Seether – Warszawa (27.09.2017)

Warszawska Progresja wraz z agencją Go Ahead postanowili po raz kolejny uraczyć polską publikę gwiazdą końca lat 2000. W ubiegłym tygodniu rewelacyjny koncert Papa Roach po brzegi wypełnił klub, który wręcz zadrżał w posadach, a tym razem gościliśmy muzyków z RPA Seether, którzy nie zdołali już przyciągnąć takiej ilości tłumu. Niedawno recenzowałam ostatni album formacji Poison The Parish, który okazał się całkiem dobry, toteż chętnie wybrałam się na koncert. Wrażenia były różne. Przede wszystkim należy wspomnieć, że tuż przed koncertem muzycy nie zgodzili się na ani jednego fotografa koncertowego. Przed wejściem na salę koncertową wisiała również kartka z prośbą o ograniczenie używania telefonów w czasie koncertu. Skromna oprawa, okej, to lubię. Taka stara szkoła koncertowania. Co z tego wynikło, streszczam poniżej.

Przed Seether zaplanowane były aż dwa supporty w postaci  Sons of Texas i LTNT. O ile pierwszego koncertu nie udało mi się zobaczyć, tak drugi pozytywnie mnie zaskoczył. Brytyjskie trio o dziwnej nazwie LTNT zagrało bardzo dynamicznie i żywiołowo w tonacji rockowej z przytupem, w stylu przypominającym Biffy Clyro. Wokalista i gitarzysta w spodniach w kosmos (piękne!) robił, co mógł, aby publika trochę się poruszała, energicznie zachęcając do włączenia się w ten rockowy wir. Z pewnością polecam zespół sprawdzić i i zapoznać się co mają do powiedzenia.

Headliner pojawił się na deskach Progresji punktualnie o godzinie 22.00. Set rozpoczęli najnowszym singlem z płyty Poison The Parish pt. Stoke On Fire i od początku coś zaczęło zgrzytać. Głupie mam te uszy, ale niestety gitary (wymieniane przez technicznych odpowiednio do utworów) Shauna Morgana najzwyczajniej w świecie nie stroiły, co szczególnie było słychać w krótkich zajawkach pomiędzy utworami. Dziwne to, bo wokalnie nie mam nic Shaunowi do zarzucania, za to instrumentalnie czasem coś w tych moich uszach zabolało. W miarę realizacji setlisty niewiele się poprawiło. Najlepiej wypadły sztandarowe hity, tj. akustycznie zagrany Broken (podczas wykonu ktoś nawet wyciągnął zapalniczkę! „gimby nie znajo”), Words As Weapons czy Fine Again. Zespół najwyraźniej musiał się rozkręcić, bo im dalej, tym utwory brzmiały lepiej. Za to publika rozkręcania nie potrzebowała i ona była prawdziwą gwiazdą tego wieczoru. Fani pokazali muzykom Seether, jak doskonale znają ich repertuar, i jak zespół doceniają. Natomiast od strony formacji kontakt był znikomy. Nie znam zwyczajów Seether, ale krótkie „thank you”, bez jakiegokolwiek przywitania, bez reakcji na skandowanie, oklaski, to trochę skąpo. Właściwie tylko basista Dale Stewart okazywał radość obcowania z polską publiką w ogóle. Przy Fake It zrobiło się już jednak tak gorąco, że nawet Morgan wydawał się to zauważyć. Późno. No cóż, pewnie taki styl. 

Na koniec słowo o samym koncercie jako całości. Nie do końca koncert Seether spełnił moje oczekiwania. Przeboleję brak kontaktu z publiką, wybaczę brak bisów, pogodzę się z brakiem profesjonalnych zdjęć z tego koncertu, a fałsze instrumentalne pozostawię bez komentarza. Seether wystąpili we czwórkę, wraz z gitarzystą wspomagającym, jednak nie porwali mnie ani repertuarem, ani sposobem jego wykonania. Mimo wszystko cieszę się, że mogłam zobaczyć zespół na żywo, bowiem jest to jeden z ostatnich cieni dawnej fascynacji post-grungem, więc okazja może długo się nie powtórzyć. Dzięki Go Ahead, dzięki Progresja, pozdrawiam chłodniej Seether.

Setlista:

Stoke the Fire
Gasoline
Truth
My Disaster
Nobody Praying for Me
Rise Above This
Broken
Country Song
Words As Weapons
No Jesus Christ
Fine Again
Let You Down
Fake It
Betray and Degrade
Remedy

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , .