Tides From Nebula i inni – Olsztyn (11.11.2016)

Są takie formacje, na które moja redakcyjna brać usiana po całej Polsce i nie tylko (pozdrówki Tom) wyrusza bez szczególnego „ale”. Do takich mogę spokojnie zaliczyć zespół Tides From Nebula, który koncertuje w drugiej części trasy promującej najnowsze wydawnictwo Safehaven (recenzja). 4 listopada br. Tides From Nebula rozpoczęli swoją najdłuższą polską trasę koncertową – 18 zaplanowanych koncertów. To pierwszy od dwóch lat tour TFN po Polsce; część koncertów w tym roku odbyli już w Chinach (kwiecień), Europie zachodniej (maj) i Europie południowo-wschodniej (październik), by w końcu zaprezentować się w rodzimych okolicach. Nie mogłam czekać do warszawskiego koncertu w grudniu (3 grudnia br., Progresja), toteż wszelkimi możliwymi sposobami uknułam pojawienie się w olsztyńskim Andergrancie 11 listopada br. A że w pakiecie na trasie towarzyszą takie wisienki na torcie, jak Moose The Tramp i  roczna świeżynka Tranquilizer, o czym tu rozmowa. I było warto!

Ponury listopadowy wieczór momentalnie uświetnili trójmiejscy muzycy z Moose The Tramp. Występu zespołu byłam niezwykle ciekawa, gdyż stylistyką dość odbiegają od swoich kolegów z trasy. Tymczasem otwierające, żywe, świetnie skomponowane rockowe granie sprawdziło się jak najbardziej. Na uwagę zasługują szczególnie doborowe partie gitarowe i coś, o czym większość rockowych zespołów może pomarzyć – dobry, czysty wokal. Piotra „Bobra” Gibnera miałam przyjemność poznać w innym składzie Proghma-C (wywiad), który to zdecydował opuścić na rzecz niniejszego, i od tamtej pory co jakiś czas sprawdzam, gdzie się pojawia. Facet czuje muzykę – tak najbardziej kolokwialnie rzecz ujmując mogę stwierdzić po tym koncercie. Zarówno wokalne popisówki, jak i cała mimika, zamknięte oczy, wszystko to wzbudza sympatię, radość słuchania i przede wszystkim chce się więcej. Niemała publika zespół przyjęła właśnie z taką chrapką „na więcej”. Od siebie rzeknę jedynie, że utwory wykonywane po polsku wypadły o wiele ciekawiej niż te w obcym języku (i broń-boże nie ma to związku z datą koncertu).

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”433″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”12″ number_of_columns=”6″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Na drugi tego wieczoru zespół – Tranquilizer – czekałam już z wypiekami na twarzy. To nieznany mi do tej pory skład, o którym zdążyłam tylko zdawkowo poczytać. Ale, ale, co tu się dzieje: perkusista Blindead i Octopussy Konrad Ciesielski plus człowiek-orkiestra i jednocześnie uroczy drugi wokalista Matteo Bassoli  to zachęta sama w sobie do sprawdzenia tego składu w wersji live. Nad muzyką Tranquilizer trzeba się zastanowić.  To nie jest formacja nastawiona na przebojowość. Sekcje rytmiczne wypadły genialnie, do tego gitara Michała Banasika, zmysłowy głos zupełnie nieodkrytej wcześniej Luny Bystrzanowskiej i mroczne, niepokojąco klimatyczne kompozycje połączone z niebieską i zieloną oprawą świetlną oraz wizualizacjami na ekranie za sceną. Moc! Muzyka na granicy experimental post-rocka, nawet trip-hopu. Było trochę fałszów na wokalu w niskich tonacjach, ale wybaczam absolutnie, bo zainteresowanie i trans, w który wprowadzali tłum widać było gołym okiem. Szczególnie ostatni numer, wydany zresztą na singlu Mantra, wprawił w bujanie publikę. To była niecodzienna dawka oryginalności. Wiele osób kompletnie nie kojarzyło tego zespołu, pojawiły się też opinie skrajne, jakoby byli nazbyt „udziwnieni”. No cóż, ja pozostałam zauroczona.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”434″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”30″ number_of_columns=”5″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Ale przyjechałam po coś jeszcze. O koncertach Tides From Nebula można powiedzieć wiele, ale odmówić im pompy w widowisku nie można: piękny, instrumentalny set, piękna oprawa, zaangażowanie i emocje, które można było kroić. I w tym cały ambaras. Wszystko się tu zgadzało. Na scenie Panowie zaprezentowali się we trójkę – niestety z przyczyn zdrowotnych zabrakło gitarzysty Adama Waleszyńskiego; jego sekwencje były zapętlone lub uzupełnione elektroniką. I w porządku. Wszystko zagrało, jak powinno. Repertuarowo wielkich zaskoczeń nie było. Z Safehaven zabrzmiała mniej więcej połowa utworów, w tym singlowe The Lifter i We Are the Mirror czy bardzo energiczne Knees to the Earth. Nie obyło się bez najbardziej znanych – genialnego Emptiness of Yours and Mine z płyty Eternal Movement (2013) oraz The Fall of Leviathan i SiberiaEarthshine (2011). Gitarzysta Maciej Karbowski i basista Przemysław Węgłowski co jakiś czas w charakterystyczny dla siebie sposób w świetle reflektorów unosili instrumenty do góry, potęgując wymiar emocji, jakie im towarzyszyły podczas gry. A te udzielały się zebranym z siłą rażenia do ostatniego gościa na koncertowej sali. Żal nie wspomnieć o solidnej pracy perkusisty Tomasza Stołowskiego, któremu niezmiennie chylę czoła. Oczywiście pojawiły się bisy, tradycyjne zejścia Maćka do publiki i uznanie grupy dla fanów, którzy włącznie ze mną nie chcieli, aby ten set się kończył. Wspominałam już o oprawie? Nie? To zapraszam do zdjęć 🙂

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”432″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”36″ number_of_columns=”6″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Wspomnę jeszcze o pewnej sprawie, bo wcale nie zdarza się to często. Panowie i Pani ze wszystkich zespołów znają się nie od dziś. Wspólnie spotykali się przy okazji innych eventów, prywatnie się przyjaźnią, wspierają, szanują. I to doskonale można wyczuć. Atmosfera, jaka panowała w klubie, była zwyczajnie miła, sympatyczna, może nawet rodzinna. Artyści oglądali swoje występy z publiki nawzajem, wspominali i dziękowali sobie podczas pogadanek z fanami, prawie sielankowo. Bez spiny, bez zgrzytów. Można? Sprawdźcie na kolejnych koncertach. Ja wybiorę się na pewno.

Do następnego!

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .