MaidaVale – „Madness Is Too Pure” (2018)

Znów ta Skandynawia, a trochę precyzyjniej, Szwecja. MaidaVale to kapela założona w miasteczku Farosund na północnym wschodzie Gotlandii z początkiem 2012 roku. Ich muzyka jest dość interesująca, z uwagi na czasy, w jakich się obecnie znajdujemy, a co ciekawsze jest to kobieca grupa. Prezentują styl oparty na muzyce z pogranicza lat 60-70. Ze swoim nowoczesnym podejściem do psychodeliczno-blues-rockowego grania, potrafią wywołać klimat tych dawnych lat, w którym z przyjemnością chcemy zostać i się odprężyć. Jak dotąd nie miałem okazji trafić na nową falę, która opiera się właśnie na takich założeniach – brzmienia jak staroświeckie, hipisowskie kapele. Z tego, co zdążyłem zauważyć, świeżych reprezentantów takiego stylu jest dość sporo, a omawiany tu MaidaVale z pewnością jest jednym z najlepszych w swoim gatunku.

Ich debiutancki krążek Tales Of The Wicked West z 2016 roku spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem, dzięki czemu grupa zyskała na popularności. Panie zbyt długo czekać nie kazały i dwa lata po debiucie, prezentują nowy materiał. Najnowszy album, zatytułowany „Madness Is Too Pure”, jest drugim longplayem w dorobku zespołu. W niecałych 40 minutach dźwięków, udało się zmieścić 9 nowych utworów.  Szczerze przyznam, że kiedy przeczytałem z kim mam do czynienia,  spodziewałem się jakiegoś słodkiego, alternatywnego plumkania, które obok czegoś takiego jak „psychodeliczny rock” nigdy nie leżało. Nic bardziej mylnego, zespół doskonale wie, co robi, i w jakim kierunku podąża. Mamy tutaj całe mnóstwo klimatycznego grania, a wszystko skąpane jest w mistycznej mgle wczesnych lat 70. Numery jak „Walk in Silence”, „Gold Mind” czy „Dark Clouds” są tego doskonałym przykładem. Nie tylko wciągają jak bagno do swojego świata, ale sprawiają, że ma się ochotę zapalić jointa. Ta muzyka jest na tyle przyjemna dla ucha i swego rodzaju hipnotyzująca, że po dłuższej chwili orientowałem się, że w kółko słucham tego samego. Jeżeli już miałbym się do czegoś przyczepić, bo przecież nie może być tak kolorowo, to jest tu coś takiego, co nazywam „syndromem ekranu ładowania”. Wiele kawałków, jak choćby otwierający „Deadlock” czy kolejny „Oh Hysteria!”, mają w sobie coś takiego, co buduję napięcie, ale nie ma w nich punktu kulminacyjnego, jakiejś solówki czy nawet przyśpieszenia. Ot, zaczynamy na pierwszym biegu, bardzo sprawnie wrzucamy drugi, no i na tym drugim dojeżdżamy do końca numeru. Takiego typu odczucia pojawiały się u mnie dość często. Domyślam się, że prawdopodobnie taki był zamysł artystyczny, ale w pewnych momentach można było dokręcić śrubę.   

Produkcja, jak na dzisiejsze standardy przystało, jest bardzo solidna. Selektywne brzmienie instrumentów tworzy cudowne, mistyczne tło do mocnego wokalu frontmanki. Wszystko jest na jak najlepszym poziomie, nic nie drażni ucha a wręcz pomaga poczuć ten cały psychodeliczny zapach. Gdyby większość starych kapel miało takie możliwość. Muszę przyznać ,że wytwórnia The Sign Records ma w swojej tali naprawdę mocne karty, Demon HeadMaidaValeLizziesHällas… aż strach się bać następnych kapel.

MaidaVale, co by tu się dużo nie produkować, jest naprawdę solidną kapelą. Wsiąknąłem w ich klimaty na tyle mocno ,że przesłuchałem wszystko, co do tej pory Panie miały okazję wydać i w żadnym wypadku się nie zawiodłem. Polecam każdemu, kto lubuje się w starych, psychodelicznych klimatach i brakuje im pewnej świeżości. Kapela jest młoda i prężnie rozwijająca się. Mam zamiar śledzić jej dalsze losy, bo tkwi w niej niesamowity potencjał.

Ocena: 9/10

Maciek Mazur
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .