Proll Guns – „Horseflesh BBQ” (2015)

Proll Guns ma całkiem fajny pomysł na siebie. Grają sobie taki zupełnie niepoważny, luzacki, trochę kabaretowy southern metal, który doprawiają tu i tam banjo. Zatrudniają też na stałe dwie panie, których zadaniem jest tylko i wyłącznie tańczyć na scenie na koncertach (pozdrawiam Corruption!). I to działa, przynajmniej na mnie (a panie mają z tym najmniej wspólnego, bo widziałem je wyłącznie na zdjęciach).
Choć Proll Guns raczej geniuszami nie są, prochu nie odkrywają i w ogóle są dość wtórni muzycznie, bo cały ten tak zwany southern metal jest jedną wielką zrzyną z Pantery, to trudno ich też nazwać totalną porażką. Może nawet są pewnego rodzaju odtrutką na te zbyt poważne zespoły, które na południu Stanów nigdy nie były, ale jakoś za bardzo biorą sobie do serca wszystko, co jest ich zdaniem południowe: chuj, że mam na imię Władysław i urodziłem się w Ciechanowie, jebnę sobie konfederatkę na klacie, bo ona mnie wyraża. Proll Guns wydają się raczej bawić konwencją. Odpalasz tytułowy kawałek, wali w ciebie południowym, gorącym riffem i punkową wręcz zadziornością. Ale w refrenie do gitar dołącza banjo i już robi się ciekawiej pod względem dźwiękowym. A na dodatek słyszysz wokalistę, który harczy: „Alone in the desert / I got nothing to eat / I smell like shit / I need fucking meat / Horseflesh barbecue is what I need” i już wiesz, że tu nic nie jest na serio. Do skumania tego wszystkiego też potrzebujesz dystansu, więc może to być nieco problematyczne, jeśli masz konfederatkę wytatuowaną na klacie.
Oprócz dystansu Proll Guns mają brzmienie i umiejętności. To pierwsze jest mięsiste jak konina i intensywne, a wspomniane nienachalne banjo tu i tam tylko dodaje smaczku. Umiejętności też są niezłe. W zasadzie wystarczają na tyle, żeby zrobić parę przebojowych i bezpośrednich numerów. Jedne są bardziej skomplikowane i oparte na charakterystycznym riffie (jak choćby numer tytułowy albo Fucking Troublemaker), inne prostsze, bardziej rock n’rollowe, ale równie przekonujące (sprawdźcie From Texas to Hell, Reno Gang). Ciekawym eksperymentem jest też fajnie wykonany cover Creedence Clearwater Revival Lookin’ On My Backdoor.
Cóż więcej można o Horseflesh BBQ napisać? Że tak naprawdę jest to zaledwie solidny album w swojej kategorii. Stoi za nim jednak całkiem ciekawy patent, więc Proll Guns będę miał na radarze, bo a nuż wyplują coś, co będzie odstawało ponad przeciętność. Ergo: niezłe, ale czuję, że od Proll Guns mógłbym wymagać więcej.

Ocena: 7/10

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .