Tides From Nebula i inni – Warszawa (03.12.2016)

I stało się – Tides From Nebula wraz z przyjaciółmi z Moose The Tramp i Tranquilizer odwiedzili w końcu na trasie swoje rodzinne miasto, a konkretnie Warszawę! Wyjątkowy koncert odbył się 3 grudnia br. w klubie Progresja. Wyjątkowy, bowiem klub obchodził swoje 13. urodziny, a do tego Maciek Karbowski tuż przed wydarzeniem podkręcał atmosferę, jakoby zespół szykuje niespodziankę. Nie kłamał. Choć niespodzianka była właściwie spodziewana, to finał tego koncertu mocno (nomen omen) zagrał na emocjach zgromadzonych. I w tym może własnie siła tej formacji – w wyzwalaniu tych specyficznych emocji.

Wieczór rozpoczęli Panowie z trójmiejskiej formacji Moose The Tramp. Publika na rozgrzewkę raczej niewielka, za to wokalizy Piotra „Bobra” Gibnera wypełniły Progresję po brzegi. Może nie zawsze było czysto, jednak nie ukrywam, że możliwości wokalne Piotra w gatunku rockowych, przyjemnych bitów przeplatanych prostymi, ale dziarskimi, przemyślanymi riffami  interesują bardziej aniżeli studyjnie. Wśród zgromadzonych słychać było opinie, że Moose The Tramp porusza się w klimatach raczej odbiegających od pozostałej dwójki trasy #sfhvntour, to jednak profesjonalizm muzyków i umiejętne łączenia melodii z ciekawym budowaniem narracji skłania do zainteresowania się ich sposobem wyrazu. Niezmiennie najlepszym momentem koncertu „łosiów” w moim odczuciu był numer Mos Eisley z promowanej właśnie płyty Histerie Medytacje. Moose The Tramp to dla mnie dobre kompozycje, dobre melodie i genialny wokal – nie zawiodłam się ani razu z trzech widzianych przeze mnie gigów, choć do płyty nie często wracam. Progresja dodatkowo daje pole do popisu, bowiem klubem jest niemałym, a więc nagłośnienie, akustyka robią swoje.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”501″ exclusions=”8989,8990,8991,8992,8993,8994,8995,8996,8997,8998,8999,9000,9001,9002,9003,9004,9005,9006,9007,9008,9009,9010,9011,9012,9013,9014,9015″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”24″ number_of_columns=”6″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”20″]

 

Drugi w kolejce zaprezentował się magiczny Tranquilizer. Magiczny, bo kupili mnie na małej scenie 11 listopada br. w olsztyńskim Andergrancie, a koncertem w Progresji jestem totalnie oczarowana. Wokalistka Luna Bystrzanowska to powiew świeżości na polskiej scenie muzycznej, a właściwie nie będę kręcić – to tornado (przyznaję, w ogóle wokalistki mnie nie poruszają, nie tak). Raz, że śliczna, dwa, od początku występu weszła czyściutko na wokalu, trzy, jej specyficzny sposób poruszania na scenie udzielał się nawet męskiej części publiczności (co było momentami zabawne) i nieodłącznie budował show formacji. Co więcej. Ano więcej o sekcji rytmicznej należałoby wspomnieć, bo Konrad Ciesielski i  Matteo Bassoli (zapewne wiecie, że udzielają się m.in. w Blindead) to układ niemal doskonały, plus gitara Michała Banasika dopełniła pięknego setu. Na chwilę obecną nie jestem w stanie stwierdzić, który utwór wrył mi się najbardziej w pamięć, na pewno wrażenie zrobił 1 z Matteo na wokalu wspomagającym, Hello, Sugar Tale i zamykający najnowszy singiel Mantra. Popadłam w taki trans i zachwyt nad całościowym występem Tranquilizer, że życzyłabym sobie prawdziwego headlinerskiego gigu tejże formacji, z pewnością wydłużonego.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”501″ exclusions=”8981,8982,8983,8984,8985,8986,8987,8988,8995,8996,8997,8998,8999,9000,9001,9002,9003,9004,9005,9006,9007,9008,9009,9010,9011,9012,9013,9014,9015″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”24″ number_of_columns=”6″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

 

Wisienką na tym smacznym torcie miał okazać się koncert Tides From Nebula. Dla nich pojawił się ten tłum, który wypełnił prawie całą Progresję. Panowie i tym razem wyciągnęli swoje sprawdzone patenty – oprawa oświetleniowa to w przypadku tej formacji już nie dodatek, a element składowy występu, do tego emocjonalne poruszanie się po scenie i wznoszenie instrumentów ku górze dają specyficzny, „uzupełniony” klimat. W polskiej części trasy TFN występuje jako trio, tak było również w Warszawie – zabrakło Adama Waleszyńskiego. Muzycznie jednak dali radę, choć wymiar był zupełnie inny kiedy……a właśnie. Wszyscy zgromadzeni po cichu liczyli, że na drugiej gitarze ktoś jednak zagra, czy to przyjaciel grupy z innych składów, czy sam Adam – w końcu koncert odbywał się „w domu”. Zanim jednak ujawnię i tak znaną prawdę – słowo o repertuarze. Występ zaczął się utworem Colour Of Glow w tle, po którym muzycy wkroczyli na scenę. Z racji promocji  Safehaven zabrzmiała mniej więcej połowa utworów z tej płyty; nie obyło się bez The Lifter, Home, We Are the Mirror oraz jednego z moich ulubionych Knees to the Earth. Na początku występu basista Przemysław Węgłowski miał niestety problemy techniczne, ale szybko i sprawnie udało się je zażegnać. TFN nie szczędziło utworów z poprzednich płyt – od dynamicznego Only With Presence, Up From Eden, Now Run z płyty Eternal Movement (2013) po The Fall of Leviathan i piękny SiberiaEarthshine (2011), który Maciek zakończył na klawiszach. Punktem kulminacyjnym okazał się bis. Sztandarowy Tragedy of Joseph Merrick Panowie zagrali już we czwórkę z Adamem Waleszyńskim! I co to był występ! Adam wpadł na scenę w pełni energii (przynajmniej tak wyglądał), głodny grania i publiki. W finale numeru Maciej i Adam zeszli do publiki i odegrali tradycyjną „tajdsową” młóckę w deszczu białego konfetti, które wystrzeliło na wszystkich zebranych. Zdecydowanie był to najlepszy moment całego wieczoru. Na koniec trochę podziękowań ze strony zespołu – dla towarzyszących na trasie przyjaciół, dla publiki, dla rodziny, w tym rodziców muzyków, którzy nieśmiało obserwowali koncerty na tyłach sali, dla organizatorów – wszystko skromnie, z emocjami i co najważniejsze  szczerze. Ten wieczór zapamiętam za szczerość umiłowania muzyki i jej odbiorców, za radość grania i wywindowane na początku relacji  – emocje. Tak, wyszłam z koncertu totalnie otumaniona.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”501″ exclusions=”8981,8982,8983,8984,8985,8986,8987,8988,8989,8990,8991,8992,8993,8994″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”50″ thumbnail_crop=”0″ images_per_page=”24″ number_of_columns=”6″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”/home/platne/serwer16360/public_html/kvlt/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/ngglegacy/view/gallery-caption.php” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

 

Na koniec dygresja – na koncert Tides From Nebula i ich gości zaprosiłam przyjaciół, którzy zupełnie nie znali twórczości zespołu, ani tym bardziej supportujących. Tymczasem miłośnik KAT-a i wczesnego Nightwish oraz wielbiciel polskiej alternatywy odnaleźli się w klimacie doskonale. Pomijam fakt, że rozmawiali głównie o Lunie, ale na pewno wrażenia z całościowego koncertu pozostawią swój odcisk w pamięci. Jedno jest pewne: publiki nie da się oszukać, dziwne, jak wiele zespołów o tym zapomina. Warto choć raz zobaczyć taki koncert, w dużym klubie, z dobrym nagłośnieniem i rzeczywiście go przeżyć.

Do następnego!

Autorką zdjęć jest Kara Rokita

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .