Mechina – „Progenitor” (2016)

Są zespoły, które pomimo pokaźnego i wartego uwagi dorobku, znane są przez trzy osoby na krzyż. Nie wiedzieć czemu, nie mają też podpisanych kontraktów z znaczącymi, lub w ogóle jakimikolwiek, wytwórniami. O trasach koncertowych już nawet nie wspomnę, mimo, że poziomem przebijają większą część mainstreamowych zespołów. Tak, mówię o Mechinie, a Progenitor jest kolejnym dowodem geniuszu amerykańskiego zespołu.

Ciężko mi nawet zebra słowa by opisać ich nowy album, więc zacznę od garści informacji. Progenitor ukazał się ostatniego Światowego Dnia Kaca i Postanowienia Poprawy, czyli niedawno. Jest szóstą pełnowymiarową płytą tej ekipy, trwa ponad pięćdziesiąt minut i zawiera osiem części. A to, dlaczego piszę „części” zamiast „utworów” jest w mojej opinii największą z wielu ich zalet.

Otóż: Mechina nie tworzy tylko numerów i płyt. Mechina tworzy opowieści. Każdy kolejny numer to następny rozdział jednej z najlepszych historii typu sci-fi. A SF miłuję mocno i śmiem twierdzić, że się na nim wyznaję. Damn, zresztą już sam fakt, że wspominam o stronie tekstowej, jest niecodzienny. Krytycznie polecam zapoznać się z stroną liryczną Mechiny. Nie ma sensu, bym ją przybliżał. To jak próbować poznać fabułę Powrotu Jedi bez znajomości wcześniejszych epizodów. Więc i Wy, zanim w pełni doświadczycie Progenitora, powinniście przeżyć Acheron, Xenon i poprzednie. Dodam, że cholernie warto. Nie tylko dla tekstu, ale też dla muzyki.

A muzyka jest po prostu wspaniała. Kompletna i cudowna. Gatunkowo mamy do czynienia z bardzo rozbudowanym, nowoczesnym death metalem. Takim pełnym elementów symfonicznych i elektronicznych, podlanego djentem, z bardzo rozbudowaną paletą wokali i brzmieniem idealnym do klimatów sci-fi, a jednocześnie mięsistym (powiedziałbym nawet, że to brzmienie jest nawet lepsze niż na ubiegłorocznym Acheronie, a to naprawdę coś). I te wszystkie elementy chłopaki łączą w kompozycje niesamowicie epickie, mocarne i piękne. Czuć podniosłość, czuć moc i powagę sytuacji. A przede wszystkim czuć hektolitry klimatu. Mechina posiada tą chwalebną umiejętność przekazywania nastroju dźwiękiem, a muzyka idealnie łączy się z tekstem tworząc coś dużo wspanialszego niż zwyczajne utwory. Nadmieńmy, że sam instrumental jest na tyle dobry i podniosły, że bez problemu mógłby robić za cinematiki, lub wręcz pełnoprawne elementy ścieżki dźwiękowej do takich serii, jak Mass Effect, Starcraft, Wh40k lub innych.

Progenitor jest, w porównaniu do poprzednich płyt, dużo bardziej melodyczny i symfoniczny, ograniczono także elementy elektroniczne. Brzmi melancholijniej niż wcześniejsze akty, co jest bardzo trafionym pomysłem, biorąc pod uwagę fabułę epizodu. Dużo więcej udziału ma też Mel Rose, odpowiadająca za kobiece wokale. Nawet nie wiem jak przekazać mój zachwyt jej udziałem w Cryoshock The Horizon Effect, a i mniejsze role wychodzą jej cudownie. A mówiąc o wokalach, są one wisienką na torcie brzmienia płyty. Nieważne, czy mówimy o mocnym growlu, czy o Mel, czy też czystym męskim (chociażby w Ashes of Old Earth), każdy głos jest świetny i zazwyczaj pasuje do miejsca, w którym się pojawia. Kwestia gitarowania? Jak już mówiłem, mięsiste, deathowo-djentowe, i choć przez większość czasu sprowadzone do podkreślania symfoniki i głosów, to zdarzają się też solówki i partie dominacji strunowców. A w obu wersjach brzmią mocarnie. Do tej mikstury dochodzi jeszcze perkusja, nagrana na żywo, bogata, tu blastująca, tam minimalistyczna, no po prostu idealna.

Czy płyta ma wady? Przyznaję, że ma, jak zresztą chyba każde nagranie Mechiny. Podstawowym i najbardziej zauważalnym mankamentem jest wtórność motywów. Czy to w obrębie pojedynczego tracku, czy ogólnej twórczości recycling riffów jest częsty-gęsty. Po części to wina niskiego stroju, które czasami łączy się z zbyt dużą ilością basu tworząc nieczytelną papkę, po części dużej ilości breakdownów i łamańców rytmicznych, które po prostu są wliczone w cenę grania symfonicznego. Czasami kompozycje, mimo, że dość rozbudowane, potrafią się dłużyć. Bywa też, że wokal jest… nie taki, jak trzeba. To wszystko czysta prawda.

Ale wiecie co? Mam to w dupie.

Nie jest sztuką być wielkim bez wad. Sztuką jest stworzyć coś niesamowitego pomimo nich. A Mechina po raz kolejny tego dokonała. Po raz kolejny porwali mnie, dosłownie, w kosmos. Napełnili mi wyobraźnię wizjami odległych światów, serce kolejnymi rozdziałami świetnej opowieści a całe ciało energią i mocą odczuwalną podczas odsłuchu. Mogę tej płyty słuchać i słuchać, i jestem pewny, że będę ją katował równie często, jak poprzednie. Czytaj: niemalże non stop. To jeden z zespołów, o którym chcesz krzyczeć na lewo i prawo, a promowanie go to czysta przyjemność. Czekam na więcej jak ćpun na głodzie i gdybym mógł, wystawiłbym więcej.

PS: Wiedzieliście, że Mechina ma małą wikię poświęconą historii, którą opowiadają? Przebijcie, to.

Ocena: 10/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .