Myrkur – „Mareridt” (2017)

Pewnie to trochę za wcześnie, by już we wrześniu mówić o największym zaskoczeniu roku, ale faktem jest, że Mareridt nie jest tym, czego się spodziewałem. Sądziłem, że Amalie Bruun wypuści następną wersję M, może trochę lepszą, może gorszą, ale raczej pozbawioną nowych elementów. Tymczasem Myrkur wymieszała stare z nowym, przy czym to, czego już próbowała wyszło jej lepiej niż dotychczas, a nowe pomysły są nadzwyczaj celne.

Tym samym można podzielić zawartość Mareridt na dwa rodzaje kompozycji. Pierwszy, to kawałki, które pozornie przypominają to, co Myrkur prezentowała na poprzednim albumie. Black metalowy fundament z mocnymi naleciałościami wczesnego Ulvera i okazjonalny growl, przy czym tego ostatniego jest na Mareridt stosunkowo niewiele. Rzecz w tym, że nawet w tych utworach Bruun sięgnęła po nowe środki ekspresji.

Przede wszystkim jest dużo więcej folkowych motywów, które świetnie pasują i są napisane z doskonałym wyczuciem – a uważam, że większość mariaży folku z metalem to muzyka, do której można się w najlepszym wypadku schlać i osunąć pod stół. Jednak kapitalne linie melodyczne z Ulvinde czy najostrzejszego na płycie Måneblôt, w połączeniu z głosem Amalie tworzą klimat, któremu nawet ja nie mogę się oprzeć, do tego utwory błyskawicznie wpadają w ucho. Spora zasługa w tym bogatego instrumentarium: mandoli, rogu zwanego Kulningiem  czy przypominającej nieco skrzypce nyckelharpy – smyczkowego ludowego instrumentu posiadającego piękny, niepowtarzalny dźwięk. W podobny nurt co poprzednie piosenki wpisuje się Elleskudt i pokazuje, że Myrkur jest po prostu w dobrej formie, bo nawet ten dość zachowawczy utwór przyciąga uwagę melodią, zmianą tempa i specyficznym wysokim zaśpiewem artystki.

A tymczasem druga kategoria utworów z Mareridt jest jeszcze bardziej smakowita. The Serpent jest ciężki, ale tym razem Myrkur zdecydowała się na powolną i masywną strukturę utworu, gdzie na pierwszy plan wysuwa się spokojny wokal. Czegoś takiego artystka jeszcze nie próbowała a efekt jest znakomity. Z kolei Crown to chyba jeden z moich ulubionych momentów na płycie, oraz jeden z lepszych kawałków jakie Bruun napisała. Tu już głos jest absolutnie dominującym instrumentem. Jest to utwór kontrastów: nisko recytowana zwrotka przeplata się z wysoko zaśpiewanym refrenem, a pogodna jak na Myrkur linia wokalna współgra z mocno niepokojącą folkową aranżacją. A na zakończenie jeszcze outro, przypominające jakby skandynawską kołysankę – absolutne cudeńko.

Skoro zaś jesteśmy przy motywach ludowych, to Myrkur nie byłaby sobą, gdyby nie zamieściła swojej wersji jednej z tradycyjnych skandynawskich pieśni. De Tre Piker ma w sobie wszystko czego moglibyście się spodziewać po północnym folku, ale głos Amalie w połączeniu ze wspomnianą wcześniej nyckelharpą sprawiają, że to całkiem urokliwa kompozycja. A jako wisienka na szczycie tortu – Funeral. Utwór z gościnnym występem Chelsea Wolfe, powolny i przypominający nieco The Serpent jednak tutaj ścianę dźwięku tworzą połączone głosy obu artystek – szkoda, że jedynie przez trzy minuty.

Łyżka dziegciu w beczce miodu to zakończenie płyty, a konkretniej trzy ostanie utwory, z których każdy bardziej przypomina outro, niz pełnoprawną kompozycję. Na dodatek Børnehjem to outro całkowicie nieudane, z kuriozalnym niby-dziecięcym głosikiem, Gladiatrix sprawia wrażenie niedokończonego, a Kætteren to dość nijaki instrumentalny folk. W porównaniu z resztą płyty zakończenie sprawia wrażenie niedbałego.

O ile na poprzednim albumie Bruun momentami brzmiała jakby strasznie coś chciała komuś udowodnić, o tyle Mareridt jest pełne swobody, siły i naturalności. Wcześniej czułem, że Myrkur ma potencjał, teraz wygląda na to, że artystka zaczyna go realizować.

Ocena: 8/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .