Slayer „Repentless” (2015)

Czy Slayer to wciąż Slayer? Czy nagrania bez udziału Jeffa Hanemanna i Dave’a Lombardo są jeszcze komukolwiek potrzebne? Dyskusje wciąż nie ustają, a biorąc pod uwagę, że toczą je jednocześnie maniacy grupy, którzy nawet pierdnięcie Kerry’ego uznaliby za dobre intro i nieco bardziej powściągliwi słuchacze, którzy nie trawią „Diabolus In Musica„, a nawet „God Hates Us All” trzeba sobie jasno i dobitnie powiedzieć: STOP. Czyli nie słuchać ani jednych ani drugich i po prostu samemu skonfrontować z „Repentless„. Promocyjny „Implode” może mi dupy nie urwał, ale już „When The Stillness Comes” przyjąłem z otwartymi ramionami bo bardzo lubię Slayera nawiedzonego i niezamykającego się w formule karkołomnych temp i szybkostrzelnych solówek. Kiedy w sieci pojawił się numer tytułowy to zaprzyjaźnienie się z nim zajęło mi chwilkę, tak to nośny refren w sobie ma. Obawiam się jednak, że cały materiał będzie dość trudno przyswajalny, bo jawi się jako dość jednolity. Ja wiem, że Slayer to Slayer i prochu od lat 80 właściwie nie wymyślają, ale takie krążki jak „Christ Illusion” były cholernie pomysłowe i odświeżające formułę.

Mam nieodparte wrażenie, że „Repentless” będzie wspominane za kilka lat jako krążek przejściowy, w końcu Gary Holt jest nowym Zabójcą w składzie, a Paul Bostaph na nowo się w składzie odnajduje. Owszem, im dłużej się słucha tym więcej w głowie zostaje, jak choćby pokręcone i sunące niczym tornado „Piano Wire” czy finałowe bardzo wkurwione „Pride In Prejucide”, ale ogólnie rzecz ujmując materiał jawi mi się jako zbyt jednolity choć rzecz jasna to wciąż jest Slayer. Tylko taki nie wyściubiający nosa poza swoją wypracowaną formułę. Dla jednych będzie to ujmą, inni taki bezpieczny krążek przyjmą z otwartymi rękoma. Ja jako wielki zwolennik „Season In The Abyss” i „South Of Heaven” mogę tylko stwierdzić, że panowie się nieco zmęczyli, lub po prostu muszą zgrać na nowo. Jeśli ktoś marudził na „World Painted Blood” to na „Repentless” będzie prychać jeszcze bardziej. Bo to niestety tylko dobry krążek jest, a na Slayera to zdecydowanie za mało. Nie jest tak źle jak niektórzy twierdzą, ale zabrakło nieco wyrazistości, jakiegoś indywidualnego charakteru, który by sprawił, że za kilka lat będziemy wspominać „Repentless” w samych superlatywach. W jakimś wywiadzie któryś z muzyków stwierdził, że ten krążek to „stuprocentowy Slayer” i nie sposób się nie zgodzić. Wszystko jest na swoim miejscu, ale jakoś się nie potrafię do tego materiału przekonać. Dlatego tylko siedem. A może aż siedem? W końcu Zabójca nawet ze stępionym nożem wciąż pozostaje Zabójcą.

Ocena: 7/10

Piotr
Latest posts by Piotr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .