Podsumowanie roku 2018 wg redakcji KVLT

Podsumowania ubiegłego roku Redakcji Kvlt czas wypuścić na światło dzienne! Nie było łatwo zebrać wszystkich w jednym miejscu, nie wszyscy postanowili dzielić się swoimi rocznymi statystykami, tym bardziej uporządkowanie większości zestawień jak zwykle nie należało do najprostszych. Jak co roku postawiliśmy więc na dowolność wypowiedzi – długie i soczyste epopeje, albo krótkie i konkretne listy. Miniony rok pożegnaliśmy bez żalu, czekają nas nowe wyzwania i jeszcze więcej pracy, zatem zapraszamy na ostatni one fine look na muzyczne zachwyty i rozczarowania AD 2018! Bezdyskusyjnie zarówno w jednej, jak i drugiej kategorii królował Behemoth, z polskich pozycji doceniliśmy Riverside, Entropię, Kły czy Sunnatę, a z światowych wydawnictw najczęściej wyróżnialiśmy Alice in Chains, Judas Priest, Shining albo Craft. Narzekaliśmy na Machine Head, cieszyliśmy z reedycji płyt Kobong i zastanawialiśmy się, ile Dead Can Dance zostało w Dead Can Dance. Kto jeszcze znalazł się na naszych listach? Sporo tu i ówdzie docenionego undergroundu, nie mniej wielkich graczy największych scen, ale nie zabrakło totalnie niszowych acz rewelacyjnych nowo odkrytych perełek z różnych zakątków świata. Sprawdźcie!


Adam Abramowicz

Ten rok był bardzo obfity muzycznie, więc nie czuję wstydu, pisząc, że przesłuchałem jedynie mały odsetek płytowych nowości. Niewiele albumów mnie rozczarowało, a do gustu przypadło naprawdę dużo i selekcjonowanie ich zajęłoby zbyt dużo czasu. Do TOP10 wybrałem jedynie te, które jestem w stanie wymienić bez zająknięcia:

  1. Behemoth I Love You At Your Darkest – płyta, na którą czekałem długo i niecierpliwie. Choć zdania są podzielone, mnie Panowie z Trójmiasta nie zawiedli. Album dopieszczony pod każdym względem, wizualny i muzyczny majstersztyk dla duszy i ciała – niczego innego się nie spodziewałem. Zdecydowany faworyt tego rankingu.
  2. Voidhanger Dark Days Of The Soul – kawał dobrej i ciężkiej muzy. Podoba mi się tutaj każdy szczegół, i co ważniejsze – nie znudził mnie po roku od odsłuchu, a faktem jest, że słuchałem go bardzo często i pewnie przesłucham jeszcze nie raz.
  3. Nekkralai G.R.P – tegoroczne odkrycie z Litwy. Lubię, szanuję i często wracam, bo Panowie grają naprawdę zacnie i właśnie takich diabłów w ekstremie nam potrzeba.
  4. By The Spirits We Are Falling – ambitne i bardzo uduchowione granie. Dawno nie słyszałem tak wzniosłych dźwięków!
  5. Myrkur Juniper – wiem, że jest to tylko EPka, ale nie mogłem jej pominąć. Głosem tej Pani jestem zafascynowany od czasu debiutu i wytrwale czekam na każde nowe dźwięki od niej, czujac, że nie będę rozczarowany. Tak było też tym razem.
  6. Mantar The aModern Art Of Setting Ablaze – na tej płycie znalazłem wszystko, co w metalu lubię, czyli moc, surowość i przede wszystkim szczerość. Słucham z przyjemnością od deski do deski i często do tych nagrań wracam.
  7. Vane Black Vengeance – o pirackich podbojach lubiłem czytać odkąd tylko pamiętam. Dzięki temu albumowi mogę o nich również posłuchać, a odkąd mam tę płytę na swojej półce, robię to bardzo chętnie.
  8. LaNinia Loneliness totalne zaskoczenie. Kiedy brałem ten debiut po raz pierwszy w ręce, nie spodziewałem się tak wysokiego poziomu. Jeżeli tak brzmieć będą kolejne albumy tych Panów, wróżę im ciekawą i bogatą karierę.
  9. Untervoid Untervoid – do tego albumu mam lekki sentyment, bo to pierwszy materiał, który recenzowałem dla Kvlt. Bardzo dobra płyta, która równie dobrze brzmi na żywo, o czym mogłem się przekonać podczas niedawnego Merry Christless 2018.
  10. Agnieszka Chylińska Pink Punk – tej Pani nie mogło zabraknąć w zestawieniu. Pomimo ogromu hejtu, który wylał się na nią i przy okazji rykoszetem na naszą redakcję za publikację recenzji tej płyty, nie będę ukrywał, że cholernie mi się ona podoba i mam w poważaniu, co myślą o tej pozycji inni. Dla mnie jest to bardzo dobry album, który bywa jednocześnie odskocznią od ponurych i agresywnych metalowych dźwięków.

Mam nadzieję, że rok 2019 będzie równie bogaty w doznania muzyczne, bo zapowiadane premiery wyglądają bardzo zachęcająco i pewnikiem jest, że dużo miłych niespodzianek jeszcze przed nami.


Marcin „Mały” Brzeźnicki

Rok 2018 zaliczam do bardziej intensywnych lat w temacie poznawania nowych zespołów i odsłuchu nowości. Był to mój pierwszy rok stałej współpracy z Kvlt i ogrom materiałów muzycznych, które magazyn otrzymuje niewątpliwie mnie przytłoczył. Dla osoby, która uważała się za zorientowaną w muzyce współczesnej był to spory cios między nogi, ale z pokorą przyjąłem wyzwanie. W przyszłym roku życzyłbym sobie i polskiej scenie metalowej mniej zawiści i trollingu, bo lepszych zespołów życzyć nie muszę, mamy ich od groma. Ludziom plującym jadem na kapele i piszących o muzyce życzę dystansu, a może i próby stworzenia czegoś na własną rękę, by mogli się przekonać, ile kosztuje pielęgnowanie hobby zwanego metalem. Bardzo też chciałbym, by plotki o odejściu wytwórni od klasycznych nośników muzycznych okazały się nieprawdziwe, gdyż kupowanie i posiadanie muzyki w fizycznej postaci jest zwyczajnie tak naturalne i wyjątkowe, że to nie może się znudzić.

  1. Carnation Chapel of Abhorrence. Lekko obciachowy image, niby old schoolowy szwedzki death metal, ale zarazem aranżacyjnie i brzmieniowo ewidentnie nowoczesny, głęboki i wyraźny wokal, hit za hitem. Nie jestem w stanie słuchać tego albumu bez gibania się, ruszania głową, dlatego numero uno.
  2. Depravity Evil Upheaval. Mega zaskoczenie i chyba mój zagraniczny debiut roku. Brutalny, pełen szaleństwa, perfekcyjnie zagrany death metal we florydzkim stylu. Zarazem pierwszy kontakt z Transcending Obscurity Records.
  3. Newbreed Law. Świetna płyta prog metalowców z Bielska Białej. Połączenie pięknych melodii wokalnych z agresją Gojira i Kobong. Niebanalna płyta i mój numer jeden 2018 w Polsce.
  4. Lik Carnage. Obrzydliwy, a zarazem świetny szwedzki dm. Bezlitośnie i cały czas do przodu.
  5. Gaerea Unsettling Whispers. Klimat tej płyty wgniótł mnie momentalnie, brzydota i piękno w idealnej symbiozie. Dowód na to, że jedno bez drugiego nie ma prawa istnieć.
  6. Pestilence Hadeon. Bardzo dobry powrót Holendrów. Płyta klasyczna w swojej budowie, można powiedzieć, że nawet bezpieczna, ale zrobiona w taki sposób, iż zachwyca i kopie.
  7. Gruesome Twisted Prayers. Schuldiner nie żyje, niech żyje Schuldiner! Gruesome od powstania udaje się tworzyć w stylu Death, jednocześnie robiąc to w taki sposób, że nie ma mowy o tanim kopiowaniu. Nawet jeżeli motywy brzmią niemal identycznie do partii z albumów Death, to i tak nie mam nic przeciwko. Bardzo „przebojowo” i nostalgicznie zarazem.
  8. Judas Priest Firepower. Nie jestem maniakiem Judas, ale ta płyta w moim mniemaniu jest świetna. Mam wrażenie, że dołączy do klasyków i będzie również uważana za takowy.
  9. Zapruder Zapruder. Miłe zaskoczenie od Apathia Records. W momencie, gdy The Dillinger Escape Plan zakończył działalność, Zapruder jest dobrą alternatywą. Szaleństwo i umiejętności muzyczne sprawiły, że ten album zaskakuje i nie męczy.
  10. Grin Gnosis. Rzutem na taśmę sopocki skład wbił się na mą listę. Wydany w końcówce roku album daje nową jakość na polskiej scenie i pokazuje, że można u nas zagrać coś więcej z polotem niż tylko black czy death metal.


Piotr Czwarkiel

Przyznać muszę, że w porównaniu do kilku poprzednich lat nie miałem większego problemu z wytypowaniem najciekawszych wydawnictw, które mną wstrząsnęły. Nie żebym twierdził, że w ubiegłym roku mało się działo, ale tego urodzaju było jakby mniej.
Niemalże jestem pewien, że większość wytypuje Watain, który po The Wild Hunt powrócił z wielkim hukiem w postaci krążka Trident Wolf Eclipse. Również nowa, przede wszystkim inna i bardzo zróżnicowana płyta I Loved You at Your Darkest grupy Behemoth należy do ścisłej czołówki. Frontside zmartwychwstał w świetnym stylu. Staruszkowie z Judas Priest pokazali jak się gra heavy metal. Down Below zespołu Tribulation trzyma bardzo wysoki poziom, a nowa płyta Alice in Chains długo pozostawała w moich słuchawkach. Tak jak nie bardzo rozumiałem fenomen Sunnaty z płytą Zorya, tak Outlands kocham w pełni! Miałem obawy, co bez Abbatha stworzy Immortal, ale Northern Chaos Gods to jest black metal najlepszego sortu. Co prawda Nosowska mnie nieco zaskoczyła z tym tłustym brzmieniem, ale Basta to bardzo dobra płyta, do której wracam całkiem często.

Ale poprzedni rok chciałem pokazać w trochę inny sposób. Chciałbym zwrócić uwagę na albumy, które nie lądują na pierwszych stronach muzycznych gazet.

  1. Ols Mszarna. Tak pięknej muzyki nie słyszałem dawno – pełnej emocji i delikatności, zaśpiewanej wielogłosem, który nadaje całości niesamowitego klimatu. Mam nadzieję, że wcześniej niż później w 2019 roku ukaże się nowa płyta tego neofolkowego projektu.
  2. Spectrum Mortis קדוש/Kadosh. Uwielbiam takie niespodzianki, mroczny klimat, rytualne zaśpiewy wzięte z (opuszczonego przez Boga) klasztoru. Muzycznie jest to bardzo niebezpieczna mieszanka death i doom metalu, niesamowicie intensywna i wciągająca.
  3. Moloch The Other Side. To, co wyróżnia Molocha spośród innych projektów w Polsce – ma swój styl. Tutaj mamy do czynienia z mrocznym spojrzeniem na elektroniczną muzykę. Polecam i czekam na pełny album w 2019 roku.
  4. Bishop Briggs Church of Scars. Indie-popowa artystka zachwyciła chyba nie tylko mnie, bo o debiutanckim albumie jest całkiem jednak głośno i to raczej nie jest przypadek.
  5. Diplegia Abject Failure. Bandcamp to ósmy cud świata, bo to dzięki niemu wpadłem na ten amerykański zespół. Przerażający wokal oraz nieśpieszna i depresyjna muzyka z pogranicza black i doom metalu. To jest cios!
  6. Funeral Mist Hekatomb. Arioch we współpracy z Larsem pokazali jak nagrać album lepszy od całego Marduka 😉 Nawałnica blastów, agresywne i szybkie riffy to motyw przewodni tego znakomitego wydawnictwa.
  7. Antlers beneath.below.behold. To najlepszy atmosferyczny black metal, jaki dane mi było usłyszeć w 2018 roku. Pamiętam moment, kiedy to recenzowałem ów album. Więcej argumentów znajdziecie tutaj.
  8. Tsima Koniec. Koniec to niestety koniec zespołu Tsima, a szkoda i to bardzo. Przez trzy kolejne wydawnictwa ten band pokazał swoją muzyczną ewolucję: od post-rocka, przez post-metal po – ku mojemu zdziwieniu – romans z post-black metalem z niespodziewanymi partiami wokalnymi. Po niejednokrotnym przesłuchaniu tego materiału dochodziłem do jednego wniosku – gdyby grali dalej, widziałbym ich u boku zespołu Entropia.
  9. Master Boot Record Direct Memory Access. Dla mnie jest to swego rodzaju ewenement. No bo kto by wymyślił jak tu sprytnie i umiejętnie połączyć elektronikę z metalem? Ale takiemu jednemu Włochowi się udało. A, że Blood Music to dostrzegł i docenił jego kunszt – mówi samo przez się. Dla mnie bomba!
  10. Automb Esoterica. Ta pozycja wdarła się do mojego zestawienia niemal w ostatniej chwili. To, co stworzyli muzycy Morbid Angel i Necrophagia wraz z debiutującą na amerykańskiej scenie wokalistką Danielle zasługuje na rozgłos. Miejscami przebojowy a innym razem niesamowicie klimatyczny, przypominający mi Nagflar i Watain. Coś pięknego!

Ponadto w szczególny sposób chciałbym wymienić kilka zespołów z podziałem na kategorie:

Debiut roku w Polsce: Hostia Hostia.
Wydarzenie roku: reedycja płyt zespołu Kobong.
Koncertowe odkrycie: Sen Svaja, Cunabula, Nahash i Deceitome na Kilkim Zaibu Festival.


Dominik Dwornicki

Nie jestem specjalnie zwolennikiem podsumowań, gdyż mają z góry narzucone ramy, są płynne i trudno trzymać się wytypowanej listy dłużej. Także pewnie za tydzień, miesiąc, to podsumowanie byłoby zupełnie inne. Ale na ten czas…

Specjalnie nie oddzieliłem płyt metalowych od nie-metalowych, dawno już przestałem patrzeć na albumy pod tym kątem. Muzyka jest muzyką.

  1. The Mystery of the Bulgarian Voices feat. Lisa Gerrard BooCheeMish. Jak na razie nie usłyszałem nic lepszego w tym roku. Muzykę tej kooperacji, szczególnie niektóre jej fragmenty, uważam za najlepsze kompozycje w historii tego typu muzyki. Lisa Gerrard nie skupiała się specjalnie w tym roku na albumie DCD. Może jednym z powodów była, nie oszukujmy się, niechęć przyćmienia BooCheeMish? Dionysus nic takiego podobnego w sobie nie zawiera, ale o tym… Niżej.
  2. Pestilence Hadeon. Jako ich wierny fan, od samego początku przewidywałem, że ten album będzie na wysokim miejscu w tegorocznych podsumowaniach. Deliberowanie nad tym, dlaczego tak uważam, mija się z celem, to po prostu – killer! Pójdę więc na łatwiznę – recenzja tu, możecie zobaczyć, co myśli o tym specjalista w tej dziedzinie, a ja się z nim w 100% zgadzam.
  3. David Byrne American Utopia. Nie jest to może najlepsze dzieło Davida, ale facet ma 66 lat i nagrał cholernie dobrą płytę, czym nie mogą się pochwalić niektórzy w jego wieku, oczywiście nie będę tu wytykać palcami. Dawno już  nie słyszałem tak szczerej/dziwnej muzyki. Kompozycje w większości taneczne, w warstwie lirycznej zaskakują głębokimi, poważnymi i jajcarskimi przemyśleniami autora. Znajdziecie tu świetne przesłania, a zakończę ten wywód jednym z nich:The Pope Don’t Mean Shit To A Dog. American Utopia to obowiązkowa pozycja dla poszukiwaczy w świecie muzyki.
  4. Mating Ritual Light Myself On Fire. To niesamowicie taneczna płyta! To połączenie synth i indie popu z domieszką post punka, do tego stylistycznie brzmi, jakby była nagrywana w latach 80. Czego chcieć więcej?! Te dźwięki oczarowały mnie od samego początku.
  5. Shining X-Varg Utan Flock. To wysoce agresywny i jednocześnie cholernie emocjonalnie intensywny album. Niklas nie zawiódł, kolejny raz pokazał wielkość swoich umiejętności twórczych. 
  6. Dead Can Dance Dionysus. To największe zaskoczenie tego roku, gdyż z wypuszczeniem tej płyty wiązały się wyjątkowo duże oczekiwania. Jednakże jestem pewien, żaden z czcicieli ich muzyki nie nazwie tego krążka złym. A co można mu zarzucić? Cóż, Dionysus oczywiście posiada w sobie jakieś ewidentne muzyczne zapożyczenia, ale na tym etapie ich twórczości to raczej nic dziwnego. No i druga sprawa – brak wyeksponowania głosu Lisy Gerrard w kompozycjach. To na pewno, zdziwiło nie jednego z Was, w tym również mnie. By nie przedłużać, dodam jeszcze swoje osobiste odczucie co do tego albumu – posiada w sobie coś złowieszczego.
  7. The Dark Red Seed Becomes Awake. Psychodeliczne i folkowe klimaty tego krążka niecodziennie mieszają się z innymi gatunkami, by stworzyć unikatowe brzmienia. Obszernie wypowiedziałem się już o Becomes Awake w recenzji z 3 grudnia 2018 na łamach tego magazynu. Dodam tylko jedno, dla mnie – debiut roku.
  8. Silence Lies Fear Shadows Of The Wasteland. Tu najbardziej urzekły mnie klawisze. Shadows Of The Wasteland  to agresja, technika, masa emocji w każdym dźwięku. Panowie z Azerbejdżanu zdecydowanie zasługują na uwagę.  
  9. Panopticon The Scars Of Man On The Once Nameless Wilderness I And II. Ten prawie dwugodzinny/dwupłytowy kolos to najbardziej wyraziste dzieło tego roku z pogranicza black metalu i amerykańskiego folku. Podzielony w części pierwszej na surowy i atmosferyczny black metal wysokich lotów, a w części drugiej oddany od początku do końca dźwiękom prerii dzikiego zachodu w klimatach country/bluegrass. Po trzech latach, po świetnym Autumn Eternal Lunn powraca i szczerze trzeba mu przyznać – ambicji to mu nie brakuje.
  10. Philip H. Anselmo & the Illegals Choosing Mental Illness as a Virtue. Ten album to nieposkromiona bestia, niszcząca wszystko na swojej drodze. Niesamowicie ucieszyłem się, że znów mam zaszczyt słuchać dobrej muzy ze stajni Anselmo. Mental Illness to najbardziej schizolski krążek, jaki w tym roku słyszałem.


Wadim „Vladymir” Filiks 

Rok 2018 do spektakularnych (jeśli chodzi o dokonania muzyczne) nie należał. Kilkukrotnie zmieniałem koncepcję spisania mojej tegorocznej „topki”, aż w końcu doszło do mnie, że nie jestem w stanie wymienić dziesięciu świetnych albumów. Przedstawiam Wam zatem pięć krążków, do których najczęściej i najchętniej wracałem, w kolejności nieprzypadkowej. A dodatkowo dorzucam pięć płyt, na które również warto zwrócić uwagę. Lecimy.

  1. Kriegsmaschine ApocalypticistsMoja płyta roku pojawiła się w sieci niespodziewanie pewnego niedzielnego popołudnia i od razu zawładnęła moim odtwarzaczem. Darkside stworzył tu najlepszy w swojej karierze popis za zestawem perkusyjnym, zaś M. jak zwykle nie brał jeńców przy komponowaniu gitar i pisaniu tekstów. Od pierwszej do ostatniej sekundy, album ten jest dziełem kompletnym. Wracam do niego regularnie, a mój (i nie tylko mój) apetyt przed przyszłoroczną nową płytą Mgły i trasą tej formacji wyostrzył się znacząco.
  2. Judas Priest FirepowerBezsprzecznie mój ulubiony powrót roku, klasycznie brzmiący materiał nie chcących się zestarzeć dinozaurów heavy metalu. Rob Halford i spółka tym razem postawili na klasykę i powrót do korzeni, więc numery z tego krążka przypominają nieco stylistykę albumów Screaming for Vengeance i Painkiller. Niemniej jednak całość wciąż brzmi świeżo i z polotem, a takiej werwy i energii na scenie (co kapela udowodniła podczas tegorocznego koncertu w Spodku) wypada chyba życzyć wszystkim muzykom.
  3. Lonker See One Eye Sees RedO! To jeden z nielicznych albumów 2018 roku, który naprawdę wgniótł mnie w fotel. Perfekcyjny balans pomiędzy poszczególnymi instrumentami, jak zwykle rewelacyjny saksofon, piękne budowanie dźwiękowej przestrzeni i tajemniczy wokal. Lonker See to bez dwóch zdań awangarda polskiej muzyki alternatywnej.
  4. Cultes des Ghoules Sinister, or Treading the Darker PathsNadal chętnie wracam do poprzedniego krążka grupy, Coven, or Evil Ways Instead of Love, który zauroczył mnie swoją szekspirowską stylistyką tekstów. Sinister… to z kolei powrót do świetnej atmosfery z Häxan i najbardziej uznanego Henbane. Dawna surowość grupy łączy się z symfonicznymi wstawkami, a proste i powtarzalne motywy budują na płycie aurę tajemniczości i mroku. Za produkcję po raz kolejny odpowiadał M., więc strona techniczna jak zwykle stoi na wysokim poziomie. Album kupił mnie totalnie otwierającym kawałkiem Children of the Moon. Dawać mi to na żywo! No i elo.
  5. Anthrax Kings Among Scotland (Live)Poczynania nowojorczyków śledzę od dawna. Anthrax to jedna z kapel, które kształtowały mnie muzycznie jako szczyla i zawsze chętnie wracam do ich osiągnięć płytowych. W 2017 roku dali świetny koncert w Warszawie, a w tym roku energicznie rozgrzali publikę przed Slayerem w Łodzi. Zapis ubiegłorocznego koncertu z Glasgow to świetna okazja, by trochę scenicznego szaleństwa grupy zabrać do domu. DVD zawiera też materiały dodatkowe, na które warto zwrócić uwagę. Generalnie jest to po prostu dobry album koncertowy. Waaaardaaaance!

Poniżej pięć płyt, które powinny zagościć w Waszych odtwarzaczach z różnych powodów. Jeśli jakimś cudem przegapiliście te propozycje, to bezzwłocznie radzę się zaopatrzyć lub chociaż odpalić w wersji cyfrowej. Nie pożałujecie.

  1. UADA Cult of a Dying SunAmerykańskiej grupie należy się nagroda w kategorii “zaskoczenie roku”. Wydawało się, że wszyscy na ich muzyce postawili krzyżyk, oskarżając zespół o bycie kopią naszej rodzimej Mgły, a tymczasem zamaskowani metalowcy zerwali z tymi alegacjami i kajdanami, wreszcie tworząc coś innego. I choć album ten nie jest jeszcze wyżynami możliwości kapeli, to należy z nadzieją patrzeć w przyszłość grupy i czekać na kolejne ciosy z obozu UADA.
  2. Kły SzczerzenieDebiutancki album grupy, która wcale nowicjuszem nie jest, to jeden z lepszych polskich krążków pierwszej połowy roku. Black metal w ciekawym mariażu z wpływami zimnej fali składa się na ciekawy i ambitny projekt, którego producentem został Nihil. Udane teksty, w całości po polsku, to kolejny plus tej płyty. Materiał ten dowodzi po raz kolejny, że polska scena black metalowa ma się dobrze i wciąż jeszcze się nie wysyciła.
  3. Mordor Darkness…1993, 1997 i 2018. Trzy pełne albumy częstochowskiego Mordoru i trzy różne oblicza zespołu. Ponad dwie dekady przyszło fanom tej legendarnej formacji czekać na nowy materiał, ale zdecydowanie opłaciło się. Agresja death metalu spotyka tu głębię doom metalu i razem składają się na potężny cios, po którym trudno się pozbierać. Znów w zestawieniu pojawia się M. w roli producenta, co pozwala mi sądzić, że dzięki niemu starzy wyjadacze zabrzmieli tak świeżo i oryginalnie, pomimo upływu lat.
  4. Deep River Acolytes The Hour of TrialFińską kapelę odkryłem kiedyś przez przypadek i od tamtej pory śledzę ich poczynania. Najnowszy materiał grupy był jednym z moich ulubionych w pierwszych tygodniach tego roku. Powolne i posępne kompozycje dobrze wpisywały się w zimową i smutną aurę pogodową. W pamięć zapadła mi szczególnie kompozycja The Unknown Grandeur, która czerpie trochę z southern metalu, dzięki czemu jest najbardziej chwytliwym utworem na płycie. I choć nie wracam często do tego albumu, to jestem ciekaw, co jeszcze Akolici mają do zaoferowania.
  5. Thom Yorke Suspiria (Music for the Luca Guadagnino Film)Reboot klasycznego włoskiego horroru to jedno z ważniejszych dla mnie kinematograficznych przeżyć tego roku. Nie chciałem iść na ten film, bo uznałem, że nowe podejście do starego tematu nie może przeskoczyć oryginału. Dałem się jednak namówić i nie żałuję, bo artystycznie ten film jest przepięknie nakręcony, z dużą dozą inspiracji twórczością mojego ulubionego Stanley’a Kubricka. A muzyka Thoma Yorke’a (tak, tego z Radiohead) to czysta poezja. Numerów Volk, Open Again czy wreszcie Has Ended mogę słuchać bez końca. Pozycja obowiązkowa, zarówno film, jak i ścieżka dźwiękowa.


Michał „Kapitan Bajeczny” Kondzior

Na przekór swoim dotychczasowym podsumowaniom, tegoroczną listę Best of Extreme postanowiłem zrobić spontanicznie i bez uprzednich przygotowań, tak by znajdowały się na niej albumy, które w tym roku odcisnęły na mnie największe piętno i zapadły mi w pamięć najbardziej, a tym samym te, które najszybciej sobie przypomnę. Oto TOP11 (akurat tyle mi do głowy wpadło) albumów, które właśnie ułożyłem według alfabetu:

  1. Aborted TerrorVision  bo gdy w mainstreamowe zespoły już w zasadzie całkowicie przestałem wierzyć, ta ekipa po dłuższej serii nietrafionych wydawnictw stworzyła oryginalną i wściekłą bestię.
  2. Cerber Śmiara – bo to jedna z najlepszych polskich płyt tego roku, a mimo to zupełnie się o niej nie mówi (a przynajmniej ja tego nie słyszę).
  3. Eskhaton Omegalitheos – bo to zło i obłęd w stężeniu trudnym do opisania słowami.
  4. Funeral Mist Hekatomb – bo wyrwało mnie z butów i od czerwca nie mogę ich znaleźć.
  5. Human Cull Revenant – bo fenomenalnie ilustruje, jak powinno się grać grindcore.
  6. Koniec Pola Cy – bo często wracam i jeszcze się nie mogę nasłuchać.
  7. Kriegsmaschine Apocalypticists – bo łupnęło z mocą (i zaskoczeniem) Boeinga 767, a praca perkusji śni mi się po nocach.
  8. Mylingar Döda Drömmar – bo brud i zgnilizna zawarte na tej płycie, sprawiają, że ogromna większość death i black metalu jawi się słodka i kolorowa niczym odpustowy lizak.
  9. One Day in Fukushima Ozymandias – bo to mój ulubiony debiut tego roku, a i świetna, grindcore’owa artyleria.
  10. Portal Ion – bo nawet nie wiem, od czego trzeba by zacząć, żeby odpowiednio opisać ich muzykę. Jako domorosły grajek, czuję się przy nich jakbym patrzył na szalonego i wszechpotężnego boga. Wiem tylko, że podziwiam.
  11. Within Destruction D E A T H W I S H – bo buja, gniecie i dobrze się przy tym bawi. A w ogóle to HWDP Slam Policji.


Paweł Lach

Kolejność niekoniecznie taka, ale „dycha sztosów” prezentuje się za 2018 rok mniej więcej tak (przynajmniej jeśli brać pod uwagę metal z przyległościami i alternatywę):

  1. Anna von Hausswolff Dead Magic – mroczne, melancholijne, ale wciągające granie, rozpostarte między ambientem, rockową poetyckością w duchu Nicka Cave’a, baśniowością Kate Bush, a post rockowym eksperymentem. Nic na tej płycie nie jest do końca oczywiste. Anna na prawach czarnej magii łączy ze sobą żywioły i światy.
  2. Essenz Manes Impetus – kompletnie undergroundowa kapela z Niemiec, łącząca w bardzo sugestywną, intensywną i klimatyczną całość black, death i doom metal. Niby nic nowego, a jednak brzmi złowieszczo i diabolicznie, niby surowo, miejscami prymitywnie, a jednak z rozmachem, jakąś mocą, diabelską siłą.
  3. Dead Can Dance Dionysus – mam słabość do Dead Can Dance, ich płyty pozwoliły mi podróżować do mistycznych światów bez wydawania kasy na dragi i alkohol oraz bez efektu odstawienia i kaca. Może to nie najlepszy album, może wałkują znów stare tematy, ale i tak lubię.
  4. Judas Priest Firepowe– kawał rzetelnie zagranego, wciąż porywającego heavy metalu. Na koncercie w katowickim Spodku, na którym miałem przyjemność być, nowe kawałki nie zabrzmiały gorzej od klasyków, co jest najlepszą rekomendacją.
  5. Preoccupations New Material – alternatywny rock, przesiąknięty duchem cold wave. Melancholijne, ale z nerwem.
  6. Conan Existential Void Guardian – ponownie miażdżą czaszkę brudnymi doomowymi riffami (jak na nich to nawet żwawymi) z siłą pewnego Cymeryjczyka, który odzianą w sandał stopę deptał królestwa ery hiperborejskiej.
  7. Soulfly Ritual – rzecz w starym stylu, kłaniają się lata 90. Spora dawka energii, z domieszką rytualnej egzotyki rodem z czasów Roots Sepultury. Mnie takie wydanie ich twórczości najzwyczajniej „bierze”.
  8. Marduk Viktoria – ani nie jestem ich wielkim fanem, ani ta płyta może mnie nie zmiażdżyła, ale słucha się jej przyjemnie. Postanowiłem wyróżnić także z tego powodu, że koncert Marduk w Mega Clubie był obok występu Asphyx na Metalmanii 2018 najlepszym metalowym występem, jaki w tym roku widziałem.
  9. The Soft Moon Criminal – chłodne wertertyczne klimaty, na styku new wave, indsutrialu i alternatywy. Na swój sposób kuszące i przebojowe, ale oczywiście pod warunkiem, że lubimy takie metaliczne, surowe pejzaże.
  10. The Prodigy No Tourists – mam wrażenie, że to bardzo przyjemny powrót do klimatów, którymi parali się w latach 90. Jest tu energia i miłe pier…, wbrew obowiązującemu kiedyś hasłu: „od techno można z nudów zdechnąć”.


Jakub Milszewski

Jestem trochę zaskoczony tym, jak bardzo generyczna wyszła mi w tym roku szczególnie rodzima część zestawienia. Do rzeczy:

Polska:

Zacznijmy od wyróżnień, czyli kapel, którym udało się przykuć moją uwagę, ale z powodów obiektywnych nie miałem okazji zapoznać się z nimi na tyle, na ile bym chciał: Belzebong Light the Dankness, Drown My Day The Ghost Tales, Varmia W ciele nie.

I dalej, sklecona na kolanie pierwsza dyszka:

  1. Riverside Wasteland. Nie spodziewałem się, że w moim, było nie było, metalowym serduszku najbardziej rozsiądzie się w tym roku Riverside, ale oddajmy cesarzowi co cesarskie: Mariusz i ferajna zrobili płytę świetną, otworzyli się na kilka nowych rejonów, które dodały ich muzyce nowego smaku, osnuli wszystko w czytelne emocje. Tak się to powinno robić zawsze.
  2. Entropia Vacuum. Długo nie mogłem wskoczyć na hype train Vacuum, ale kiedy już wszedłem, to nie mogę zejść. Transowa, momentami zaskakująco taneczna płyta, będąca kwintesencją tego, co uwielbiam – muzycznej niezależności i podejmowania ryzyka.
  3. Sunnata Outlands. Cenię sobie artystów, którzy nie idą na łatwiznę i nieustannie grzebią głębiej. Zorya była skokiem w nicość, ale wraz z premierą Outlands okazało się, że Sunnata potrafi nas zabrać jeszcze dalej w głąb nas samych.
  4. Behemoth I Loved You At Your Darkest. W moim osobistym rankingu The Satanist pozostał niepobity, ale ILYAYD znów otworzył trochę nowych drzwi i wpuścił trochę świeżego powietrza. Negral po raz kolejny zagrał wszystkim na nosie i nie zadowolił ani tych, którzy namawiali go do większej komercji, ani tych, którzy domagali się powrotu do podziemia.
  5. Mentor Cults, Crypts and Corpses. A kiedy robi się zbyt poważnie wjeżdża supergrupa Mentor i robi swoje. Kolejna porcja hołdu dla wszelkich metalowych staroci od Sabbath przez Venom po Maiden została poskładana nie po to, żeby zmieniać świat, a po to, żeby dać sierściuchom trochę radości. Metal to w końcu muzyka rozrywkowa.
  6. Kriegsmachine Apocalypticists. Kiedy już rodzima ekstrema zaczęła mi się zlewać w jedno, nadeszło Kriegsmachine. Apocalypticists nie jest albumem odchodzącym od wypracowanych w ostatnich latach kanonów współczesnego rodzimego blacku (nie może być inaczej biorąc pod uwagę skład osobowy KSM), ale za to zbierającym wszystko, co w nim najlepsze. A partie Darkside’a – palce lizać.
  7. The Heavy Clouds Mind Pollution Nieco grunge, nieco pustyni, nieco lat 90-tych, nieco alternatywy – The Heavy Clouds przyszli znikąd i wydaje się, że poszli dalej niezauważeni, podczas gdy Mind Pollution serwuje bardzo dużo fajnych odjazdów. Mnóstwo znanych i lubianych wpływów zmiksowanych w nieprzesadzonych proporcjach we frapującego rocka.
  8. The Lowest Doomed. Szczególnie w drugiej części 2018 roku mocniej przemówiły do mnie wszelkie rejony hardcore. W rodzimym hc działo się sporo i było z czego wybierać, ale Doomed przemówił do mnie najbardziej. Jest to granie dopalone wkurwem, ale jednocześnie jakby zdające sobie sprawę z nieuniknionej przegranej.
  9. Weedpecker  III. Doomowo-stonerowo-psychodeliczna scena w Polsce jest nie do przecenienia. Weedpecker to jej godny reprezentant, a trzeci longplej zespołu oddaje to, w czym jest on najlepszy – całą masę rozmytych, relaksujących kolorowych podróży.
  10. Virgin Snatch Vote Is a Bullet. Zawsze miałem słabość do tej ekipy, a jej kolejne płyty uznawałem za równe i dobre. Nie inaczej jest z Vote Is a Bullet. Może nie jest to dla mnie najlepsza płyta VS, ale wciąż dostarcza dużo frajdy.

Świat:

Wyróżnienia: Bleeding Through Love Will Kill All, The Agony Scene Tormentor, The Crown Cobra Speed Venom, Amorphis Queen of Time, Bloodbath The Arrow of Satan is Drawn, Orange Goblin The Wolf Bites Back, Black Tusk TCBT, Hespera In Absence, YOB Our Raw Heart, King Goat Debt of Aeons, Psycroptic As the Kingdom Drowns, Aborted TerrorVision, Death Ray Vision Negative Mental Attitude, Ghost Ship Octavius Delirium, Turnstile Time & Space, The Skull The Endless Road Turns Dark, Stoned Jesus Pilgrims, Yamantaka // Sonic Titan Dirt, Khemmis Desolation

  1. Twitching Tongues Gaining Purpose Through Passionate Hatred. O ile płyty na poprzednich miejscach dodawałem i usuwałem, zamieniałem miejscami w tę i z powrotem, to Gaining Purpose Through Passionate Hatred cały czas było niezagrożone na czele mojego rankingu. Ten album zawładnął mną na cały rok i nie schodził z mojej plejlisty od momentu premiery. I znów – punktem wyjścia jest hardcore, znajdziecie go tu w różnych odmianach całe mnóstwo, ale jest tu sporo groove i sporo… doomu. Gitarzysta Taylor Young (będący także perkusistą w Nails) wypluwa kapitalne riffy jeden za drugim, jego brat Colin puentuje to wszystko świetnymi, zróżnicowanymi wokalami i tekstami, które raz dają w dupę politykom, a raz rozprawiają się z prywatnymi demonami. Jest tu też znakomita sekcja, która groovi nieludzko i buja tak, że nie sposób się znudzić, oraz doświadczony zawodnik w postaci Seana Martina (ex-Hatebreed), który bawi się riffami i solówkami. Twitching Tongues już wcześniej byli dobrzy i nagrywali świetne albumy, ale Gaining Purpose Through Passionate Hatred to opus, któremu warto poświęcić dużo czasu i uwagi. Odpłaci się od pierwszych sekund.
  2. At the Gates To Drink From the Night Itself. Poprzedni krążek Szwedów At War With Reality nie wciągnął mnie tak, jakbym sobie tego życzył. Myślałem przeto, że moja miłość do weteranów melodeath nieco oziębła, ale nie. Wystarczyło im rzucić nieco łaskawszym okiem na własne korzenie i dodać posępnego, brudaśnego brzmienia, żeby wysmażyć kolejnego klasyka gatunku.
  3. Oceans of Slumber The Banished Heart. Po niezaprzeczalnie poruszającej płycie Winter nie mogłem się doczekać kolejnego wstrząsu, jaki zaserwują mi Oceans of Slumber. The Banished Heart jest płytą tak smutną, tak emocjonalną, tak ekspresyjną, że nie byłem w stanie jej nawet często słuchać. Majstersztyk. Cammie Gilbert wciąż czaruje głosem, ale zamiast erotyki tym razem w jej śpiewie czuć rozpacz. Ja z kolei ze smutkiem przyjąłem informację o dość poważnych zmianach składu, jakie ostatnio stały się udziałem OoS.
  4. Alice In Chains Rainier Fog. Jerry Cantrell jest absolutnie wielkim muzykiem, a Rainier Fog tylko potwierdza jego status. Facet potrafi w konkretny riff, w solówkę, w melodię, w piosenkę. Z Jerrym Cantrellem nie boję się niczego.
  5. Gozu Equilibrium. Recepta jest prosta – bierzesz dobrych muzyków i wskazujesz im kilka w sumie prostych do skopiowania inspiracji, jak stoner, grunge i klasyczny heavy metal. A oni oddają ci Equilibrium z takimi hitami jak Ricky „The Dragon” Steamboat albo The People vs. Mr. T. O dziwo miałem z tą płytą znacznie więcej radochy niż z tegorocznym Clutch.
  6. Harms Way Posthuman. Posthuman to potwór. Znów potężne metalowe, stalowe, betonowe hardcore, ale przemielone w betoniarce z industrialową elektroniką. Absolutnie przeciężkie, przemiażdżące, ostateczne granie. Plus James Pligge jako jeden z najbrutalniejszych wokalistów na scenie.
  7. Black Label Society Grimmest Hits. Na początku ze znudzeniem stwierdziłem, że to kolejna podobna płyta Zakka, a potem z entuzjazmem uznałem, że to kolejna podobna płyta Zakka. Facet dalej eksploruje klasykę hardrocka, tę wychodzącą od bluesa i ballad granych na akustyku na werandzie, co nie oznacza, że na Grimmest Hits miałoby zabraknąć miejsca na kilka (naście? Dziesiąt?) sążnistych riffów.
  8. Boss Keloid Melted on the Inch. Progresja, doom, stoner, sporo techniki, dużo fajnych melodii i zaskakujących patentów, a mimo to album nie jest przeładowany i męczący. Tak jakby Boss Keloid w ogóle nie zdawali sobie sprawy, jacy są dobrzy.
  9. Ex aequo Vein Errorzone oraz Cane Hill Too Far Gone. Pomieszanie z poplątaniem na poziomie mniej więcej takim, jakie pod koniec lat 90-tych dostarczył Slipknot. Wydaje się, że Vein startują od technicznego hardcore, ale idą sobie śmiało przez wszystkie możliwe wpływy, robiąc totalną demolkę, a finiszują w okolicy industrialu i nu-metalu. Cane Hill również pędzą w stronę nu-metalowych wpływów, ale jeśli taki ma być nu-metal przyszłości to ja się na to piszę. W momencie, kiedy Slipknot stał się przewidywalny, a tacy na przykład Mudvayne zeszli ze sceny, Vein i Cane Hill dostarczają nową dawkę totalnego pojebaństwa.
  10. Craft White Noise and Black Metal. Weź prawdziwy skandynawski black metal najwyższej jakości i o wysokim stężeniu niebezpieczeństwa, ale dodaj trochę eksploracji i sporą dozę myślenia out of the box.


Mikołaj Kobielski

  1. IDLES Joy as an Act of Resistance. Nie spodziewałem się, że w okołopunkowej stylistyce można nagrać coś tak świeżego i szczerego zarazem. Tak jak rok temu niepodzielnie rządził u mnie Converge, tak teraz nie mogę oderwać się od IDLES.
  2. Anna von Hausswolff Dead Magic. Doskonale słuchało mi się nowego Dead Can Dance. Ale potem wróciłem do Dead Magic i zrozumiałem, że uczeń przerósł mistrza. Choć być może wcale nawet nie próbował, bo Von Hausswolff zaczyna dzielnie kroczyć własną muzyczną ścieżką.
  3. Zeal & Ardor Stranger Fruit. Metal, blues i gospel teoretycznie nie powinny chyba tak dobrze ze sobą współgrać, ale Manuel Gagneux najwyraźniej o tym nie wiedział, powołując do życia Zeal & Ardor. Tu gdzie nowe Deafheaven usypia mnie pretensjonalnością, Stranger Fruit pali żywym ogniem i naprawdę mocno porusza.
  4. GosT Possessor. Dużo lepiej w darksynthowej estetyce tworzyć już się chyba nie da. Trudno będzie ten album komukolwiek przebić, nawet samemu GosTowi.
  5. Kriegsmaschine Apocalypticists. Brudne, brzydkie, złe i totalnie obłąkane. Czyli krótko mówiąc – najlepszy black metal tego roku. Oraz prawdopodobnie ostatnich kilku lat.
  6. Black Moth Anatomical Venus. Prosty stoner rock o budowie cepa. Tyle, że wkręcający się od pierwszego przesłuchania i przez pół roku twardo trzymający mnie w uścisku. Nieprzyzwoicie melodyjny i udowadniający, że czasem jednak proste środki są najlepsze.
  7. Ghost Prequelle. Byłem przekonany, że wesołe, glam rockowe przeboje Tobiasa Forge’a nie przetrwają próby czasu. Myliłem się straszliwie i Prequelle to obecnie jedne z moich ulubionych „guilty pleasures”.
  8. Anna Calvi Hunter. Gdzieś pomiędzy Patti Smith a PJ Harvey, subtelnym indie a zimną falą. Świetnie wyważony i imponujący dojrzałością materiał bez słabych momentów.
  9. Hollywood Burns Invaders. Carpenter Brut w wersji sci-fi, czyli wszystko, co najlepsze we francuskiej elektronice. Jeśli płaczecie za starym, synthwave’owym Perturbatorem, to tutaj poczujecie się jak w domu.
  10. Therapy? CLEAVE. Wiecznie wkurzeni Irlandczycy w stanie chronicznej depresji znowu atakują. I tak jak zwykle: są smutni, są źli i strasznie hałasują. Oby nigdy się to nie zmieniło.


Łukasz „Młody” Młodawski

Nie lubię robić takich podsumowań, ale jak trzeba to trzeba. Moja subiektywna TOP10 2018, kolejność przypadkowa:
  1. Entropia Vacuum
  2. Symbolical Allegory of Death
  3. Moloch Letalis Krwawy Sztorm
  4. Eternal Rot Cadaverine
  5. Embrional Cusp of Evil
  6. Black Oath Behold The Abyss
  7. 1914 The Blind Leading the Blind
  8. Reifection Breeding Hate
  9. MISANTHROPIC Rage Igne Natura Renovatur Integra
  10. Virgin Snatch Vote is a Bullet


Joanna Pietrzak

Żeby wykrzesać z siebie godne podsumowanie płytowe 2018 roku, najpierw musiałam dokładnie przewertować wydawnictwa, które pochodzą rzeczywiście z ubiegłego roku. Tak jak zwykle w moich zestawieniach gościły nisze i piękne, surowe undergroundy, tak w 2018 z podium nie schodziły mainstreamy i uznaję to jednak za niemałe zdziwienie sobą samą. I tak, na „topkę” klaruje się jedynie parę płyt:

  1. Tesseract Sonder. Daniel Tompkins genialnym artystą jest. Bez dwóch zdań. Wokale tegoż przyprawiały mnie o ciary, koncept Sonder absolutnie kupuję, oprawę, wydawnictwo i wszystkie towarzyszące wydaniu smaczki chwytam i nie oddaję. I produkcja od Kscope – rewelacja! Od kwietnia najczęściej słuchany przeze mnie album (recenzja tu).
  2. A Perfect Circle Eat the Elephant. Maynard James Keenan i spółka udowodnili, że potrafią stworzyć album z tyloma warstwami aranżacyjnymi, podpartymi pięknymi emocjami i świetnymi lirykami, jak żaden inny nowoczesny progowy super skład. Światowa klasa, mnóstwo życia i kolorów (recenzja tu).
  3. Alice In Chains Rainier Fog. Jerry Cantrell jest jednym z tych twórców, którym się po prostu ufa. A ja weszłam w nowy AiC jak nóż w masło i tkwiłam w tej pozycji dobry miesiąc! (recenzja tu)
  4. Riverside Wasteland. Oczywiście, że Mariusz Duda wyczarował kolejny świetny materiał. Chyba nie ma bardziej płodnego polskiego artysty, któremu tak zwyczajnie po ludzku wierzę (recenzja tu). 
  5. Sunnata Outlands. To się porobiło – z małego, undergroundowego składu wyrasta świetna, dojrzała kapela, której życzę podbojów europejskich scen. Genialny album (recenzja tu).
  6. Entropia Vacuum. Transy, bounsy, moc jak jasna cholera. Wystarczył jeden koncert supportujący Blindead – dziękuję, do widzenia, proszę zapakować mi tę płytę i nie zadawać pytań.
  7. Ancestors Suspended in Reflections. Nic nie poradzę, ale lubię szlamowate, doomowato-post-rockowe powolne dźwięki w pięknych aranżach z dziwaczną elektroniką i vocoderami, gdzie Pink Floyd spotyka YOB. Klimatycznie, zimno, z opadającymi, ciężkimi riffami tak jak trzeba. I ta perkusja! Amerykanie umieją w psycho-melancholię. 
  8. Lonker See One Eye Sees Red. O tym trójmiejskim składzie pisałam wielokrotnie i biłam peany o ich unikatowości, więc tym razem pokrótce: świetny saksofon, piękne, enigmatyczne wokale, przedziwne melodie, uporządkowany chaos, którego nie sposób ocenić w połowie. Cudowni jak zawsze!

Tak się sprawy poukładały, że w większości 2018 roku recenzowałam płyty z roku 2017 i tu na wyróżnienie zasługują stajnie Czar of Crickets lub Pelagic Records, spod skrzydeł których wychodzą praktycznie same dobre pozycje. Sprawdźcie koniecznie! Strasznie natomiast żałuję mniej pozytywnych zaskoczeń tzw. pewniakami, na które ukradkiem liczyłam, a ostatecznie mocno pożałowałam tych nadziei. I tu mam na myśli Machine Head Catharsis (plus cały PR zrujnowany przez Robba Flynna) – nie wiem co tu się stało, co nie zadziałało, po co ten pompowany kiczowaty blichtr, którego zwyczajnie nie mogę do tej pory przetrawić; Shining (NOR) Animal – brak saksofonu, brak awangardy, wszechobecny duch Muse i wywindowane niekoniecznie potrzebnie melodyjne wokale – ok, niech będzie, ale gdzie się podział blackjazz? GDZIE?!; 30 Seconds to Mars America – tak, słuchałam, tak, wiem jak to brzmi, nie, nie przejdą mi przez palce słowa, jak bardzo nie lubię cukierkowych popowych kompozycji, a jak chciałam usłyszeć jakiś numer w stylu pierwszego albumu. Za Muse nie zabrałam się już w ogóle. Natomiast za wisienkę na torcie 2018 uznaję wznowienie albumów Kobong i przypomnienie mi tym samym lat młodzieńczych w poszukiwaniach swojego ulubionego gatunku muzycznego (którego nie znalazłam do tej pory).

Na koniec wyróżnienia dla najlepszych moim zdaniem koncertów, które dane mi było zobaczyć: Amenra w lutym, Meshuggah w czerwcu, Tides From Nebula na Pol’and’Rock w sierpniu i w listopadzie na urodzinach ProgresjiGojira w sierpniu, Behemoth we wrześniu, 4dots, Blindead i Rosetta w listopadzie, odkrycie koncertowe roku w postaci The Picturebooks z grudnia, i jako zwieńczenie – koncert 2018 roku to A Perfect Circle z grudnia. Było gęsto, a 2019 już szykuje się spektakularnie!


Marta „Kometa” Stock 

Dumałam i dumałam, wybierając tegoroczne TOP 10. I chyba w tym roku byłam/jestem wyjątkowo wybredna, bo nie było aż tylu wydawnictw, które pozostały w mojej głowie na dłużej i zapełniły całe dziesięć miejsc poniższej listy. A dokładanie dwóch albumów na siłę byłoby wbrew mojemu sumieniu, stąd okrojone zestawienie ode mnie. Jak zawsze kolejność nie ma znaczenia i jest wyłącznie alfabetyczna. 

  1. Eyes of the Sun Chapter I – odkryty przypadkiem debiut, który skradł totalnie moje bębenki uszne (i serce). Świetne połączenie doomu z melodyjnymi pasażami.
  2. Hegemone We Disappear – słuchanie drugiego studyjnego krążka Hegemone wielokrotnie przenosiło mnie w zupełnie inny wymiar. Bogate i ciekawe aranżacje przyprawiały mnie nie jeden, nie dwa razy o dreszczyk zachwytu.
  3. Primordial Exile Among the Ruins – jak ja doceniam brzmienie wokalu A.A. Nemtheangi. Barwa na pograniczu delikatnego odstępstwa od normy, ale z niesamowitą mocą sprawia, że płyty Irlandczyków pochłaniam bez żadnego wybrzydzania. Wielokrotnie. Nieco podniosły, ale też nostalgiczny nastrój kompozycji działa na mnie bardzo uspokajająco.
  4. Psyclon Nine Icon of the Adversary – z płyty na płytę muzycy stawiają większy akcent na industrialne, marszowe brzmienie gitar. Nie inaczej jest w przypadku tegorocznego wydawnictwa. Świetne połączenie surowego brzmienia elektroniki z ciężarem riffów niezaprzeczalnie sprawia mi satysfakcję podczas słuchania.
  5. Shining X-Varg Utan Flock – być może to naiwne, ale choć cała płyta zrobiła na mnie duże wrażenie, to w mojej głowie najbardziej wryły się kończące album covery, które nadały tym kompozycjom nowego, niepowtarzalnego klimatu. A mowa o In the Cold Light of Morning (Placebo) oraz Cry Little Sister (Gerard McMahon).
  6. Sinsaenum Repulsion for Humanity – zdecydowanie bardziej uporządkowany i na szczęście krótszy niż debiut. To wszystko składa się na wysoką przyswajalność zawartych na płycie dźwięków.
  7. Tribulation Down Below – jest w tym krążku coś hipnotyzującego i wciągającego. Oldschoolowe brzmienie i powiew gotyckiej tajemniczości sprawiły, że te kawałki często gościły w tym roku w moim odtwarzaczu.
  8. Wiegedood De Doden Hebben Het Goed III – uwielbiam na swój sposób surowe brzmienie tego krążka. Powiew Norwegii z lat 90. Odczuwam przyjemny niepokój, słuchając zawartych na tej płycie kompozycji.

Na koniec jedno poza-płytowe wyróżnienie dla filmu biograficzno-muzycznego z tego roku – „Bohemian Rhapsody”. Już dawno żaden kinowy obraz tak bardzo mnie nie ujął i nie dostarczył tylu pozytywnych wrażeń. Pomimo że za ogromną fankę Queen w żadnym przypadku się nie uważam, to jednak wybór tego seansu był jedną z lepszych moich tegorocznych decyzji.


Marcel Szczepanik

  1. YOB Our Raw Heart. Tutaj nie mogło być inaczej – Mike Scheidt powraca w perfekcyjnym stylu. Bezdyskusyjny numer jeden na mojej liście od pierwszego dnia, gdy usłyszałem tę płytę. Gdy uderza katartyczny moment w Ablaze, gdzieś na świecie trzęsie się ziemia.
  2. Shining X-Varg utan flock. Dziesiąty album szwedzkiej depressive black metalowej maszyny dowodzonej przez Niklasa Kvarfortha to jedna z najlepszych płyt, jakie udało mu się nagrać. Varg utan flock to bardzo spójne dzieło, które jakością nawiązuje do legendarnego V-Halmstad. Nie ma tu co prawda tak uciążliwej atmosfery, ale są genialnej jakości riffy. No i są utwory Gyllene portarnas bro i Han som lurar inom
  3. Judas Priest Firepower. Co tu dużo mówić, po paru mniej udanych albumach Brytyjczycy powrócili w fantastycznym stylu. Ten trwający niespełna godzinę krążek to najlepsze dokonanie zespołu od monumentalnego Painkillera. Judas Priest zrobili fanom niesamowitą niespodziankę. Co więcej, refren singlowego Spectre działa jak narkotyk, który opanowuje organizm.
  4. Visigoth Conqueror’s Oath. Amerykański kwintet po trzech latach nagrał następcę genialnego debiutu The Revenant King. Conqueror’s Oath umacnia pozycję Visigoth na heavy metalowej scenie. Tak się robi metal o średniowiecznych wojownikach, smokach i nienawistnej zemście.
  5. Obliteration Cenotaph Obscure. Wielce wyczekiwany przeze mnie nowy album tych death metalowych żołnierzy nie jest co prawda tak miażdżącą pozycją, jak jego dwaj poprzednicy, ale czwarta płyta norweskiej ekipy wciąż trzyma bardzo wysoki poziom. Norwegowie nie są z tych, którzy eksperymentują na siłę, i chwała im za to. Bardzo mocny punkt współczesnej sceny death metalowej.
  6. Primordial Exile Amongst the Ruins. Irlandczycy nigdy nie byli pełnoprawną black metalową ekipą. Każdy tu znajdzie coś dla siebie – od kapitalnego, wypełnionego „po brzegi” świetnymi riffami Nail Their Tongues po prawdziwie wzruszającą i, jak przystało na Irlandczyków, patetyczną balladę Stolen Years. Primordial’s glory lives on and on…
  7. Orange Goblin The Wolf Bites Back. Panowie z Orange Goblin nie mają w swoich słownikach słowa “niepowodzenie”. Dziewiąty album amerykańskiej grupy to kolejny świetny dodatek ich spójnej dyskografii. The Wolf Bites Back oferuje szereg bardzo ciekawych rozwiązań, dzięki czemu ta płyta się po prostu nie nudzi.
  8. High on Fire Electric Messiah. Matt Pike to istny demiurg, którego kreatywność wydaje się nie mieć końca. Ten Pan wydał w tym roku dwa albumy swoich dwóch ukochanych zespołów i już snuje plany na przyszłość. Electric Messiah momentami zaskakuje, ale po paru odsłuchach od razu wiadomo, że to wciąż jest stary dobry High on Fire. Kolejny pewniak, którego po prostu nie mogło tutaj zabraknąć.
  9. Tribulation Down Below. Czwarta płyta pomysłowych Szwedów to kolejna odsłona ich nietuzinkowych możliwości. Down Below jest jak dotąd „najlżejszym” i najbardziej przystępnym albumem ekipy. Tribulation wciąż jednak zachowuje swoje unikalne brzmienie, którego w żaden sposób nie da się nie rozpoznać. Down Below to „black album” szwedzkiej grupy. Płyta zyskała szacunek nowych fanów, a jednocześnie wzbudziła niesmak wśród wielbicieli wcześniejszych, bardziej agresywnych dokonań zespołu.
  10. Clutch Book of Bad Decisions. Najgoręcej oczekiwana przeze mnie dwunasta już płyta Amerykanów z Maryland jest pozycją, którą ciężko jest mi jednoznacznie ocenić. Z jednej strony darzę ją wielką sympatią, ale z drugiej strony wiem, że moich faworytów stać na znacznie więcej. Book of Bad Decisions jest jednym z gorszych dokonań Panów z Clutch, co wcale nie oznacza, że jest to płyta słaba. Znaleźć tu można utwór How to Shake Hands, który jest dla mnie najważniejszą kompozycją minionego roku.

Na koniec garstka albumów, które innego dnia miałyby szansę zająć miejsce w ww. top 10. Trochę mi wstyd, że tak wspaniałe albumy znalazły się poza listą! Amorphis Queen of Time, Sleep The Sciences, Svartidauði Revelations of the Red Sword, Funeral Mist Hekatomb, Obscura Diluvium, Alkaloid Liquid Anatomy, Wytch Hazel II: Sojourn, Wayfarer World’s Blood.

Miano rozczarowania roku trafia do pobratymców z Behemoth. I Loved You at Your Darkest miało być płytą, która wstrząśnie każdym. Tak się jednak nie stało, nie ze mną, i jest to doskonały przykład na to, że medialny szum i hype wcale nie muszą iść w parze z jakością.


Łukasz Walas

Przyznaję od razu, nie wgryzłem się jakoś szczególnie solidnie w miniony rok, przez co zapewne wiele pozycji mogłem pominąć. Dodam również, że kolejność wybranych przeze mnie albumów jest w dużej mierze przypadkowa.

  1. Ghost Prequelle. Jedyna pozycja, co do której umiejscowienia na tej liście jestem pewien. Choć „upopowiony”, Prequelle jest dla mnie najlepszym albumem zespołu Tobiasa Forge’a i zdecydowanie najlepszym krążkiem, jakiego dane mi było posłuchać w 2018 roku. Miłość absolutna.
  2. Immortal Northern Chaos Gods. Takie powroty po latach lubię! Z Abbathem czy bez niego, Immortal to marka sama w sobie i tym albumem Norwegowie tylko to udowadniają. Jeden z najlepszych blackowych krążków w minionym roku.
  3. Watain Trident Wolf Eclipse. Po raczej średnio przyjętym (a uwielbianym przeze mnie) odrobinę eksperymentalnym The Wild Hunt Erik Danielsson ponownie zebrał swoją watahę i wypuścił na rynek prawdziwy cios prosto w ryja. Pół godziny z tym albumem po prostu dewastuje, i nawet jeśli są to raczej odgrzewane patenty, to wykonane są one niczym najwykwintniejsze danie.
  4. Behemoth I Loved You At Your Darkest. Oczywista sprawa – Nergala i spółki w tym zestawieniu po prostu nie mogło zabraknąć. Długo wyczekiwana, zaskakująco przebojowa kontynuacja The Satanist nie zawiodła. Chociaż nadal sądzę, że za czyste wokale Pan Darski brać się nie powinien.
  5. Godsmack When Legends Rise. Miażdżony tak przez krytyków, jak i fanów kapeli ostatni album Godsmack jest idealnym podkładem do tych dni, kiedy nie mam ochoty na słuchanie blastów poganianych przez blasty. Owszem, jest bardziej radiowo, ale czy to rzeczywiście źle? Odważni mogą spróbować wtórować Sully’emu Ernie przy jego świetnych wokalizach – przy tak chwytliwych refrenach może być ciężko się powstrzymać.
  6. Alice in Chains Rainier Fog. Alicji również nie mogło tu zabraknąć. Legendy grunge’u słabego albumu jeszcze nie nagrały, a ich najnowsze dzieło zdecydowanie wpisuje się w ten trend. Ciężki jak za „najlepszych” czasów kapeli i przebojowy kiedy trzeba – grunge is not dead.
  7. Craft White Noise and Black Metal. Jako fan klimatycznego black metalu odnalazłem w długo wyczekiwanym albumie Craft blackowe wydawnictwo roku. Ciężka atmosfera wręcz wypełnia pomieszczenie, w którym nowy krążek Craft się kręci.
  8. Judas Priest Firepower. Z Judasami nie zawsze było mi po drodze, jednak ten album mnie porwał bez reszty.
  9. Funeral Mist Hekatomb. Wydany praktycznie bez zapowiedzi album Funeral Mist z marszu mógłby zawładnąć prawie całą blackową sceną AD 2018. Furia, siarka i inne diabelstwa – to wszystko tutaj słychać i czuć. Szkoda, że Arioch/Mortuus nie popisał się tak przy albumie, o którym mowa będzie trochę później.
  10. Sylvaine Atoms Aligned, Coming Undone. Choć nie słyszałem zbyt wielu pozostałych, to myślę, że nazwanie nowego albumu Sylvaine jednym z najlepszych post-metalowych wydawnictw roku pańskiego 2018 nie będzie przesadą. Piękne wokale, śliczne melodie – komplementy można tylko mnożyć.

Parę pozycji zasługuje na rozczarowania roku 2018. Machine Head Catharsis – byłbym w stanie zrozumieć zjazd formy Robba Flynna i jego kolegów, bo ostatnie kilka albumów MH prezentowało zadowalający poziom. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć, co musiało stać się w głowach członków zespołu, że pozwolili sobie na wydanie TAKIEGO ASŁUCHALNEGO SZROTU. Marduk Viktoria – odpalałem z wypiekami na twarzy, bo singlowy Werwolf rozpalił moje wyobrażenia o szalonej sieczc,e jakiej na tym albumie doświadczę, a w skrócie – nie jest zły album, po prostu do bólu przeciętny i napisany jakby na kolanie. Eminem Kamikaze – to miał być Eminem przypominający wszystkim, że znajduje się w czołówce światowego rapu. Zamiast tego fani otrzymali dwa dobre utwory oraz dziewięć nudnych zapychaczy. Wszystko to pod okładką zerżniętą (bo nazwanie tego inspiracją to zbyt mało) od Beastie Boys. Trochę szkoda, że niegdyś ceniony artysta rozmienia się na drobne. 30 Seconds to Mars America – chyba jestem skończonym durniem, bo nadal łudzę się, że “The Jared Leto Band” wróci kiedyś do takiego grania, jakie zaprezentowali na lubianym przeze mnie A Beautiful Lie. Za każdym razem przeżywam jednak ogromne rozczarowanie, tym razem dodatkowo spotęgowane faktem, że pierwszy singiel z tego albumu naprawdę mi się podobał. Ten zespół to już tylko pop dla nastolatek mających mokre majtki na sam widok zdjęcia Jareda. Behemoth Messe Noire – wydanie oczywiście piękne, szkoda tylko że zawartość uboga. Dwa prawie takie same koncerty, a płyta CD będąca dla mnie najważniejszym punktem tego wydawnictwa kończy się po odegraniu całego The Satanist, pomijając kilka utworów zagranych później – w tym fenomenalny na żywo Pure Evil and Hate. Do tego wszystkiego przekombinowane moim zdaniem teledyski do utworów z Satanisty. Dobrze, że zespół jak zwykle spisuje się znakomicie.


Damian „Synu” Wiśniewski

Się człowiek dobrze nie obejrzał, a już zaskoczyła go końcówka roku i kolejne jego podsumowanie. W mijających 12 miesiącach o tyle łatwiejsze, że starałem się w miarę regularnie odsłuchiwać pojawiające się nowości i trzymać rękę na pulsie polskiego i zagranicznego rynku. Fury pozycji nie udało się rzecz jasna poznać (lub poznać na tyle, by wyrobić sobie o nich konkretne zdanie), z dyszką wartych odnotowania płyt nie miałem jednak większego kłopotu. Daleki jestem przy tym od wyrokowania, że to 10 moich najulubieńszych krążków, bo sporo ciekawych tytułów pozostało poza zestawieniem, ale to przecież rzecz całkowicie naturalna. 

Polska:

  1. In Twilight’s Embrace Lawa – obrodziło w tym roku na polskim poletku bm wyjątkowo okazale, ale ten album przyciągnął mnie do siebie najmocniej. ITE po raz kolejny zmieniło oblicze, udając się tym razem w rejony surowego bleciora. Dodając do tego romantyczny sznyt, zabarwiony rozważaniami nad marnością ludzkiego trwania i rozprawianiem się z naszą (często daremną) narodową gwałtownością, Poznaniacy zapewnili sobie miejsce w ścisłym top 2018.
  2. Behemoth I Loved You at Your Darkest – najbardziej piosenkowa i przystępna pozycja w tym zestawieniu. Behemoth poszedł na ILYAYD w stronę rozwijania pomysłów z The Satatnist, wzbogacając je o niespotykane na tę skalę w dotychczasowej twórczości grupy pokłady przebojowości i rock’n’rollowego vibe’u. Na żywca płyta brzmi jeszcze lepiej niż studyjnie, co pewnikiem sprawi, że Behemoth zdobędzie na świecie jeszcze większą liczbę zwolenników. Należy im się. 
  3. Kły Szczerzenie – bardzo intrygująca i klimatyczna płyta. Pełna awangardowych nawiązań i teatralnych aranżacji. W dodatku całkowicie po polsku, co wzmacnia jej wyrazistość i siłę przekazu. Znalazło się na Szczerzeniu miejsce zarówno dla black metalowych galopad, jak i nowofalowych wycieczek po nieprzyjaznych zmarzlinach. Nie sposób o niej w zestawieniu nie wspomnieć. 
  4. Totenmesse To – piszą i mówią, że to Odraza na bis, ale to tylko powierzchowna opinia. Tak samo jak ta, że To stanowi wyłącznie kolejną black metalową płytę z małopolskiego towarzystwa związanego z kolektywem LTWB. Totenmesse w rzeczywistości zaprasza do tańca z nocnym miastem, które oferuje zarówno nęcący klimat, jak i betonową surowość. Świetny album.
  5. Entropia Vacuum – najbardziej podoba mi się w Vaccum pulsująca energia i wyczuwalne pod skórą tętno, napędzające nową muzykę Entropii. Nieszablonowa i pozbawiona chęci wpasowania się w jakiekolwiek ramy gatunkowe płyta, dowodzi, że kapela gra już wyłącznie w swojej lidze. Niewątpliwie jedna z najważniejszych premier mijającego roku. 

Świat: 

  1. Acherontas Faustian Ethos – urwał mi ten album głowę na wysokości odcinka lędźwiowego. Grecy zawarli na swoim albumie wszystkie elementy, które w bm uwielbiam – klimat, duchowość, mistycyzm, niebanalną melodykę i naturalną chwytliwość. Od początku do końca, skąpane w dymie rytualnych świec, piękne, czarne złoto. 
  2. Craft White Noise and Black Metal – to przede wszystkim kopalnia kapitalnych riffów. Norwegowie odpłynęli na nowej płycie reszcie stawki o kilka długości, pokazując przy okazji jak brzmiałby Satyricon, gdyby Satyr i Frost potrafili wykrzesać z siebie dziś więcej niż niezbędny standard. Miód i orzeszki.
  3. Funeral Mist Hekatomb Arioch postanowił uderzyć z nowym krążkiem równolegle do premiery Viktorii Marduka, jednak przepaść jakościowa (na korzyść FM) jest między tymi albumami ogromna. Może już nie tak rozrywająca flaki, jak debiut i opętańcza jak Maranatha, ale ma wciąż pokłady miodności, której w tym roku może Rostenowi zazdrościć reszta tegorocznych black metalowych muzyków, prezentujących swoje nowe wyziewy. Absolutny mus.
  4. Alice in Chains Rainier FogCantrell jest dla mnie mistrzem i kropka. Trzeci album po reaktywacji AiC dowodzi, że Alicja żyje i nie ma zamiaru składać broni. Rewelacyjna płyta, pełna przebojowych kawałków, świetnych aranżacji i chwytliwych riffów. Jestem wyznawcą.
  5. Hate Eternal Upon Desolate Sands – wielu death metalowych albumów w tym roku co prawda nie słyszałem, jednak nie przeszkadza mi to w docenieniu kunsztu Rutana. Podczas gdy death metalowe tuzy od lat duszą się w próbach nawiązania do swoich klasycznych dokonań (Morbid Angel, Deicide, Obituary, Suffocation), Hate Eternal wychodzi na ring i rozstawia konkurentów po kątach. Osadzony mocno w death metalowej tradycji, jednocześnie bardzo witalny i pełen świeżości krążek. Cios!

Koncerty roku? – Iron Maiden? Judas Priest? Nic z tych rzeczy – majowy Dance With The Dead w Progresji i lipcowy Grave Pleasures w Pogłosie to sztuki, które w tym roku pogniotły mnie najprzyjemniej. 2019 – spróbuj to przebić 🙂


Maciej „Masta” Żuchowicz

Miałem w tym roku nie pisać podsumowania. Z jednej strony wygrzebywać dziesięć najlepszych płyt roku to straszny wysiłek (z prostego powodu – świetnych płyt jest znacznie więcej, a do tego niektóre z nich wcale nie zostały wydane w roku bieżącym). Z drugiej zaś strony dopadła mnie szara rzeczywistość, a doba się skurczyła. Jednak kiedy zacząłem czytać różne chaotyczne podsumowania, w których najgorszą płytą roku zostaje ostatni album Behemoth, jak widzę memy o Myrkur, która jest licha, bo nie ma cycków, a na koniec odgrzebuję informację, że Litourgiya była złym albumem, bo Bartek nie popłacił ludziom faktur, to zaczyna zalewać mnie krew. Tak po ludzku. 

Każdy ma prawo do swojego zdania. Nawet jeśli jest ono niezrozumiałe dla ogółu, to przy odpowiedniej argumentacji każdy ma prawo napisać dobrze lub źle o płycie. Zwłaszcza w świecie szeroko pojętego black metalu, gdzie rozpiętość stylów i podgatunków jest tak wielka, jak w żadnym innym nurcie muzycznym.

Myślałem, że fani wiadomego gatunku (zwłaszcza ci starsi) nauczyli się odseparowywać utwory muzyczne od jej twórców. Naiwność. Dlatego moje zestawienie zrobię niejako na przekór, bo świetne płyty można nagrywać nie mając tyłka jak Kardaszianka, występując w telewizyjnych show, i sprzedając proszki do prania (niekoniecznie do koloru czarnego) na internetowej stronie swojego zespołu, lub bezczelnie kopiując muzyków, którymi się fascynuje. I nie będę oceniał płyty po tym, z kim spał były basista kapeli, albo jak grał w swoim poprzednim zespole. I czy lider ma popłacone rachunki za ścieki, czy rata za leasing za nową furę wpłynęła o czasie. Niezależnie jakie to jest auto. Niezależnie. Skupmy się na muzyce wyłącznie.

  1. Behemoth I Loved You at Your Darkest – powiem wprost: w dupie mam to, co sprzedaje po godzinach lider tej kapeli, i czy ma to związek z muzyką, czy nie. Dwa, jak już krytykujecie sto rodzajów koszulek, kawę i psie chrupki, to rozumiem, że wszyscy znacie doskonale te produkty? Bo to, że Behemoth tworzy muzykę na najwyższym poziome, to zauważyła połowa świata. I na podobnym poziomie ma ciuchy (które trzymają fason nawet po stu praniach), a kawa jest wyśmienita, choć faktycznie nieco droga. A tak w ogóle to warto byłoby rzucić okiem na temat setki wypracowań o ILYAYD. Przecież mówimy o muzyce, a nie o materiałach dla baristy czy pana Ptaka (tego od mody pod Łodzią). Ile frustracji, ile trve obelg. A tak się składa, że ostatnie dzieło Nergala, choć po Sataniście wydawało mi się to niemożliwe, jest najlepszą płytą Behemotha i przy okazji jedną z najlepszych blackmetalowych płyt nie tylko tego roku, co docenili słuchacze i krytycy z całego świata, i o czym świadczą chociażby wyprzedane koncerty. Mało tego, kawałki takie jak Wolves ov Siberia, God = Dog, Bartzabel, Ecclesia Diabolica Catholica czy Coagula to utwory na miarę narodowych epopei. To taki Pan Tadeusz, tyle że rozpisany na kilka gitar i perkusję.
  2. Kzohh 26 – ponieważ to kapela z Ukrainy, to już jest jakiś minus. Zwłaszcza dla naszego rodzimego podziemia kresowego. Poza tym ich muzyka tak naprawdę muzyką jest co najwyżej w połowie. Druga połowa to klimat. Ale za to jaki! Oba kawałki na płycie są tak genialne, że sam nie wiem, czy bardziej podoba mi się powszechnie znana tragiczna historia Czarnobyla, czy znacznie mniej sławna i tajemnicza historia dziewięciu studentów i tragicznego zakończenia ich wyprawy na przełęczy Diatłowa na Uralu (opisana również przez zespół Kauan i Ellorsith). Płyty można słuchać bez przerwy w każdych warunkach. Absolutny geniusz tworzenia nie tylko muzyki, ale i całego muzycznego dzieła!
  3. Uada Cult of the Dying Sun – tak, wiem, kopia Mgły, jak można tak bezcześcić nasze dobra narodowe, kto śmie w ogóle Mgłę podrabiać bez pytania i bez zgody naszego rodzimego Kuc Klux Klanu! A ja się pytam co w tym złego? Owszem, Mgła to kapela genialna, co nie oznacza, że nie można tworzyć muzyki na tę samą modłę. Jak rodzime kapele czerpią chochlami z Emperora, Mayhema, Bathorego, Satyricona czy Marduka to jest dobrze. A Cult of the Dying Sun to świetny, ostry, utrzymany w jednym tonie, harmonijny i wpadający w ucho album, któremu nie mam absolutnie nic do zarzucenia. I słucham go namiętnie na zmianę z Exercises In Futility, With Hearts Toward None i kompilacją Mdłości + Further Down the Nest.
  4. Vreid Lifehunger – tu bezdyskusyjnie. Lifehunger spodobał mi się tak bardzo, że zamówiłem dwie płyty tylko po to, żeby jedna z nich doszła szybciej. Dyskografię Vreida mam, że tak powiem, od czasu Windira. Ale nie pamiętam, żeby płyty Vreida były lepsze od tych z czasów Valfara. A Lifehunger to sztos, jakich mało. Może i bez brutalizacyjnej spiny, ale ja na szczęście nie muszę się już spinać.
  5. RUR RUR – niby młody jednoosobowy norweski projekt, jego twórca nie z „towarzystwa”, a tu bach. Taka klimatyczna płyta. Piękna bezdyskusyjnie. No i nie uświadczysz z logiem RUR ani jednej podkoszulki, czapeczki czy choćby smyczy dla kota. Naszym purystom powinno się spodobać. Podziemie jak ch…
  6. Wallachia Monumental Heresy – przede wszystkim bardzo dobra dawka symfonicznego black metalu pokroju niemal Dimmu Borgir pomieszanego z folkową kapelą Percival Schuttenbach. Warto jednak zauważyć, że w zespole udziela się Anna Oklejewicz, która to gra również w nowym projekcie Roba Darkena. A to dla naszych rodzimych hejterów już punkt zaczepny. Czekam więc na wiadro pomyj. Poleje się pewnie nawet bez przesłuchania płyty.
  7. Midnight Odyssey Silhouettes of Stars – w zasadzie każde ich wydawnictwo to ciekawa pozycja i „must have” w mojej płytotece. Od czasów Funerals from the Astral Sphere nie nagrali nic złego. Ta kompilacja trwająca całe wieki (bo ponad dwie godziny) to orgiastyczna wycieczka w kosmos i z powrotem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nie black, bo więcej tu symfoniki i elektroniki, ale ja mam to w nosie. Dlatego właśnie tak kocham ten gatunek, że mieści się w nim wszystko od magicznego ambient po chaotyczne deathowe nawalanki.
  8. Eis Stillstand und Heimkehr – tu akurat do niczego przyczepić się nie da. Niemiecki porządny black, surowy, ale nie chaotyczny. I może dlatego mało kto go w internetach zauważył. A ja lubię ich właśnie za to, że pomimo ostrej połajanki, znaleźli sporo przestrzeni na linie melodyczne i klimat, który przypomina mi stare czasy norweskiej fali. Szkoda tylko, że zaledwie dwa kawałki i 21 minut.
  9. Dimmu Borgir Eonian – kolejny jeszcze bardziej komercyjny gniot, który stoi w sprzeczności z ideą black metalu, dotyczącą nagrywania płyt w garażu na Kasprzaku dla trzech kumpli z osiedla i jednego z Warszawy, tak? Z tym że dla tego ostatniego to na wszelki wypadek, jakby ten ostatni znalazł kiedyś pracę w dużej wytwórni muzycznej. Czasy się jednak trochę zmieniły, w domach mamy sprzęt muzyczny za grube tysiące, a w dolby surround lepiej się słucha płyt nagranych w profesjonalnym studiu i przy pomocy orkiestry symfonicznej zamiast syntezatora za półtorej stówki. A dokładnie to wszystko jest na Eonian. Ciekawe pomysły, kupa dobrych aranży, orkiestra, chóry anielskie i bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze. A, i serca muzyków. Ja słyszę ich bicie w co najmniej połowie utworów z płyty. A to rzadka sprawa!
  10. Myrkur Juniper – faktycznie jest to wydawnictwo nader krótkie nawet jak na EPkę, ale to jedyne, co mogę temu krążkowi zarzucić. Może i muzycznie nie jest to dzieło najbardziej na świecie zaawansowane, ale patrząc w takich kategoriach, Nevermind the Bollocks nie powinna opuścić garażu czy piwnicy, w którym była tworzona. A jeśli ktoś zarzuca Amelii obok braku obycia z gitarą także brak kobiecych atrybutów, to zapraszam na koncerty Dody. Ona ma wszystko na miejscu. Mnie natomiast czaruje głos i pomysły Myrkur, i dla mnie jest ona morską syreną, której należy się jak święconej wody wystrzegać. Bo jak się raz usłyszy…

W roku 2018 wyjątkowo zmęczyły mnie tyrady dwulicowego trve podziemia, co jest naprawdę dobre, a czego nie wolno słuchać pod groźbą wyśmiania w towarzystwie wzajemnej kucowatej adoracji. Przekujcie te krzyki na własne czyny i nie kupujcie kawy u Nergala, podkoszulków u Krysiuka i płyt wszystkich powyższych kapel. Oni bez Was przeżyją. A ich świetna muzyka już została zauważona i kolejne krzyki wokół tych albumów nie są już nikomu do szczęścia potrzebne. 

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 33 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .