Closterkeller: „przede wszystkim postawiliśmy na […] naturalny flow”

Jesień dla fanów Closterkeller upływa pod znakiem Abracadarba Tour, tym razem w zielonych barwach najnowszego krążka Viridian. W pokoncertowej i sympatycznej atmosferze po występie zespołu w Bydgoszczy (19.11.2017r.) udało mi się zamienić kilka słów z Anją Orthodox, między innymi na temat zmian w składzie zespołu, długiej przerwy w nagraniach, syrenich śpiewów na nowej płycie, panującym w kapeli flow oraz nadchodzących jubileuszach.

Jestem pod wrażeniem Waszej dekoracji scenicznej. Bardzo mi się podobały te detale nawiązujące do nowej płyty.
Światełka fajne, nie?

Tak, super!
Ciuszki też w miarę możliwości…

Strój planujesz dużo wcześniej, czy raczej spontanicznie dobierasz stylizacje?
Nie. Nawet tę spódnicę, którą teraz na sobie miałam, w trakcie trasy dostałam od dziewczyny, która ją uszyła według mojego pomysłu. To już jest moja druga spódnica na trasie.

Muszę powiedzieć, że zaskoczył mnie wybór Pampeluny na support. Grają zupełnie inną muzykę niż Closterkeller. Skąd taki pomysł na zaproszenie chłopaków w trasę?
Po pierwsze bardzo ich lubię, bo to są przegenialni goście, przesympatyczni, z którymi także współpraca koncertowa genialnie się układa. Mamy także wspólną menadżerkę. Sama powiedziałam do Grażyny (menadżerka – przyp. red.), że skoro Pampeluna wydają nową płytę, to może oni niech będą naszym supportem. Wiem, że paru fanów zyskali po drodze na pewno, bo się spodobali. Nie pasują do Closterkellera, może bardziej do Acid Drinkers, ale nic się nie stanie, jak z nami pokoncertują.

Porozmawiajmy o najnowszym albumie, przyczynie tej trasy. Na scenie wspominałaś, że Wasza dyskografia jest bardzo kolorowa. Teraz wybraliście zieleń. Dlaczego akurat tę barwę?
Droga dojścia do tej zieleni jest dość nietypowa, poprzez imię, które jest na płycie – Viridiana. Poznałam bardzo sympatyczną babkę, z którą się szalenie polubiłam – Kolumbijkę, która na imię miała Viridiana. I gdy zachwycałam się brzmieniem jej imienia, ona powiedziała mi, że ono oznacza także kolor. No i wtedy się podnieciłam i zapytałam o jaki chodzi – to był 2012 rok. Nigdy nie zapomniałam tamtej rozmowy, płyta wyszła i imię Viridiana też się pojawia jako tytuł pierwszego utworu. Jest to syrena, która idzie na dno, bo nie udało jej się śpiewem zwabić żeglarza. Rozbudowałam trochę legendę o syrenach. Niemożność zwabienia żeglarza odbija się na syrenie negatywnie. A tak naprawdę jest to utwór o mnie.

Tak?
Tak, o mojej pewnej mocno uczuciowej historii. Tak to ujęłam. Robiłam co mogłam, nie udawało mi się go zwabić.

Dużo tych znaczeń w kontekście całego materiału. Jest coś jeszcze?
Nie. Po prostu oszalałam, bo to takie piękne słowo, piękne imię i oznacza fajny kolor. Jakiegoś znaczenia koloru, symboli bym tutaj nie dokładała. Zieleń to kolor nadziei, życia, można powiedzieć – odrodzenia. To jest płyta nagrana po poważnym ciosie w składzie zespołu. Zabrakło Krzyśka (Najmana – były basista – przyp. red.) po raz drugi, Mariusza (Kumali – były gitarzysta – przyp. red.) po raz pierwszy. To byli wielcy muzycy. Nie byłam do końca pewna siebie, jeśli chodzi o tę płytę. Nie byłam pewna, jak ona powstanie bez nich. Oni byli filarami muzycznymi dwóch ostatnich płyt, Aurum i Bordeaux, które są, tak obiektywnie patrząc z perspektywy czasu, bez konkurencji z wcześniejszymi. Zwłaszcza Bordeaux – swoim wyrafinowaniem i niebywałą finezją brzmieniową, muzyczną postawiła ogromnie wysoko poprzeczkę.

Jak sobie poradziłaś z tą nową sytuacją?
Miałam sporo do przemyślenia. Do tego stopnia, że pod sam koniec nagrywania Viridian zdecydowałam o bardzo ostrym i silnym ruchu. Wzięłam produkcję w swoje ręce. Zostałam sama w studio z realizatorem i wyprodukowałam sama tę płytę. Jest to pierwsza płyta, która jest produkowana wyłącznie przeze mnie. Do tej pory robiłam to z Mariuszem lub Krzyśkiem. Tym razem jest to zupełnie moja i świadoma produkcja. Oczywiście nic by nie znaczyła moja koncepcja, gdyby nie przegenialny realizator dźwięku Adam Toczko. To jest nazwisko, które znają wszyscy – ścisła czołówka polskich realizatorów. Genialny człowiek. Pokochałam go, oszalałam na jego punkcie, jak zresztą wszyscy, i chcemy z nim jak najszybciej nagrywać nową płytę, bo tak się nam z nim znakomicie pracowało.

Mieliście długą przerwę w nagrywaniu. Od wydania Bordeaux minęło 6 lat.
Różne nieciekawe rzeczy się działy w zespole, zawinione przez osoby z zewnątrz, ale nie będę wnikała w szczegóły. Gdyby nie to, to myślę, że kolejna płyta byłaby w rok lub dwa po Bordeaux. Tylko niestety wcięła się mało ciekawa osoba, która bardzo poważnie namąciła. Zostaliśmy oszukani, skłóceni. W efekcie nie było ani płyty, a jeszcze skład się rozleciał. Winię siebie za tę sytuację, bo jako szef zespołu – a zawsze starałam się być szefem świadomym i z wyobraźnią – nie dostrzegałam zagrożenia. Ta osoba była z nami na tyle blisko związana, że w ogóle nie przyszło mi do głowy, że coś złego może się dziać. To był bardzo poważny błąd, na którym się dużo nauczyłam. W ogóle w moim życiu staram się raczej uczyć na cudzych błędach, a tu niestety okrutnie nauczyłam się na swoim. Może należy szukać pozytywów. Gdyby to wszystko się nie posypało, nie byłoby obecnego składu i nie byłoby płyty Viridian, która – wydaje mi się – jest fajna. Sama nie umiem tego ocenić, ale ludzie twierdzą, że jest taka świeża. I super!

Jak wygląda obecnie atmosfera w zespole?
My w ogóle teraz jesteśmy w znakomitym klimacie wewnętrznym. W kapeli jest dobra atmosfera, trasa idzie jak burza. Dziś był 24 koncert na trasie. Normalnie pod koniec naszych tras byliśmy już zmęczeni. A teraz – wszystko jest ok. Mamy jeszcze do zagrania 9 koncertów, trzy weekendy, i nie ma jakiegoś znużenia, nie ma doła, że płytę Viridian śpiewam po raz setny (śmiech). Cały czas mam wielką przyjemność podczas jej wykonywania. Przede wszystkim nakręcił nas do działania taki znakomity flow twórczy. Najnowsze numery, które powstały jako ostatnie i pokazują obecną kondycję zespołu, są najlepsze na tej płycie. Viridiana, Inkluzja i Strefa Ciszy – one są dla mnie bezwzględnie najlepsze na płycie i to jesteśmy my teraz. Zamierzamy się jak najszybciej zabrać za pisanie nowych kawałków, żeby właśnie ten flow wykorzystać, nim się gdzieś rozpłynie.
Na przyszły rok planowane jest 30-lecie zespołu. Wcale nie chcę go obchodzić, bo uważam, że postarza mnie taka rocznica, ale wszyscy się awanturują, że musimy. Oprócz tego ważne jest ćwierćwiecze płyty Violet i też bym chciała ją uczcić jakąś trasą z graniem tej płyty. W to wszystko chcę wcisnąć nową płytę. Zobaczymy. Jak zdążymy, to zdążymy. Jak nie, nie będzie żadnego dramatu.

Poza niepewnością, o której wspominałaś wcześniej, jak czułaś się wchodząc do studia z Closterkeller po takim czasie?
Byłam nakręcona, że nagrywamy nową płytę. Wiedziałam, że ta płyta nie będzie zła, ale to, co Adam Toczko zrobił z moją produkcją… No ekstra.

Opowiedz proszę o samym procesie tworzenia muzyki na Viridian w zmienionym składzie. Jak było?
Dobrze. Przebiegało jak w każdym składzie. Dużo bardzo dobrych pomysłów, przyniósł Olek (Gruszka – basista – przyp. red.), który jest nowym pomysłodawcą muzycznym w Closterze. Ma świetne pomysły, przynosi bardzo ciekawe utwory. Jest szalenie cennym nabytkiem pod tym względem. Podczas tworzenia miałam dość sporo do powiedzenia. Nagrywanie tej płyty to był jakiś obłęd szybkości. Adam (Najman – perkusista – przyp. red.) nagrał w dwa i pół dnia bębny. Okazuje się, że jest nie tylko dobrym perkusistą koncertowym, ale i świetnym studyjnym. Olek też błyskawica. Rollo (Michał Rollinger – instrumenty klawiszowe – przyp.red.) też przyniósł swoje rzeczy. Ja nagrałam wokale w trzy dni. Wszystkie, z chórkami. Zwariowałam. Musiałam przesuwać nawet terminy, bo nie miałam tekstu do jednego utworu. Nie sądziłam, że w trzy dni nagram wokale i został ten jeden numer. Myślałam, że będę nagrywać swoje partie trzy tygodnie. Postawiliśmy na taką rzecz, że nie dopieszczaliśmy nadmiernie tych nagranych partii. Jako że to jest muzyka rockowa, to ona ma być swobodna. I przede wszystkim postawiliśmy na ten naturalny flow. Zwłaszcza w wokalach.

Poza składem zmienił się też klimat albumu, który znów jest ciężki i mroczny. Chyba podobnie jak Nero. To był planowany zabieg?
Zawsze nam się wydawało, że jest bardziej rockowy. Naszym pewnym założeniem było, ale tylko w pewnym stopniu, aby ta płyta była bardziej z kopytem, żeby było więcej czadowych kawałków. Co zresztą i tak niekoniecznie wyszło. Tak naprawdę z takim kopytem jest tylko Król jest nagi i Matka Ojczyzna. Nie mieliśmy do końca ustalonej wizji tej płyty. Puściliśmy to na zasadzie „ahoj przygodo!”. Wzięliśmy też starsze utwory z archiwum: To albo to, Kolorowa Magdalena.

A jak Ci się współpracuje z Adamem w zespole? Wasze rodzinne relacje na to w jakiś sposób wpływają?
Anja: Przede wszystkim jak Adam przyszedł do zespołu i zaczął już grać jako perkusista od pierwszej próby, to w ogóle nie odczuliśmy zmiany perkusisty. Wszedł po prostu bęben, który grał idealnie, tak jak trzeba. Tak jakby Adam grał w tym zespole już od lat. I nic dziwnego, bo przecież on się w tym zespole urodził i wychował. Oprócz tego, że ma talent, to zyskał dzięki temu coś bezcennego, bo przez całe życie był osłuchany z tymi klimatami – jak wygląda praca w kapeli, jak też myślenie o muzyce.
Rollo (dodaje, będąc w pobliżu): Jeszcze zanim jeździł jako muzyk, to był też naszym technicznym. Żył na scenie, przygotowywał się do tego bycia perkusistą jeszcze jak gdyby nie będąc w zespole.
Anja: Miał jakieś 15 lat, gdy zaczął z nami jeździć w trasy. Co najmniej 6 lat „techniczył” z nami.

To miał ładne przygotowanie.
Już od dawna chciałam, żeby grał w zespole, ale były różne trudności. Grunt, że jak już mogłam, to od razu go zatrudniłam u nas. Nie traktujemy się jak mama-synek w zespole. Zresztą Adaś jest już dorosły, on ma 24 lata. Mówi mi po imieniu w zespole. Nie ma między nami konfliktów na tle muzycznym, bo w tym przypadku rozumiemy się jak cholera. Pod tym względem jesteśmy jak jedna osoba. Jedyna sytuacja, w której jestem matką, to gdy chłopacy z zespołu go proszą, żeby poszedł do mnie i powiedział, żebym się nie spóźniła i wyszła z hotelu punktualnie. Twierdzą, że jako syn ma na mnie większy wpływ.

 

Wróćmy do nowego wydawnictwa. Na Viridian pojawiły się kolejne bohaterki w Twoich tekstach (wcześniej między innymi Alicja i Agnieszka) – Marcja i Magdalena. Ktoś był ich pierwowzorem, który zainspirował Cię do stworzenia tych historii?
Nie, zupełnie nic takiego. Napisałam tekst o poszukiwaniu kwiatu paproci i spojrzałam w kalendarz, czy są jakieś fajne imieniny w ten dzień. Zobaczyłam Marcja – kurczę, jakie imię piękne! Kolorowa Magdalena samo mi wpadło. Moja przyjaciółka Magda oszalała z zachwytu nad tym tekstem i powiedziała, że ma zostać Magdalena. A Viridiana, no to Viridiana – tytułowa syrena. W ogóle, kiedy zaprezentowaliśmy okładkę, takie larum się podniosło wielkie wśród ludzi – co za beznadzieja, jak to można jakąś syrenę dawać na okładkę. Nie przyszło nikomu do głowy, że może jest utwór o syrenie. Ale wszystko się skończyło, gdy płyta wyszła.

Co właściwie chciałaś tym razem przekazać w tekstach na Viridian? Które utwory są dla Ciebie najbardziej osobiste?
Tak naprawdę bardzo głębokie treści, które chciałam silnie przekazać, na pewno są w numerach To albo to i Matka Ojczyzna. Te kawałki mają silny fundament ideologiczny, społeczny. Najcenniejszymi dla mnie tekstami są Strefa Ciszy, bo opisuje mój bardzo ważny temat w życiu. Inkluzja, która opisuje ten sam temat. Też Viridiana. Studnia Tajemnic też jest mi bliska. I Pokój tylko mój, bo opowiada o mojej bolesnej przeszłości i sprawie, którą na szczęście mam już za sobą.

Jakiś czas temu na Instagramie pojawił się profil Closterkeller. Co Was skłoniło do pojawienia się na kolejnym portalu społecznościowym?
Kazano nam założyć.

Czyli to odgórna decyzja?
Był silny nacisk, żebyśmy się nie wygłupiali. Wszyscy teraz mają profil na Instagramie i należy go mieć. Mówię – dobra. Zwłaszcza, że znalazłam taką naszą fajną, mądrą dziewczynę, fankę, która powiedziała, że ona da radę to poprowadzić.

Z tego, co obserwuję kontakt z fanami jest dla Was bardzo istotny. Rzadko który zespół wychodzi do fanów tyle razy na scenę bisować.
Nam to się zdarza w ekstremalnych warunkach nawet i pięć razy wychodzić. W Warszawie ja w amoku W Moim Kraju zaczęłam growlować już spontanicznie. Później to trafiło na YouTube i teraz już wszyscy żądają ode mnie tego growlowania wszędzie. Aż w końcu się wzięłam za w miarę profesjonalne kształcenie tego growlu.

Czyli reasumując, w przyszłym roku możemy spodziewać się znów jubileuszowych tras i będziecie tworzyć kolejny album? Już nie będzie takiej długiej przerwy?
Nie chcielibyśmy. Przerwa ludzi wkurzała, ale pomyśl jak ona nas wkurzała. Dla nas to ona była pięć razy bardziej wkurzająca niż dla odbiorców.

Dzięki za rozmowę! Ostatnie słowo należy do Ciebie. Co byś chciała powiedzieć czytelnikom KVLTu i swoim fanom?
Swoim fanom dziękuję za wsparcie przez te wszystkie lata, zwłaszcza milczenia na końcu. Za niedołączanie się do głosów, które już kolejny raz stawiały krzyżyk na Closterkellerze. W ogóle życzę dużo dobrej muzy na przyszłość. Sztuka, w której jest duża dawka piękna wzbogaca dusze ludzkie i je buduje w piękny kształt. Także tego życzę po prostu ludziom.

 

Autorem zdjęć użytych w wywiadzie jest Michał „Goldmoon” Kwaśniewski

Marta (Kometa)
Latest posts by Marta (Kometa) (see all)
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .