Good Tiger, Veil Of Maya, Periphery – Warszawa (03. 12. 2015)

Pamiętam doskonale jak w 2012 roku byłem na koncercie Meshuggah w Krakowie, natomiast w 2013 na The Dillinger Escape Plan w Warszawie oraz w tym roku na The Ocean w Gdyni. Nie bez przyczyny przywołuję te trzy znakomicie przyjęte przez fanów sztuki, bowiem to co działo się podczas koncertu Periphery w Nosie Stage w Progresji przynajmniej z mojej perspektywy było porównywalnie wysadzające z butów mimo dość skromnej frekwencji (mniej więcej 200 osób). Obawiałem się, czy na tak małej sali da się ukręcić brzmienie, które w pełni odda złożoność  i szaleństwo muzyki tego jakże prężnie rozwijającego się bandu. Na szczęście moje obawy szybko zostały rozwiane.

Panowie od kręcenia gałkami, że się tak wyrażę, już supportującemu Good Tiger wysmażyli całkiem tłusty sound. Zespół ten, bliżej mi nieznany zaserwował krótki, acz treściwy set złożony z numerów z debiutanckiego, tegorocznego materiału A Head Full Of Moonlight. Stylistycznie skojarzyło mi się to ze zderzeniem Periphery i The Mars Volta, czy nawet nieodżałowanego At The Drive-In. Pan wokalista ma bardzo szeroką skalę śpiewu, gdzieś tam mi się kołatały podobieństwa do Chino Moreno z Deftones, Matta Bellamy z Muse i Cedrica Blxler-Zavali ze wspomnianego TMV i ATDI. Słyszałem nawet opinię, że gość przebijał Spencera Soleto (dla niewtajemniczonych, gardłowy Periphery), ale i maruderów twierdzących, że wokal nie pasował zupełnie do muzyki. Ileż ludzi tyleż zdań na dany temat. Na pewno jest to band, który warto zbadać. Obczajcie sobie teledyski do Snake Oil i Where Are The Birds, które rozbrzmiały tego wieczoru.

Następnie zaprezentowali się już właściwie ex-deathcoreowcy z Veil Of Maya (co niektórym może już świtać w głowie od samej nazwy, że tak powiem składają nią szacun jednemu z utworów grupy Cynic z albumu Focus). Dlaczego ex-deathcore? Ano dlatego, że ewolucja stylistyczna dotknęła także i ich, najnowsze dokonania tego już zasłużonego dla sceny bandu bliższe są bowiem progresywnym i djentowym poszukiwaniom. Koncert zdominowały utwory z nowego, świeżutkiego jeszcze albumu Matriarch (min. Leeloo, Nyu, Lucy czy Mikasa), ale nie zawiedli też zwolenników Eclipse, [id] i The Common Man’s Collapse (odpowiednio Punisher, Unbreakable, I’ts Not To Safe Swim Today) oraz singlowy Subject Zero. Warto dodać, że część numerów z nowego albumu nawiązuje tytułami do filmów i seriali takich jak Piąty Element, Attack On Titans czy Elfen Lied, widać, że chłopaki są na bieżąco z tym co klasyczne ale też nowe i japońskie do tego. Sam gig był bardzo zacny, przyznam, że jakoś się z nimi wcześniej rozmijałem, ale koncertowo bardzo mi się podobali i rozkręcili ładnego circle pita. A fani, jak to fani, dawali się ponieść i wrzeszczeli wraz z wokalistą w każdym kawałku. Po koncercie muzycy kręcili się jeszcze długo po sali i swobodnie gadali i robili sobie zdjęcia z maniakami. Wierzę, że tak samo jak gwiazda wieczoru jeszcze do nas wrócą, bo nie ilość ludzi na sali się liczy, ale więź z tą konkretną podjaraną grupką, która reaguje na każdy dźwięk jakby miał być ostatnim jaki w życiu usłyszą.

Kiedy w tym roku, w marcu byłem na koncercie Perpihery jako supportu Devina Townsenda w Stodole nie wszystko poszło jak należy. Spencera nie było dobrze słychać, a dźwięk instrumentów był płaski i tyle było w ich grania srogiego djentu co kot napłakał. Ale to nie była ich wina, a raczej Stodoły samej w sobie, która część dźwięków nieprzyjemnie zniekształciła lub wytłumiła. Noise Stage w Progresji jak było słychać ma swoją nazwę z tyłka nie wziętą. Od pierwszych dźwięków było wiadomo, że będzie grubo, tłusto i soczyście. Zaczęli od zagranych jednym tchem właściwie kawałków z drugiego albumu Periphery II: This Time Is PersonalMuramasa- Ragnarok – Masamune, które łączą wspólne motywy muzyczne. Taka trójca na otwarcie baaaardzo rozgrzała fanów, którzy rozpętali niemałe piekiełko pod sceną. Rzecz jasna najwięcej materiału poleciało z Alpha i Omega, które to znakomitymi albumami jak dla mnie są, jedynkę reprezentował zaledwie Icarus Lives!, natomiast najspokojniejszym fragmentem koncertu przed głównymi bisami był cover Memorial Haunted Shores, projektu, w którym muzycy Periphery się udzielają. Gnietli dźwiękiem niemiłosiernie, po prostu  Make Total Destroy jak to głosi jeden z hitów tego wieczoru. Z podwójnego Juggernauta poleciały więc prosto w zęby Psychosphere, The Scourge, The Bad Thing, Alpha, Graveless, Four Lights Stranger Things. Jako maniak The Scourge byłem zachwycony wykonaniem tego kawałka, totalny amok dział się podczas Graveless, wściekła końcówka The Bad Thing także zrobiła swoje, a dzięki fenomenalnemu wykonaniu Alpha jeszcze bardziej przekonałem się do tego kawałka, z jakże bezczelną melodyjką przewodnią. Mam nadzieję, że w Krakowie też nieźle przywalili, i że jeszcze wrócą może już z nowym materiałem. Mało który zespół grający tak matematyczną muzę potrafi ją ubrać na tyle bogatą paletę emocji by poruszać nie tylko headgangingu, ale i do refleksji. Podczas wieloletniej absencji Toola na scenie, takie grupy jak Periphery to istna perełka, pojętni uczniowie wujka Meszugi i dziadka Drimteatra. Stanowczo jedna z najlepszych sztuk klubowych na jakich byłem w tym roku obok wspomnianego koncertu The Ocean (z tego miejsca pozdrawiam Jarka, który towarzyszył mi podczas obu gigów i łaził ze mną po nocnej Warszawie, pozdro chłopie). Oby więcej takich sztuk w przyszłym roku!

P.S.: Dziękuję także ekipie z KnockOut Prod. za możliwość wzięcia udziału w koncercie! Odwalacie kawał zacnej roboty!

Autorem poniższych zdjęć jest Dariusz Ptaszyński.

Veil Of Maya

Periphery

Piotr
Latest posts by Piotr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , .