Skullthrone – „Biomechanical Messiah” (2015)

Po (paskudnej jak moja pierwsza katechetka) okładce wnioskowałbym, że Skulltrone ma ciągotki industrialno-elektroniczne. Pewnie przez te trybiki w minichrystusowej dupie. Okazało się jednak, że z industrialem to ma niewiele wspólnego. Za to tematyka się zgadza. Skullthrone jest bluźnierczy i jadowity, a do tego bardzo przyjemnie się go słucha.

Wydany w ubiegłym roku Biomechanical Messiah jest pierwszym długograjem kolumbijskiego kwartetu. Płyta została wydana przez Satanath Records i Morbid Skull Records. Zawiera dziesięć kawałków składających się na jakieś pół godziny. Powinno się składać na trochę więcej, ale o tym zaraz.

Pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Imperial Satanic Artillery bije już od początkowych dźwięków (no, poza wstępem zaaranżowanym w sposób wyjątkowo niepełnosprawny. Przez chwilę się bałem, że to faktycznie tak będzie brzmiało).  Perkusja łomocze ostro, gęsto i sprawnie, bas okazuje się nie tylko słyszalny, ale wręcz dobrze przemyślany i zróżnicowany (szczególnie w tytułowym numerze), i ogólnie zalewani jesteśmy potokiem solidnego blackened death metalu. Może i sztampowego, ale świetnie zrealizowanego, a i potrafiącego od czasu do czasu chwycić nietypowym motywem. Mowa tu głównie o There’s No God At All z całkiem egipskimi melodiami, choć bardzo dobre są też piłujące gitarami Sadism Ex Machina czy Goatlust o pornolowatym intrze (stęskniłem się za takimi jękami w promkach). Jeżeli miałbym porównywać do czegoś kompozycje Skullthrone, powiedziałbym że to miks Marduka i wczesnego Deicide. Utwory są mocne, jadowite, agresywne, ale też posiadają dobrze dopasowany pierwiastek blackmetalowej melodyki, choć jest on używany może ociupinkę za często. Dobre, treściwe kawałki o odpowiedniej długości i dynamice, czego chcieć więcej?

Biomechanical Messiah nie ma wielu wad, choć kilka się znajdzie. Pierwszym są solówki, które bywają źle nagłośnione (w końcówce Imperial Satanic Artillery wydaje się występować solówka drugiej gitary, jest ona jednak ledwo słyszalna), bez większego pomysłu i ogólnie takie raczej niepotrzebne. Czepiając się jeszcze brzmienia, bardzo brakuje tu dołu (a przez co też i mocy), perkusja dźwięczy mi lekką cyfrą. Ale to nic przy Hell’s Oblivion i Technomancer Revelation. Nie, żeby coś, same kawałki są spoko, tylko że… one są ucięte. Nie wiem, czy celowo (sprawdzałem w internetach, wszędzie twierdzą, że te utwory właśnie powinny mieć tyle, ile mają u mnie) czy też to błąd w produkcji, ale to okropny strzał w mosznę i paskudne niedopatrzenie. Sprawdźcie w podanym linku do bandcamp, tam jest to samo.

Pomijając ten (nie taki) drobny mankament, Skullthrone naprawdę przypadł mi do gustu. Wiem, że podobnych im projektów jest milion, ale zazwyczaj wyczerniona śmierć działa na mnie średnio stymulująco. Ekipa z Kolumbii natomiast nie tylko utrzymała moje zainteresowanie przez całą długość płyty, ale też całkiem pozytywnie nastroiła na kolejne wydawnictwa.

Ocena: 8/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .