Colder ma w sobie coś z melodyki i atmosfery co spokojniejszych utworów Type’O’Negative. No właśnie, mimo popowych inklinacji udaje się tutaj przemycić z lekka „nawiedzony” klimat, który niczym szczypta sproszkowanej mandragory dodaje muzyce odrobinę czarnej magii. My Babylon przykuwa uwagę dynamicznym, tanecznym rytmem, w mrocznym, nowofalowym wydaniu. Synth wave’owy, tajemniczy i industrialny Paraphrase płynnie przechodzi w bliski stylistyce Depeche Mode kawałek The Unknown Pleasure. Najbardziej rozbudowany na tym albumie utwór Catharsis (Closing Ceremony), wita słuchacza rozmarzonym wstępem, z którego wyłania się pop rockowa pieśń, przechodząca znowu w ambientowe, minimalistyczne wyciszenie.

Owszem, zdarza się co prawda, że ballada wypada ciut zbyt ckliwie, z refrenem trochę jak dla cierpiących sercowe katusze nastolatków (Glimmer). Momentami brak też wyrazistości – zwłaszcza niektórym zwrotkom. Jednak większość z tych piosenek wypada naprawdę nieźle i jako całościowy koncept po prostu się broni. Mamy tu rzeczywiście do czynienia z albumem, a nie zestawem przypadkowych piosenek.

Ritus ma z pewnością swój klimat, a pełne werteryzmu teksty i również podlana smutkiem, choć przebojowa muzyka, znajdą swoich amatorów. Ci pewnie chętnie będą raczyć się tymi piosenkami ze szklanką wina w dłoni i przy zapalonych świecach. A że nie każdego taka formuła kupi – cóż, jedni wolą horrory w wydaniu gore, drudzy romantyczną, choć tajemniczą posiadówkę u Doriana Gray’a. O przepraszam, Floriana Grey’a.

ocena: 7,5/10

Oficjalna strona artysty na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .