Apetyt rośnie w miarę jedzenia – także ten muzyczny. Tak więc kiedy pochłonęło się pięć smakowitych kąsków, w postaci poprzednich dzieł Russian Circles, to nic dziwnego, że chciałoby się więcej. Tylko co tu zrobić, kiedy nowe danie okazuje się ciężkostrawne?
Dobra, wystarczy metafor kulinarnych. Postawię sprawę jasno i ułatwię każdemu, kto odczuwa deficyt wolnego czasu i nie ma ochoty na zagłębianie się w moje wywody. Bo można całą sprawę opisać dwoma zdaniami.
Guidance to całkiem niezła płyta | Guidance to cholernie rozczarowująca płyta
I oba te stwierdzenia są do obrony. Russian Circles zawsze balansowało nieco na granicy. Z jednej strony czadowali ostro post-metalowo, w klimacie swoich kolegów z chicagowskiej sceny, czyli Pelicana i ocierali się o np. sludge. Z drugiej mieszali to z bardzo łagodnymi wstawkami, co to spokojnie mogłoby grać sleepmakeswaves czy nasza Nebula. Pod względem ciężaru i rozłożenia akcentów Guidance wypada podobnie, jak chociażby poprzedni Memorial, czy Geneva. Problem w tym, że jeśli chodzi o pomysły, to już jest gorzej.
Zaczyna się łagodnie i obiecująco. Asa to piękne intro na dwie gitary, subtelne i odprężające – wygląda na to że będzie miło i spokojnie. Nic bardziej mylnego. Szybko i brutalnie wybija nas z tego przekonania mocny i niepokojący Vorel, który atakuje masywna perką i soczystym riffem, będąc tym samym jednym z lepszych momentów płyty. Tak samo jak następujący po nim Mota, który jest najbardziej pomysłowym i rozbudowanym utworem na Guidance (co niestety takie trudne nie jest). Tutaj dzieje się najwięcej, bo mamy leciutki, melodyjny początek i monumentalną środkową część, które mogą zachwycić post-rockowców, a pod koniec przywala przesterowanym gitarowym brudem. Stanowczo najlepszy punkt programu. Bo dalej jest już różnie.
Właściwie do wszystkich pozostałych utworów, można by wystosować ten sam zarzut. Nie zaskakują. Nie ma tego „efektu wow”, który w mniejszym lub większym natężeniu, ale jednak na każdej poprzedniej płycie był. Momentami nie mogłem też oprzeć się wrażeniu, że słucham trochę ostrzejszej, ale i mniej pomysłowej wersji If These Trees Could Talk – a w moim wypadku akurat nie jest to komplement, bo ta kapela jakoś do mnie nie trafia. Najlepszym tego przykładem niech będzie Afrika, która swoimi przybrudzonymi gitarami jakiś tam pejzaż wprawdzie kreuje, tyle tylko, że nużący i monotonny. Nieco ciekawiej wypada świdrująca uszy Calla, bo tu przynajmniej ciężki i złowrogi sludge’owy walec przykuwa uwagę i robi pewne wrażenie. Zamykająca Lisboa to znowu powrót dość nijakiego piłowania spod znaku Gadających Drzewek. Niektórzy mogą wziąć to za spory plus, ale jak dla mnie ta kompozycja ciągnie się jak smarki po ścianie. Niestety. Zostało jeszcze sympatyczne Overboard, ale to nieco inna bajka, bo mamy tu do czynienia ze spokojnym przerywnikiem, coś w rodzaju Hexed All z Genevy.
Brzmienie to potęga i duży plus Guidance, ale to już standard w przypadku tej kapeli, a że nad wszystkim czuwał Kurt Ballou, to naprawdę ciężko, żeby dźwiękowo album kulał. Być może jacyś maniacy będą zapętlać go tylko po to, żeby rozpływać się nad tym, jak to wszystko ładnie zostało nagrane, ale dla mnie na pierwszym miejscu są kompozycje, bo akurat w przypadku Russian Circles kosmiczne brzmienie to obowiązek.
Wniosek końcowy będzie, w przeciwieństwie do tej recenzji, krótki. Nawet najsłabsza, jak do tej pory, płyta w wykonaniu Russian Circles, to nadal całkiem fajna rzecz. Ale kto nie idzie do przodu, ten się cofa, więc mam nadzieję, że to tylko chwilowy brak inspiracji i złapanie powietrza na nowy album. Który już nam dokopie tak, jak powinien.
Ocena: 7/10
- TVINNA – „One in the Dark” (2021) - 1 marca 2021
- Ols – „Widma” (2020) - 29 kwietnia 2020
- Oranssi Pazuzu – „Mestarin kynsi” (2020) - 16 kwietnia 2020
Tagi: Guidance, instrumental, post-metal, post-rock, recenzja, review, Russian Circles, sargent house.