Onslaught – Gdańsk (23.09.2016)

Nigdy nie byłem fanem metalu, nie mógłbym też powiedzieć, że jestem miłośnikiem koncertów. Bliższe mi są kompozycje Johna Williamsa, a na koncertach byłem w życiu mniej razy niż mam palców. Ostatni metalowy koncert odwiedziłem jakieś 20 lat temu i był to Kat. Nie dziwne, że podchodziłem do propozycji napisania recenzji z imprezy w B90 jak pies do jeża.

Nie jestem mimo to totalnym lajkonikiem – miałem swoją przygodę z cięższymi brzmieniami w liceum i miałem szczęście przyjaźnić się z człowiekiem, który jest dla mnie absolutnym autorytetem jeżeli chodzi o metal; nauczył mnie doceniać zarówno cały nurt, jak i odsiewać ziarna od plew. Jako kompozytor i perkusista – mimo, że to tylko hobby dla mnie – odróżniam kwintę od kwarty, wiem jak brzmi synkopa i słyszę jak orkiestra gra nieczysto. Tak więc, podjąłem się wyzwania i nastawiłem na nowe, ciekawe doświadczenia.

B90 zrobiło na mnie znakomite wrażenie już przy wejściu, i po kilku taktach wiedziałem, że znakomite nagłośnienie i rewelacyjna oprawa świetlna mnie nie zawiodą. Ciężar rozgrzania tłumu wziął na siebie Blaakyum. Ten libański zespół, który zdobył trzecie miejsce na Wacken Open Air Metal Battle 2015, od razu pokazał, że jakość koncertu będzie wysoka. Trafili do mnie momentalnie – połączenie znakomitego metalu z bliskowschodnimi motywami, oraz ich silne przesłanie – manifest przeciwko wojnie na Bliskim Wschodzie, ISIS i przypomnienie nam Polakom, żebyśmy cenili to, że mamy pokój. Jeszcze. No i dało się zrozumieć wokalistę, co w tym rodzaju muzyki jest rzadkością. Udało im się rozgrzać nieliczną niestety publiczność, ale pojawiły się pierwsze szalejące małolaty i zostali bardzo ciepło przyjęci. Z dużą przyjemnością ich słucham pisząc ten tekst.

Gdybym kierował się swoją zasadą, żeby mówić pozytywnie albo nie mówić wcale, o zespole No Return nie byłbym w stanie powiedzieć niewiele więcej poza tym, że mają dobrego gitarzystę. Poza jego nielicznymi solówkami, każdy kawałek był absolutnie identyczny, każdy instrument grał dla siebie i razem tworzyło to absolutnie niespójną całość. Nie wiem po co nadawać piosenkom tytuły, skoro muzycznie są takie same a tekstów i tak nie da się zrozumieć. Mieli jednak swoich zagorzałych fanów, w końcu jest to uznany zespół. Widocznie niektórych to kręci.

Na szczęście Finowie z Mors Principium Est szybko zatarli niesmak po Francuzach, niczym Talvisota po rozejmie w Compiègne w 1940-tym. Grali znakomity, solidny skandynawski metal, miejscami połączony ciekawie z elektroniką. Zdołali już dobrze rozkręcić publikę, której zrobiło się w końcu nieco więcej. Już podczas koncertu podejrzewałem, że problem z wokalem nie wynika tylko ze specyfiki tej muzyki, ale realizator dał paskudnie ciała, co na tak doskonałym nagłośnieniu jest zwyczajnie zbrodnią. A szkoda, bo teksty tego zespołu są tym co tak bardzo cenię w metalu – poezją, o specyficznym północnym klimacie. W połączeniu z kompozycjami najwyższej jakości, dawało nawet zagorzałemu miłośnikowi muzyki klasycznej znakomitą dawkę muzycznych wzlotów.

Przyszedł czas na gwiazdę wieczoru, czyli legendarny Onslaught. Ich trasa koncertowa związana jest z 30-leciem wydania ich drugiego albumu The Force, który ugruntował styl i pozycję tego zespołu. I utworów z tego właśnie albumu słuchaliśmy cały wieczór. Starzy weterani dokładnie wiedzieli jak porwać publiczność, a utwory nie pozwalały nawet na chwilę znużenia muzyką. Poczułem powiew starej szkoły, solidnej i znakomicie zagranej. Wokal nadal niesłyszalny niestety, basem za to można było kuć żelazo.
Za to do tego setu realizator światła zachował swoje wszystkie asy w rękawie. Była to uczta dla oczu. W tym oświetleniu nowy gitarzysta zespołu – Iain Davies – ze swoimi obłędnie długimi włosami, wyglądał momentami niczym anioł zesłany dla nas maluczkich, byśmy zasmakowali prawdziwego metalu.

Podsumowując, absolutnie nie żałuję, że miałem okazję zaprzyjaźnić się na nowo z metalem, i to jeszcze z tak znakomitymi zespołami. Ogólny poziom zarówno muzyczny jak i całej oprawy koncertu był bardzo pozytywnym zaskoczeniem i zdecydowanie B90 jest miejscem do którego będę mógł wrócić z pełnym zaufaniem. Moimi zdecydowanymi faworytami byli Libańczycy z Blaakyum, choć to Finowie z Mors Principium Est, moim zdaniem, zagrali najlepiej i skradli wieczór.

Teraz jednak czas wrócić do łagodnych dźwięków orkiestry symfonicznej. Co za dużo to nie zdrowo dla starego wrażliwego ucha.

Autorką zdjęć jest Victoria Argent.
Autorem relacji jest Janusz Bocian.

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .