Moloch: „Próbujemy znaleźć sobie jakąś alternatywną rzeczywistość”

Mówi się, że historia lubi się powtarzać, albo że zatacza koło. Słowa te padają zazwyczaj niestety w negatywnym kontekście przemian społecznych czy politycznych. Na szczęście trendy również mają zwyczaj powtarzania się co jakiś czas. Lata osiemdziesiąte powróciły pełną parą. W ten czas idealnie wstrzela się Moloch – wszechstronny artysta, znany głównie dzięki black metalowemu projektowi Zørormr. Właśnie promuje swoje najświeższe osiągnięcie – dwupłytowe wydawnictwo The Vatican Cellars, na którym nie znajdziecie jednak growlu, podwójnej stopy i ciężkich riffów. Ich miejsce zastępują równie mroczne syntezatory. Z Molochem rozmawiamy jednak nie tylko o muzyce. Razem przenosimy się w przeszłość, by lepiej zrozumieć to, co skrywa przyszłość.

 

Witaj Moloch, dzięki, że zgodziłeś się na tę rozmowę. Spotykamy się przy okazji narodzin Twojego najnowszego dziecka, jakim jest dwupłytowa kompilacja The Vatican Cellars. Pytanie na rozgrzewkę brzmi zatem, jak doszło do powstania tego albumu?

Od dłuższego czasu chciałem wydać swój dorobek sprzed debiutu Zørormr. Ta muzyka nigdy nie wyszła na CD. Withering Hopes ukazało się co prawda jako CD-R pro, ale tylko w 100 egzemplarzach i już dawno nie jest dostępne. Przed nagraniami czwartej płyty Zørormr pojawił się pomysł, żeby podsumować ten etap działalności. Na początku chciałem tylko zebrać wszystko i wytłoczyć na CD, ale z czasem, jak zacząłem wracać do tych dźwięków, chciałem czegoś więcej. Stąd dwupłytowe, przekrojowe wydawnictwo, które jest dla mnie nie tylko powrotem do tamtych czasów, ale też, miejmy nadzieję, nowym otwarciem i impulsem do dalszych poszukiwań w ramach muzyki elektronicznej.

 

To naprawdę świetny pomysł, tym bardziej że The Vatican Cellars to pierwsze wydawnictwo sygnowane Twoim obecnym pseudonimem artystycznym, choć zawiera przecież dark ambientowe utwory, które komponowałeś jeszcze jako Serpentoria oraz I.A. Serpentor. Fani black metalu kojarzą Cię z kolei jako lidera Zørormr. Skąd decyzja, by przewodnikiem po piwnicach Watykanu był Moloch?

Moloch to ja. Negowanie tego faktu czy wracanie do czegoś, czego nikt już nie pamięta nie miałoby specjalnie sensu. Szczególnie, jeśli jest kilka osób, które kojarzy mnie pod tym pseudonimem i kojarzy moją twórczość black metalową w Zørormr. Tamte płyty, choć spotkały się z pozytywnym odbiorem, są dawno zapomniane. Podobnie jak szyldy, pod którymi powstały. Długo się nad tym zastanawiałem w jakiej formie powinienem przypomnieć o swojej twórczości dark ambient / dungeon synth i uznałem, że najlepiej będzie podpisać je jako Moloch. Gdy o tym myślę, wydaje mi się to bardzo naturalne i przejrzyste. Mam nadzieję, że inni też tak to odbiorą.

Jak ustaliliśmy, The Vatican Cellars jest zwrotem ku Twoim dark ambientowym korzeniom. Pierwsza część zawiera cały krążek Withering Hopes z 2006 roku, drugą zaś otwiera jej następca, Onoskelis, który ujrzał światło dzienne w roku 2008. Znajdziemy tam również wszystkie utwory z zamykającej ambientową trylogię płyty Yog-Sothoth z 2009 roku. Skąd decyzja, by zajrzeć do archiwum i odkopać te trzy albumy? Co zmieniło się w Twoim odbiorze swojej wczesnej twórczości po upływie dekady?

Wszystko i nic. Wydaje mi się, że jestem bardziej świadomym muzykiem, że lepiej znam materię, w której się poruszam. Niektóre dźwięki z przeszłości mogą wydawać mi się naiwne, może teraz nagrałbym je inaczej, ale zawsze uważałem, że nie można wypierać się swojej przeszłości. Stąd powrót do niej. Potrzebowałem jakiegoś podsumowania i zamknięcia tego okresu. Dwupłytowa kompilacja wydawała mi się dobrym pomysłem. Szczególnie, że ona pokazuje też mój rozwój. Z każdym kolejnym materiałem moja wrażliwość muzyczna rosła i chyba to słychać. Dzisiaj może zagrałbym pewne rzeczy inaczej, ale to bez znaczenia. Dzisiaj chcę robić nową muzykę i w niej będzie można usłyszeć to, kim jestem teraz.

Ale The Vatican Cellars to nie tylko reminiscencje z poprzednich wydawnictw, gdyż ukrywają się tam niepublikowane dotąd perełki wydobyte z szuflady. Jak do tego doszło, że odkopałeś stare pomysły i nadałeś im nowe brzmienie? I dlaczego akurat teraz?

Chciałem, żeby na The Vatican Cellars znalazło się coś więcej niż wspomniane przez Ciebie materiały. Miałem kilka utworów, które wcześniej nie były opublikowane a, jak myślę, są naprawdę interesujące. Poza tym bez nich ta kompilacja nie byłaby kompletna. Zatem przeszukałem swoje archiwum i odgrzebałem tych kilka utworów. Niektóre z nich musiałem wyrenderować ponownie, bo nie miałem ich w formacie WAV. Pociągnęło to za sobą konieczność pewnych korekt w brzmieniu. Starałem się, żeby nie była to za duża ingerencja. Te utwory brzmią bardzo blisko oryginałów. 

W moim odczuciu korekty wyszły raczej in plus. Wśród aż trzydziestu sześciu kompozycji, które zmieściły się na dwupłytowym wydawnictwie, znaleźć można utwór, którego raczej bym się po Tobie nie spodziewał. Mam na myśli Le Stigmate Polonais(e), który jest podobno inspirowany twórczością C.K. Norwida, mojego ulubionego zresztą polskiego poety. Opowiesz nam nieco więcej o tej kompozycji?

To utwór niejednoznaczny, z podtekstem, który można zinterpretować na różne sposoby. Nie chcę zdradzać mojej interpretacji, ale nawiązanie do Norwida nie jest przypadkowe. Utwór jest minimalistyczny, oparty tylko i wyłącznie o dźwięk fortepianu. Gdybym był lepszym muzykiem, może udałoby mi się napisać prawdziwego poloneza… Niemniej jednak jestem z tej kompozycji zadowolony. Ma swój klimat i coś co nazwałbym „polską duszą”…

 

Najciekawszym jednak dla mnie elementem kompilacji są numery romansujące z jakże popularnym ostatnio gatunkiem retrowave/synthwave/futuresynth, czyli innymi słowy muzyką elektroniczną zakorzenioną w ścieżkach dźwiękowych do filmów i gier z lat osiemdziesiątych. Ty sam urodziłeś się przecież w tej cudownej dekadzie. Jak myślisz, skąd bierze się u ludzi nostalgia za tamtymi czasami?

Z tęsknoty za młodością, to jasne. W pewnym wieku zdajemy sobie sprawę z własnej śmiertelności, z upływu czasu i faktu, że beztroskie życie już nie jest naszym udziałem. Automatycznie próbujemy znaleźć sobie jakąś alternatywną rzeczywistość, w której moglibyśmy żyć, lub do której moglibyśmy powracać. Jako że zawsze ton konsumpcji nadają trzydziesto- i czterdziestolatkowie to nie powinno nikogo zaskakiwać do jakiej epoki chcą wracać. Poza tym lata osiemdziesiąte do niedawna były uważane za kiczowate i passe. Dzisiaj są w modzie i przez jeszcze kilka lat ta estetyka będzie na pierwszym miejscu. Później ustąpi nowej fascynacji, latami dziewięćdziesiątymi.

O lata dziewięćdziesiąte też chcę Cię zapytać, ale po kolei. Kawałek The Violator budzi skojarzenia z beatami The Prodigy, zespołu, który pozamiatał na światowym rynku muzycznym dopiero w 1997 roku. Czy wskazałbyś Brytyjczyków jako jedną z inspiracji dla swojej twórczości? Jakie wrażenie robiły na Tobie ich zwariowane teledyski? Na pewno chciałeś mieć fryzurę à la Keith Flint?

(Śmiech). Pewnie! Kto by nie chciał tak wyglądać? Ja słuchałem muzyki elektronicznej jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Miałem też The Prodigy na kasetach. To było coś niesamowitego. Mocne, agresywne dźwięki i bezkompromisowy przekaz przy jednocześnie świetnej zabawie. Dziś to może brzmi dziwnie, bo kultura rave, z której wyrosło The Prodigy, miała dość specyficzne podejście do tego, na czym polega dobra zabawa (śmiech). Ale to była muzyka, którą też chłonąłem całym sobą i na pewno po części mnie ukształtowała. 
 

Cofnijmy się jeszcze na sekundę o dekadę. Które elementy kultury masowej lat osiemdziesiątych ukształtowały Cię jako człowieka? Mógłbyś przybliżyć nam swoich bohaterów z dzieciństwa?

Ja lata osiemdziesiąte poznawałem w latach dziewięćdziesiątych. Po upadku tzw. „komuny” Polskę zalewało m.in. mnóstwo filmów, które raz w niedzielę wymieniało się na „giełdach”. Niecałą dekadę po premierze w USA Rambo pierwsza krew był nowością w Polsce. Oglądałem mnóstwo takich filmów, w których mięśniak pruł do złoli z wyszukanych pukawek. Stallone, Schwarzenegger, ale i Chuck Norris, Van Damme, Lundgren czy Lee. To byli moi bohaterowie, których udawaliśmy, biegając po podwórku z patykami (śmiech). Dzisiaj z chęcią wracam do takich filmów, jak Predator czy Commando. Są bezpretensjonalne. Pretekstowa fabuła i niekończąca się rozwałka. Może jestem nienormalny, ale nic mnie tak nie odstresowuje jak oglądanie strzelaniny (śmiech).

Wydaje mi się, że mimo różnicy paru lat, wcale nie różnimy się tam bardzo. Ja wychowywałem się w latach dziewięćdziesiątych, a świadome decyzje dotyczące mojego życia podejmowałem już w nowym stuleciu. Jednakże my, urodzeni na początku lat dziewięćdziesiątych, zazwyczaj nie czujemy się millenialsami – nas też w dużym stopniu ukształtowała popkultura poprzedniego dziesięciolecia. Oglądaliśmy te same filmy i seriale, bawiliśmy się tymi samymi zabawkami, czytaliśmy te same komiksy. Chyba dopiero moje pokolenie mogło w pełni korzystać z osiągnięć amerykańskiej popkultury lat osiemdziesiątych. A może Ty widzisz to inaczej?

Nie do końca. Moje pokolenie musiało dużo kombinować i walczyć o każdą rzecz. A gdy już mieliśmy dostęp do wszystkiego i miał nadejść „nasz czas” okazało się, że nasza wersja „amerykańskiego snu” to kłamstwo. Nie dotyczy to tylko obecnych 30-40 latków z Polski, ale ogólnie tego pokolenia. Dobrze opisuje to Kamil Fejfer w książce Zawód. Ale mimo wszystko możemy sobie pozwolić na konsumpcję popkultury i posiadanie tych dóbr, których nie mogliśmy mieć wcześniej. Stąd też powrót mody na lata osiemdziesiąte jako towaru, który możemy w dużej ilości nabywać.

To fakt, dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków bezpardonowo czerpie ze  swojego dzieciństwa, bo mają ku temu możliwości i środki finansowe. Nie trzeba szukać daleko, w świecie telewizji do choćby bracia Duffer, twórcy bardzo pozytywnie odbieranego serialu Strager Things, urodzeni w lutym 1984 roku. Muzycy Gunship urodzili się w latach 1982-1983. Gdyby dalej szukać przykładów, to większość odtwórców tamtej kultury masowej to dzisiejsi trzydziestolatkowie. Jak jest w Twoim przypadku? Numer Magma spokojnie mógłby konkurować z klasykami gatunku synthwave.

Chyba tak. A co do numeru Magma to nie zastanawiałem się nad tym, jak go pisałem. Wtedy nikt nie mówił o synthwave, a moda na tego typu granie miała się dopiero zacząć dzięki sukcesowi pierwszej części gry Hotline Miami.

Gry komputerowe zostawmy na inny raz, bo moglibyśmy godzinami rozmawiać o symulatorach, pierwszych konsolach i klasykach Sierry na PC, a to tylko kropla w morzu genialnych czasoumilaczy w formacie video. Skoro o synthwave mowa, wielu artystów decyduje się na wykonywanie swojej muzyki na żywo. Myślałeś o tym, by pójść bardziej w tę stronę muzyki elektronicznej? A następnie zacząć dawać koncerty?

Taki jest plan. Chcę grać koncerty i szykuję się do tego, żeby wyjść na scenę w przyszłym roku. Muzykę elektroniczną będę w stanie wykonywać samodzielnie. To też jeden z powodów, dla których wracam z The Vatican Cellars i pracuję już nad nowymi dźwiękami. Granie na żywo to moje wielkie marzenie. Mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować. Ostatni raz publicznie grałem na fortepianie na tzw. „popisach” w namiastce szkoły muzycznej, do której chodziłem na początku lat dziewięćdziesiątych. Więc możesz wierzyć, że głód grania mam bardzo duży (śmiech).

Czasami obawiam się, do czego dojdzie, gdy moje pokolenie przekroczy trzydziestkę. Czy nastanie w końcu okres fascynacji latami dziewięćdziesiątymi? W sumie jestem w stanie sobie wyobrazić, że z martwych powstaje kultura rave’owa, a kompozytorzy zwracają się ku stylowi Scootera albo Dj WestBama. Byłoby ciekawie, prawda?

Pozwól, że zacytuję klasyka: It is unavoidable; it is your destiny (śmiech).

Let the hate flow through you! (śmiech). Pogadajmy trochę o Zørormr. Kryjący się za elektronicznym projektem Perturbator James Kent powiedział kiedyś w wywiadzie, że jego muzyczne początki wiążą się z grą na gitarze i członkostwem w paru kapelach black i death metalowych. U Ciebie z kolei było na odwrót. Zaczynałeś od elektroniki, by przejść do black metalu. Skąd takie koleje losu?

Dla mnie wtedy to była naturalna kolej rzeczy. Zawsze chciałem grać i tworzyć muzykę w oparciu o gitarę. Stąd po kilku latach eksperymentów elektronicznych zwróciłem się w kierunku black metalu. Pierwsza płyta Zørormr, Kval była mocno osadzona w klimatach dungeon synth. Jest takim łącznikiem między moimi elektronicznymi i metalowymi poszukiwaniami.

Dość o przeszłości. Co kryje przyszłość dla projektu Zørormr? Czy doczekamy się w końcu możliwości usłyszenia Twojego metalu na żywo? Wydaje mi się, że z Icanrazem i Quazarrem z Devilish Impressions spokojnie moglibyście zamienić twórczość projektu na koncertowe sety. Potrzeba jedynie ogarniętego basisty, czy może chodzi o coś innego?

Na ten moment nie ma planów do prezentacji muzyki Zørormr na żywo. Na pewno będzie można zobaczyć Molocha na żywo, ale w elektronicznej odsłonie.

To wielka szkoda. Ale może jeszcze kiedyś zmienisz zdanie. A skoro w planach jest nowy album studyjny, to musisz uchylić nam nieco rąbka tajemnicy. Na Corpus Hermeticum zaprosiłeś Mike’a Weada, gitarzystę Mercyful Fate i King Diamond, a także Tomasza „Hala” Halickiego, który za mikrofonem stoi w Abused Majesty, a oprócz tego łoi na basie w Vaderze i Hermh. Czy i tym razem planujesz jakieś ciekawe muzyczne kolaboracje? Rozumiem, że duo z Devilishów pozostaje jako pomocnicy pierwszego wyboru?

Bębny na czwarty pełnograj Zørormr położył oczywiście Icanraz. Wykonał kawał świetnej roboty i na pewno są to najciekawsze bębny na wszystkich dotychczasowych płytach Zørormr. Co do innych gości na ten moment nie mam takich, ale płyta jest jeszcze nie gotowa i wszystko może się zmienić.

Black metal ewoluuje razem z jego słuchaczami. Ludzie nie szukają kolejnego Mayhem, a ja słuchałem już naprawdę dziwnych pomysłów na połączenie tej stylistyki z saksofonem lub akordeonem, zdarzają się też kapele opierające się o syntezatory. Czy Twoim zdaniem takie zabiegi to dobry pomysł, a może wręcz przeciwnie – im prościej, tym lepiej?

Dla mnie to bez znaczenia. Liczy się muzyka. Jeśli różne elementy składowe, nawet pozornie niepasujące do siebie, układają się w jakąś logiczną całość to czemu z nich nie skorzystać? Jestem za tym, żeby się rozwijać i poszukiwać. Nowych inspiracji i nowych dróg. Jeśli zaprowadzą cię do minimalizmu, to dobrze. Jeśli do czegoś bardziej skomplikowanego to też. Grunt, żeby pozostawać wiernym sobie. To najważniejsze.

Mądrze powiedziane. Gdyby tylko opinia publiczna była równie łaskawa… Mógłbyś wskazać nam, co obecnie znajduje się na Twojej codziennej playliście?

Słucham różnych rzeczy. Staram się ciągle rozwijać i poszukiwać czegoś nowego z różnych gatunków. Ostatnio w moim odtwarzaczu gościła przeważnie Myrkur, ale również Incarnal, Witchery, Eivor i wiele, wiele innych. Często wracam do starszych rzeczy, lub do płyt, które zajmują szczególne miejsce w moim sercu, jak np. Pale Emperor od Marilyn Manson.

 

Pale Emperor to chyba najbardziej dojrzały album tej grupy, bazujący nie na komercji, ale na cholernie dobrze wyprodukowanych utworach. Błyskawiczny klasyk. Pociągnijmy temat blacku nieco dalej. Jakiś czas temu mówiono o wyjściu polskiego black metalu z podziemia, o przedostawaniu się tego gatunku do kultury masowej. Ma o tym świadczyć chociażby obecność kolejno Furii, Mgły i Batushki na katowickim OFF Festivalu. Wydarzenie to, choć zrzeszające artystów muzyki alternatywnej, wydaje się rezonować z aktualnymi trendami w bardzo szerokim spektrum gatunków muzycznych. Czy Twoim zdaniem słusznie mówi się o zmianie kierunku zainteresowań przeciętnych zjadaczy chleba? Czy black metal ma się w Polsce dobrze? I gdzie na rodzimej scenie jest miejsce Zørormr?

Nie wiem. Nie bardzo się nad tym zastanawiam, jeśli mam być szczery. Zørormr to projekt, który ma swoją tożsamość i swój styl. Wydaje mi się, że jest oryginalny i w pewnym sensie niepowtarzalny. Nie zamierzam z nim gonić za trendami. Flirt kultury masowej z black metalem jest chwilowy. To nie jest żadna zmiana zainteresowania tylko, chwilowa moda. Ona przeminie. Nie znaczy to, że nie można skorzystać z okazji, żeby pokazać swoją muzykę szerszemu gronu odbiorców. A czy black metal w Polsce ogólnie ma się dobrze? Myślę, że tak. Nie mamy się czego wstydzić i polskie zespoły są jednymi z najmocniejszych w świecie. Co do sceny nie będę się wypowiadał, bo to zupełnie inna para kaloszy…

Muzyka jest najważniejsza, resztę czasami lepiej przemilczeć. A Ty, skoro zdążyłeś zaprezentować się światu jako wszechstronny artysta, człowiek wielu profesji, prawdziwy humanista XXI wieku, to czym jeszcze planujesz zaskoczyć swoich odbiorców? Jakie asy kryją się w rękawie Molocha?

Na pewno będę koncentrował się na przygotowywaniu występów na żywo. Eksperymentuję dalej z elektroniką i jeśli dobrze pójdzie w przyszłym roku zaprezentuję też nowe dźwięki. No i w 2018 roku premierę będzie miała nowa płyta Zørormr. Tak więc zapowiada się intensywny rok dla Molocha i nie tylko!

Nie ukrywam, że mam szczerą nadzieję pójścia kiedyś na koncert Zørormr, pewnie z resztą nie tylko ja o tym marzę. Trzymam kciuki, żeby wszystkie Twoje plany się ziściły. Na koniec jeszcze jedno pytanie: jak wrażenia po premierze Blade Runner 2049?

Niesamowite doznanie. Prawie trzy godziny wizualnej i dźwiękowej uczty. Oryginalny Blade Runner to film wyjątkowy, choć nie będę ukrywał, że jest dla mnie też nieco męczący. Ten rytm jest bardzo specyficzny. Nowy film Villeneuve’a jest bliski oryginałowi, ale ma też swój charakter i styl. Jeśli jeszcze ktoś go nie widział, to niech koniecznie wybierze się do kina póki jeszcze jest możliwość!

Vladymir
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .