Artur „Paluch” Grassman (Meat Spreader, ex. Squash Bowels): „Jak zejść ze sceny to na tarczy, a nie pod nią”

Rozmowę z Arturem przeprowadziłem z końcem ubiegłego roku, niedługo po ogłoszeniu zakończenia działalności Squash Bowels. Czas, a raczej jego brak u każdego z nas, nieco wydłużył jej publikację. Koniec końców dopięliśmy swego. O muzyce, nowym projekcie, obecnej scenie opowiedział Paluch, znany też jako „chodząca biblia grindcore’a”.

Rok 2016 chyba możemy śmiało nazwać „zamknięciem pewnego etapu”. Bo chyba tak można określić zakończenie działalności jednego z najważniejszych grindowych projektów na polskiej scenie. Co zadecydowało o rozwiązaniu Squash Bowels?

Ten zespół grał nieprzerwanie przez kilka latek i odnosił mniejsze lub większe sukcesy, jak nagrywał płyty i każda była przemyślana, kiedy grał koncerty, festiwale. Ostatnimi czasy graliśmy już coraz mniej, nagrywaliśmy tylko duże materiały, muzycznie ten kotlet był już odgrzewany nie raz. Jak zejść ze sceny to na tarczy, a nie pod nią. Miałem już po prostu dość.

Po ponad dwudziestu latach była to raczej ciężka decyzja. Nie próbowałeś, lub ktoś z reszty ekipy, znaleźć innego i zarazem mniej drastycznego rozwiązania z tej sytuacji?

Nie, nikt, mniej bolało.

Co z Andym i Melonem? Myślisz, że nadal będą działali w muzyce. 

To pytanie jest raczej do nich, na razie zimują, jak usłyszałem ostatnio od Mela.

Ostatni koncert zagraliście na dziewiątej odsłonie Brutal East Festival w białostockim klubie Fama. Jak się czułeś, schodząc ze sceny i mając wówczas świadomość, że to ostatni występ pod banderą Squash Bowels?

Tak naprawdę czułem się standardowo, jak po każdym koncercie. Set zagrany prawidłowo, trochę więcej pogadałem – musiałem coś wyjaśnić ludziom, podziękować za podtrzymywanie przez lata, wspomnieć o byłych muzykach tworzących zespół – jak zwykle spocony na plecach. Powiem, że byłem nawet zadowolony.

Domyślam się, że nie zamierzacie wydawać pożegnalnego materiału lub organizować takowej trasy? 

Pożegnanie już było, z kolei materiał pożegnalny to bzdura. Nagrać coś, co będzie dobre i pozostanie tylko do posłuchania, albo słabe i przyjęte przez litość? Nagraliśmy wiele materiału, którego można słuchać w ramach przypomnienia. Trasa? Z kim? Nie mówię tu o supportach.

Sądzisz, że taka trasa nie byłaby możliwa? Wydaje mi się, że ekstrema, pod którą wpisywał się Squash Bowels może liczyć na dobre wsparcie. Czy to ze strony ludzi, jak i ewentualnych organizatorów, agencji itp. Gorzej z frekwencją, wiadomo jak to czasami wychodzi w praktyce, choć takie okazjonalne koncerty mają swoją dodatkową otoczkę.

Problem jest zawsze ten sam: czas albo miejsce. Dzisiaj ludzie przyjdą w środku tygodnia na koncert do klubu, gdzie grają dobre zespoły. Jeżeli trasa jest grana w takich miejscach, to klub może liczyć na swoją stałą publikę. Male puby i kluby nie mają nagłośnienia, które zapewni wystarczającą jakość dźwięku. Granie koncertu w takim miejscu nie ma większego sensu, bo zespół wiele traci w oczach widowni.

Może to jednak idealny moment na wznowienie niektórych archiwalnych materiałów, jak chociażby części wydawnictw sprzed Tnyribal?

Tnyribal wyszedł pod barwami Self Made Gods. Za jakiś czas ukaże się No Mercy w zupełnie innej wytwórni.

Z drugiej strony zastanawiam się, czy w pewien sposób nie odczułeś po prostu ulgi? Szmat czasu spędzony z tym składem oraz rzesza fanów, która była przyzwyczajona do pewnego stylu Squash Bowels, nazwy i kryjącej się za nią renomy, mogła okazać się nieco męczącą i ograniczającą formą.

Może i odpocząłem, ale Squsah Bowels to nie był jeden skład. Przez ten zespół przewinęło się więcej ludzi niż pospolity zjadacz chleba mógłby sobie wyobrazić. Byli tacy, którzy myśleli, że ukształtowali brzmienie Squash, ale za daleko o tym myśleli. Nic mnie tak nie męczy, jak ludzie z wybujałym ego, wyobrażający siebie jako ideały, podczas gdy w rzeczywistości tak nie jest.  Jestem bardzo kompromisowym człowiekiem. Zdarza się, że po latach odpowiem głośniej niż zawsze, co postrzegane jest jako zdenerwowanie. Mój kompromis nie zawsze szedł w parze z zachciankami pseudo-muzyków, którzy dzisiaj jednak wiedzą, że lepiej jest słuchać niż wymądrzać się. Wszyscy grający w tym zespole nie mogą powiedzieć, że mieli źle. Starałem się być naprawdę elastyczny, robiłem co mogłem. Po nagraniu No Mercy zmienił się skład, ponownie musiałem uczyć i pokazywać, na nowo prezentować wrażliwość odczucia moich riffów. To byli naprawdę znakomici muzycy z którymi zarejestrowaliśmy Love Songs. Potem zmienił się bębnowy i dołączył do nas Mielu. W tym składzie nagraliśmy moim zdaniem najlepszy album Grindvirus. Trzy lata później Grindkocholism i na tym koniec.

Reaktywacja Squash Bowels jest czymś realnym czy raczej nie ma co się łudzić na powrót do żywych?

Mam to w rondlu.

Jak Twoim zdaniem radzi sobie młodsze pokolenie ekstremy?

Słabo jest na scenie. Moim zdaniem nie ma obecnie zespołów grających prawdziwy grindcore. Jest kilka kapel, które uważają, że grają grindcore, ale to nie ma porównania z resztą świata.

Wydawało mi się, że młodzi dobrze sobie radzą. Dobrym przykładem mogą być niedawno wydane albumy F.A.M., Nuclear Holocaust czy Straight Hate. Rozumiem, że to nie jest to, o co Ci chodzi?

Faktycznie F.A.M. i Straight Hate weszli na nasze podwórko z przytupem. Nie widziałem jeszcze na żywo ostatnich koncertów F.A.M., ale SH wypadają bardzo fajnie, żywiołowo, głośno, czyli tak, jak powinno być. Nuclear Holocaust nie znam natomiast kompletnie. Są faceci, którzy próbują zrobić fajny grinde lecz istnieje już kilka zespołów grających w takim sposób. Nie chcę, aby ktoś mnie źle zrozumiał, ale sam przyznaję, iż ciężko jest dzisiaj znaleźć kilku osób, które od początku wiedzą, jak mają grać. Z nami było jeszcze inaczej, bo nie mieliśmy takich możliwości, które dzisiaj są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Graliśmy na tym wszystkim, co wpadło nam w ręce, chyba dlatego dzisiaj kolekcjonuję zabawki (śmiech). Całkowicie inaczej chłonęliśmy muzykę, której słuchaliśmy na starych, trzaskających Grundigach i przerabialiśmy ją po swojemu ze słuchu. Odmienny sound, inne podejście do gry, do tego rozmowy na temat sposobu grania, podniecanie się manierami muzyków i stałe poszukiwanie tego czegoś. W sumie nadal tego szukam, nawet teraz, gdy mam rozłożony sprzęt w domu i gram po kilka razy w tygodniu, nie przestaje w poszukiwaniach. Nawet jeżeli jestem w coś zasłuchany, nigdy nie staram się tego kopiować. Gram zawsze siebie. I mimo, że wraz z wiekiem powiększyło się moje doświadczenie oraz warsztat, to nadal czegoś brakuje.

Odbijmy więc w drugą stronę. Weterani, jak Dead Infection czy Epitome „nie odgrzewają kotleta”, jak Squash Bowels?

Epitome nie słucham kompletnie. Kiedyś próbowałem się przekonać, ale jak dla mnie, to zbyt gęste granie. Co do Dead Infection, to nie nagrali żadnej płyty od przeszło trzynastu lat. Kotlet był już odgrzewany, teraz go po prostu reanimują.

A jak właściwie jest z tą „biblią”? Na taki tytuł musiałeś chyba solidnie zapracować.

Nie wiem, robiłem swoje przez ponad dwadzieścia lat, może konsekwentnie, chociaż ostatnimi czasy nie miałem już na to siły. Pomimo tego zawsze potrafiłem wziąć się w garść i wszystko wracało do normy. Wcale nie czuje się biblia o której wspominasz. Mam po prostu duży staż w interesie, ale faktycznie, już od jakiegoś czasu czuję dziwne sytuacje poprzez kontakty z niektórymi,  szczególnie przez FB. Co rusz ktoś się mnie o coś pyta i wypytuje co dalej itp. Moim zdaniem to chyba zdrowy stosunek i szacunek do starszego kolegi, który coś tam zagrał i zaśpiewał.

Myślisz, że któraś z „akcji” czy też tras miała w tym szczególny udział?

Absolutnie nie. Zagraliśmy kilka fajnych tras ze świetnymi ludźmi i zespołami. Każda była inna, czy to ze względu na kraj, w którym graliśmy czy ludzi, bądź agencje, jakie je organizowały. Było tego naprawdę sporo, dzisiaj tak myślę, że warto było to wszystko dokumentować. Być może teraz mógłbym coś więcej powiedzieć na ten temat. Przykładowo, na reedycję splitu z Malignant Tumor nie miałem skąd wziąć starych zdjęć (śmiech).

Niedawno podczas naszej rozmowy wspomniałeś, że kilka tygodniu temu pożegnałeś się ze swoim innym projektem. Co z kolei było powodem odejścia z Hybrid Viscery?

Najbardziej zmęczenie materiału. Zrobiłem dla ziomków płytę, chciałem pokazać im kierunek, w którym mogliśmy iść, lecz zrezygnowali. Woleli inne rozwiązanie. Niech grają w spokoju.

Jak oceniasz materiał, który nagrałeś z Hybrid Viscery? Potraktowałeś ten zespół jak odskocznię od Squash Bowels?

Mieszkam w Belgii i potrzebuje kontaktu z muzyką, grałem z tymi typkami, bo sprawiało mi to frajdę. Zrobiłem dla nich niezobowiązujący stuff, a jak oni to wykorzystają, to ich sprawa. Potraktowałem to po prostu jako mały trening.

Nadal „grindujesz”, tym razem pod nazwą Meat Spreader.

Ha! To jest grupa, która wie co ma zrobić! Ten zespół powstał po to, by ruszyć koryto wszystkich boleści XXI wieku! Nowy grindcore z nutą tego najlepszego, już zapomnianego trendu, który wręcz zbroił pokolenia do myślenia! Absolutnie inny temat, nie te riffy, nie to samo co w Squash, tematycznie niby tak, ale zawsze z nieco bardziej indywidualnym podejściem i stylem. Tocha, Jaro, Radek, Artur – co cztery głowy to nie jedna, no nie? Wszystko będzie grało cudnie!

Zamierzasz poświęcić temu projektowi tyle samo zaangażowania co Sqash Bowels? Choćby pod kątem ilości wydawnictw czy samych podróży, bo trochę świata jednak zwiedziliście.

Oczywiście, choć pewnie będzie mniej tras i więcej festiwali. Zobaczymy, nasze plany są spontaniczne i nie wybiegają na razie poza nagranie płyty i promocyjne występy. Świat stoi otworem, a odbiór naszego zespołu jest po prostu zajebisty. Ostatnio coraz częściej słyszę sformułowanie o ” supergrupie ” (śmiech).  Będzie naprawdę dobrze, gramy tak regularne próby, że nawet ze Squash Bowels nie grałem tylu. Fakt faktem, pracy na samym początku jest bardzo dużo, ale na pierwszą próbę w Londynie stawiliśmy się wszyscy. Każdy bez wyjątku z przygotowanym materiałem w domu i przelecieliśmy przez cały materiał bez zająknięcia! Teraz tylko szlifujemy detale i idziemy naprzód!

Kiedy będzie można na żywo usłyszeć materiał znajdujący się na Excessive Consumption of Human Flesh?

Na pewno już słuchasz. Póki co nagraliśmy dwa nowe materiały, więcej znajdziecie na youtube.

Myśleliście o zagraniu jakichś koncertów w Polsce, czy tak jak wspomniałeś, nie ma po prostu z kim.

Nie mówię „nie”. Zawsze jest z kim grać, tylko czy ktoś będzie to chciał w Polsce wesprzeć ? Nasz zespół to koszta na samym starcie za transport, żyjemy w trzech różnych krajach, kosztujemy – mówiąc o samych zwrotach – tyle, ile normalny zespół z Europy. Jak widzisz liczy się odpowiednia frekwencja, która przynajmniej pozwoli zamknąć koszta trasy i da sens, by w ogóle coś takiego zorganizować.

Dzięki wielkie za rozmowę i ostatnie słowo należy do Ciebie!

Stary dzięki za wywiad, mam nadzieje, ze nie zaskoczyłem Cię i Was drodzy czytelnicy. Takie już życie, taki już los, taki już wszechświat.

Materiały użyte w tekście pochodzą z profilu FB rozmówcy.

(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .