The Great Old Ones – „Al Azif” (2016)

Pod względem oklepanych tematów twórczość pana Lovecrafta zajmuje miejsce bardzo wysokie. Jeżeli zaś chodzi o prozę to jestem pewny, że plasuje się tuż za Biblią. The Great Old Ones, jak nazwa bardzo dobitnie wskazuje, są kolejnym zespołem, który inspiruje się literaturą mistrza grozy. Al Azif zaś jest ich pierwszą płytą. Oryginalnie wydana w roku 2012, bardzo słusznie doczekała się wznowienia, na którym bazuję. Zawiera sześć kompozycji, długich i rozbudowanych w sumie do pięćdziesięciu dwóch minut. Muzykę na nich zawartą określiłbym jako post-black metal. Za wydanie, zarówno reedycji jak i wersji pierwszej, odpowiada Les Acteurs de l’Ombre Productions.

Nie lubię pisać o muzyce postnej, nie znam się na niej specjalnie. To znaczy, często jej słucham, czerpię z niej dużo przyjemności i obserwuję trendy i mody. Po prostu nie umiem „myśleć” o takich płytach, znacznie bardziej wolę je „odczuć”. A The Great Old Ones zaserwowali mi to, co w graniu postnym lubię najbardziej: podróż. Podróż niełatwą, groźną, tajemniczą ale ponad wszystko porywającą. Podróż ta zaczyna się nagle i bez większego ostrzeżenia. Nie znajdziecie na Al Azif rozbudowanego intra, francuski kwintet od razu atakuje mroczną atmosferą i zimnymi dźwiękami. Utrzymując je przez całą długość tej bardzo płynnej i dopasowanej płyty. Jest ona całością i nawet przy ogromnym samozaparciu trudno byłoby ją uznać za zbiór piosenek. Całością bardzo zgraną, przemyślaną i dobrą. Pełną chłodnych, czasem wręcz złowieszczych melodii, a jednocześnie niestroniącą od chwytów lżejszych, odciążających cały klimat. Mowa tu choćby o damskich wokalizacjach do tytułowego Al Azif, pięknym wstępie do Rue d’Auseil czy ciepłych fragmentach Jonas. Znajdą się także momenty przypominające bardziej depressive suicidal, niż post-black, mowa tu o Rue d’Auseil. Chwalę te patenty pod względem technicznym, choć na tle całości nie pasują mi za bardzo. Chwieją misternym klimatem lovecraftowskiej grozy, niwecząc go niekiedy. Dużo bardziej podoba mi się najmroczniejszy element płyty, Visions of R’lyeh. Bardzo dobre jest także perkusyjne outro do The Truth, podnoszące ciśnienie i przykuwające uwagę. Natomiast ostatni My Love for the Stars (Cthulhu Fhtagn) to już szczyt umiejętności zespołu. Najdłuższy, najbardziej rozbudowany i przemyślany utwór po prostu płynie. I porywa razem z nurtem, doprowadzając do wzniosłego zakończenia całej płyty.

Brzmienie płyty żyje z muzyką w bardzo dobrej symbiozie. Jedno służy drugiemu, usprawniając się nawzajem. Gwiazdą płyty jest perkusista, bicie bębnów jest faktycznym pulsem The Great Old Ones. Gitarzyści także sprawdzają się świetnie, wszyscy trzej pracują tworząc razem dźwięki bardzo klimatyczne. Bas, jakby się dobrze wsłuchać, jest nawet słyszalny, a to na nagraniach tego typu ewenement. Wokalista brzmi bardzo wyraźnie, choć myślę, że gdyby nie udzielał się tak często, płyta byłaby nawet lepsza. Informacji o layoucie na razie mi brak.

Al Azif to perełka dla każdego fana atmosferycznej i postnej czerniny. Debiut francuzów ma swoje wady, jednak na tle całej muzyki są na tyle nieznaczące, że wielu po prostu ich nie zauważy. A mogę powiedzieć, że na ich kolejnej płycie doszlifowano nawet te maleńkie niedociągnięcia. Bardzo polecam zarówno płytę, jak i zespół. Howgh.

Ocena: 8,5/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .