Red Raven – „Chapter Two: Digithell” (2017)

 Jak wiadomo Niemcy mają dryg do heavy metalowego grania, a kapela Red Raven potwierdza tę tezę, choć jej styl trudno zamknąć w jakiejś oczywistej szufladce. Wypada stwierdzić – używając kuchennej analogii – że choć kapela przyrządza ewidentnie hard rockowe danie, to serwuje je na różne sposoby i z wieloma dodatkami. Znajdziecie w ich propozycji zarówno bardzo udaną, akustyczną balladę o zgrabnej melodii (Until The End Of Time), obok której słychać mocne, klasyczne rockowe uderzenie w stylu poprzednich dekad (Dance With A Freak albo Save Me), ale i też odrobinę świeższych rozwiązań, bo przecież w Collapse kryje w sobie wręcz core’owy riff, a w The Best Man I Can Be mamy gitarową zagrywkę, która może się nawet kojarzyć ze starymi nu metalowymi kawałkami.

Gdzieniegdzie w tzw. Internetach w opisach stylu grupy pojawia się określenie „melodic rock”. O tyle jest ono prawdziwe, że Red Raven rzeczywiście lubi melodyjne refreny, czasem nawet zanurza się w kołyszącą i przyjemną estetykę jak z ballad Bon Jovi (On My Way), ale nie dajcie się zmylić tym łatkom. Bo nie ma tutaj wiele lukru i łagodności, a przynajmniej nie na tyle, by odstraszyć fana metalu. Dużo za to na Chapter Two: DigitHell mocnych riffów. Zespół fajnie łączy zresztą te dwa światy – chwytliwego wdzięku i hałasu – czego dowody mamy już na początku: płyta rozpoczyna się niewinnie od akustycznego powiewu w postaci króciutkiego A Perfect World, by potem wziąć słuchacza siłą, z pomocą hard rockowego, ale nowocześnie brzmiącego Collapse.

Być może to umiejętnie łączenie różnych klimatów stanowi o sukcesie zawartych na drugim albumie grupy piosenek. Riff pełne werwy w naturalny sposób przenikają się na albumie z melodyjnymi refrenami (doskonałym przykładem na to Unbreakable i Out Of Memory). Red Raven potrafi też ciekawie kombinować. W Proud pojawia się bardziej nietypowa rytmika, a gitara przez moment przywołuje melodykę jak z flamenco. Najbardziej udany kawałek? Ja stawiam na podany z progresywnym zacięciem tytułowy DigitHell: wiolonczela na otwarcie i koniec (moje skojarzenia popłynęły wprost w kierunku Be All, End All Anthraxu), dziarski riff, trochę mistycyzmu, chwytliwy refren, przejmujące solo gitary – czego chcieć więcej?

Warto dodać, że wokalnie udziela się na tej płycie znany od pewnego czasu z Gamma Ray Frank Beck. Ale nie znajdziecie na Chapter Two: DigitHell power metalowych wygibasów, typowych dla tamtej kapeli. Red Raven podąża własnym szlakiem. Nie chcę się doszukiwać dziury w całym, bo doceniam kunszt zespołu (zwłaszcza precyzyjną i pełną energii pracę sekcji rytmicznej), ale też całość nie powaliła mnie z równą mocą. Są tu fragmenty świetnie i nieco mniej lotne, ale i tak Red Raven wzlatuje zdecydowanie ponad średnią. Fani hard rocka, którzy nie boją się od czasu do czasu wyjrzeć poza swoja klasyczną, muzyczną bajkę, powinni sprawdzić.

Ocena: 7.5/10

Oficjalna strona zespołu na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .