Long Distance Calling – „Boundless” (2018)

Siedzę z nowym krążkiem Long Distance Calling już kolejny tydzień i kolejny tydzień zastanawiam się, jak napisać o nim w miarę sprawiedliwą recenzję. Oto z jednej strony otrzymuję album, który zdaje się nie tylko oscylować na właściwym dla kapeli poziomie, ale i gustownie nawiązywać do jej korzeni. Jednocześnie po kilkunastokrotnym przesłuchaniu Boundless wciąż staram się rozsądzić, czy wspomniany powrót satysfakcjonuje mnie w 100%.

Biorę poprawkę na fakt, że nowa płyta Niemców mogła stać się zwyczajnie ofiarą moich wygórowanych oczekiwań, mając bowiem w pamięci wcześniejsze albumy – ze wskazaniem na fenomenalny Avoid the Light (2009) i rewelacyjny Long Distance Calling (2011) – wiem, że zespół stać na sporo. Nie zmienia to jednak faktu, że choć na Boundless zdarzają się fragmenty absolutnie wspaniałe, krążek jako całość wypada już odrobinę gorzej.

Najpierw plusy. Po ich stronie należy niewątpliwie zaliczyć postawienie na całkowicie instrumentalne granie. Mimo, że kawałki z gościnnym udziałem wokalistów od lat były pewnym znakiem rozpoznawczym LDC (wystarczy wspomnieć o współpracy m.in. z Jonasem Renske z Katatonii, czy Johnem Bushem z Anthrax), wcześniej spełniały one jedynie rolę pewnego urozmaicenia. Dopiero na dwóch ostatnich płytach Niemcy postanowili dokonać solidnej wolty, tracąc przy okazji część atutów świadczących o jakości ich muzyki. Powrót do czysto post rockowego klimatu należy więc w tym kontekście uznać za krok w dobrą stronę.

Szkoda tylko, że w trakcie trwającej blisko 50 minut płyty zespół potrafi miejscami utracić zainteresowanie słuchacza. Niektóre kawałki, choć ze świetnymi fragmentami, są po prostu za długie, przez co często kulminacyjny moment następuje zbyt późno (singlowy Out There, In the Clouds) lub niestety nie nadchodzi wcale, jak chociażby w On the Verge. Zdarzają się mielizny (Like A River), od czasu do czasu muzyka wędruje w sobie tylko znanym kierunku, a człowiek łapie się na tym, że w pewnym momencie przestaje jej towarzyszyć.

Na szczęście po chwilach słabości kapela potrafi wrócić na najwyższe obroty, czego najlepszym przykładem jest riff z Ascending, mocna końcówka The Far Side czy chociażby dwa ostatnie numery, które już jako całość są znakomite. I myślę sobie, że gdyby zespól zdecydował się na wyodrębnienie wspomnianych ciosów w postaci EPki, to materiał miałaby szansę stać się moim post rockowym nr 1 w 2018 roku.

Powyższy tekst jest może nieco nieuporządkowany, ale takie są właśnie moje odczucia towarzyszące nowej muzyce LDC. Nie jest to z pewnością płyta zła. Nie jest też jednak pozycją, której w całości słuchałbym z zapartym tchem. A taki krążek chciałbym jeszcze w przyszłości z tego obozu otrzymać. Potencjał bowiem wciąż jest olbrzymi.

Ocena: 7/10