Leech – „Cyanide Christ” (2013/17)

Krakowski label Defense Records sięgnął do archiwum X, z którego wygrzebał thrashową perełkę z 2013 roku – debiutancki (i póki co ostatni) album szwedzkiej bandy Leech. Grupa zbudowana została w czterech piątych z członków dobrze rozpoznawalnej kapeli Carnal Forge. Płyta Cyanide Christ, bo o niej tu mowa, to kolejny pomnik muzyków zbudowany na cześć thrashu, podsyconego tu i ówdzie death metalem i nie tylko.

Już od pierwszych sekund otwierającego album kawałka Barely Alive mamy do czynienia z mocnym thrashowym graniem, które z jednej strony silnie zakorzenione jest w starej szkole gatunku, a jednocześnie daje na tyle dużo swobody muzykom, by ci mogli eksplorować inne pokrewne odmiany metalu. Solówki gitarowe czerpią z klasycznego heavy metalu, a wokal odpływa raz po raz ku bardziej death metalowej lub nawet grindcore’owej stylistyce. Czysto thrashowym kręgosłupem tego albumu są ciężkie i szybkie riffy, a także bezpretensjonalna sekcja rytmiczna, w której bas i perkusja stoją na wysokim poziomie. Jednym z ciekawszych numerów jest bez wątpienia Hollow Eyes, zaczynający się od death metalowego ciosu, przechodzący przez zmiany tempa, zawierający łącznik w stylu Pantery, a kończący się wreszcie melodiami obu gitar, które świetnie ze sobą „gadają”. Gdybym miał wybierać mój ulubiony numer z Cyanide Christ to postawiłbym właśnie na wspomniany kąsek.

Im dalej, tym ostrzej, a apogeum osiągnięte zostaje przy utworze The Avenger, który ponownie łączy w sobie cechy charakterystyczne nie tylko dla thrashu i deathu, ale też groove metalu. Z każdym kawałkiem zaczynam coraz bardziej utwierdzać się w przekonaniu, że Leech jest dobrą propozycją dla fanów At The Gates, ale również zwolennicy Carcass powinni przysłuchać się propozycji Szwedów. Koniec końców twórcy Cyanide Christ nie dają się zaszufladkować w jednoznaczny sposób. Album tym nie odkrywają na nowo Ameryki, ale udowadniają też, że w międzygatunkowej stylistyce radzą sobie bardzo dobrze i swobodnie potrafią przechodzić pomiędzy ciężką artylerią i melodyjnymi partiami, które wzbogacają całość, a nie przeszkadzają.

Jedenaście ciosów składa się na bardzo stabilny i równy album, którego jedyną wadą jest przewidywalność i powtarzalność schematów. Pewnym jest za to, że Szwedzi czują się w swojej grze jak ryby w wodzie, więc z drugiej strony dlaczego mieliby robić coś inaczej? Cyanide Christ to po prostu dobra płyta, którą warto poznać lub odświeżyć sobie, jeśli miało się już wcześniej do czynienia z muzyką Leech.

Ocena: 8/10

Vladymir
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .