Podsumowanie 2017 roku wg redakcji

Rok 2017 przyniósł wiele muzycznych niespodzianek, powrotów do korzeni i zupełnych odwrotów z obranych ścieżek. Ekipa Kvlt jak zwykle sprawdziła najróżniejsze propozycje muzyczne, przy niektórych zatrzymaliśmy się na dłużej, przy innych zmienialiśmy zdanie na przestrzeni miesięcy, a jeszcze inne zaskakiwały nas niekoniecznie pozytywnie. W tym roku z pewnością rządzi polska scena muzyczna, najczęściej typowaliśmy In Twilight’s Embrace, ROSK i THAW, zaś z pozycji zagranicznych pojawili się m.in. MastodonSepticflesh, Ulver czy kontrowersyjna Myrkur. Jak często mamy różne zdania w różnych kwestiach, tak zgadzamy się jednogłośnie, że miłość do muzyki jest zawsze odwzajemniona. Tymczasem nie przebieramy w środkach i niniejszym prezentujemy subiektywne Podsumowanie roku 2017 według Redakcji! Zapraszamy!


Piotr Czwarkiel (redaktor naczelny)

  1. Masachist „The Sect (Death REALigion)”. O taki death metal walczyłem! Ciężkie riffy, poprzecinane pięknymi solówkami z brutalnym wokalem Wojtka Wąsowicza.
  2. Balfor „Black Serpent Rising”. Przez swoją melodykę płyta jest niezwykle dobrze przyswajalna. Momentami czuć ducha Keep of Kalessin.
  3. Dopelord „Children of the Haze”. Nie wiem czy muzycy zażywali narkotyki, tworząc tą płytę, ale bezsprzecznie ten album to istny narkotyk. Ciężar gitar i wolne tempa rozjeżdżają jak najcięższy walec drogowy.
  4. Northern Plague „Scorn the Idle„. Zabójcze tempa, zabójcze solówki, brak kompozycyjnej nudy.
  5. Cold Cell „Those„. Pamiętam, kiedy słuchałem tej płyty pierwszy raz. Odjęło mi mowę, całkowicie. Black metal pełen klimatu, mrocznej atmosfery i depresji.
  6. Septicflesh „Codex Omega”. Po niezbyt udanej płycie Titan, Grecy wracają w wielkim stylu. Na tej płycie połączenie symfonii z szybkim i brutalnym death metalem to coś niesamowicie pięknego.
  7. Myrkur „Mareidt„. Wymieszać folkową muzykę z agresywnym blackiem, do tego zaśpiewać raz czystym i delikatnym głosem, a innym razem niemiłosiernie zdzierać struny głosowe, growlując? Kapitalna sprawa.
  8. Devilish Impressions „The I” Na tej płycie Przemek wzniósł się na kompozytorskie wyżyny. Kto słuchał, ten wie, zresztą gros recenzji tej płyty nie może się mylić.
  9. Vulture Industries „Stranger Times”. Awangardę się kocha albo nienawidzi. Fenomenalny koncert na litewskim Kilkim Zaibu utwierdził mnie w przekonaniu, że ten zespół to czołówka. Sami posłuchajcie.
  10. Auðn „Farvegir Fyrndar”. Islandia to jakieś magiczne miejsce do tworzenia tego typu muzyki. Zespół oddaje piękno i surowość kraju w swojej muzyce, a niedawny koncert we Wrocławiu pokazał wartość tej płyty, prezentując ją w całości na żywo.

Tuż za TOP10 czają się: nowa płyta Satyricon oraz nowy album In Twilight’s EmbraceVanitas„. Nieco zawiodłem się na nowych dokonaniach Anathema, Blaze of Perdition, Thaw, Decapitated oraz Mord’a’Stigmata. Tak więc w związku z tym z wielką chęcią powrócę do poprzednich wydawnictw wcześniej wymienionych zespołów.

A że nie samym metalem człowiek żyje, to z tego miejsca wyróżnić chciałbym Emil Amos „Filmmusik

Zawsze powtarzałem i powtarzać będę, że uwielbiam underground i bardzo mocno kieruję wzrok i słuch w stronę młodych muzycznych tworów. Ten rok pod tym względem wydaje się bardzo mocny. Tak więc, poniżej dzielę się najciekawszymi polskimi debiutami w 2017 roku.

  1. Sanctus Hexe „The Abyss of Ancient Forest„. Zespół nie gra odkrywczej muzyki, a na samym wstępie przyznaje się do czerpania od najlepszych w gatunku, czyli BurzumEmperor i Bathory. Płytę tę charakteryzuje klasyczny, skandynawski sznyt, otoczony złowrogim wokalem. Mawia się, że geniusz tkwi w prostocie, i tak jest właśnie tutaj.
  2. Varmia „Z Mar Twych”. Ile razy ja tej płyty słuchałem, to trudno zliczyć, ale to był zdecydowanie najczęściej przeze mnie słuchany album. Bezbłędne połączenie dzikiego i niepozbawionego melodyki black metalu z folkowymi elementami. No i wokal Lasoty, gość ma talent niemiłosierny. Zespół z bardzo dużym potencjałem. 
  3. Kalt Vindur „Delusions”.Ukryć się nie da, że podkarpacka kapela lubi Enslaved. Ale przyznać muszę, że bardzo ładnie wymieszali norweskie inspiracje z własnymi pomysłami i dorzucili do tego klawisze Jurka GłodaLux Occulta
  4. Krzta „Krzta”. Szczerzę przyznam się, że nieczęsto się raczę się takimi dźwiękami, ale jak już któryś zespół przykuje moją uwagę, to musi być „coś”. W recenzji kolega napisał „Krzta to szaleństwo” i ma niezaprzeczalną rację. Szaleństwem również byłoby pójście na ich koncert, a że lubię czasami robić szalone rzeczy to….. 
  5. Wormwood „Ghostlands: Wounds from a Bleeding Earth”. Jedyny zagraniczny przedstawiciel w debiutach. Lubię melodyjki, a jak wszyscy wiedzą, Szwedzi potrafią takowe grać.

Nie wiem, ale Warmia i Mazury, to jakaś kopalnia świetnej muzyki, były Sanctus Hexe i Varmia a teraz Krzta.

Jakich wydawnictw wyczekuję w 2018 roku? Przede wszystkim nowej płyty Behemoth’a, MgłyDimmu Borgir, MoroweARRM Asgaard.

Nadzieje na 2018 rok? Mniej zgonów w muzycznym świecie.


Tomasz Antosik

Muzycznie to był dobry rok. Nie odnotowałem za wiele spektakularnych płyt, rozczarowań też było w normie. Tradycyjnie sporo dobrego dzieje się poza główną sceną. Zatem zachęcam do poświęcenia czasu i poszukania dla siebie nowych wyzwań.
Poniższe pozycje bez wskazywania na najlepsze, ot 10 typów. Pewnie za dwa dni wymieniłbym 50%. Niemniej jednak na pewno wpłynął tu czynnik sentymentu, zwłaszcza na zachodnie typy.

  1. Morbid Angel  Kingdoms Disdained. Bogowie wrócili. Dla mnie płyta do wielokrotnego odsłuchu. Jestem na kolanach. Niesmak po literce I całkowicie zatarty.
  2. Obituary Obituary„. Amerykanie ostro zwyżkują, album w swojej lidze perfekcyjny. Stawiam obok The End Complete.
  3. Emyn Muil Elenion Ancalima. Klon Summoning w natarciu. Jest majestatycznie, jest klimatycznie. A że czuć smród kopiowania? Mordor też nie pachnie..
  4. PillorianObsidian Arc„. Umarł król, niech żyje król… Agalloch oddał swój klimat, tu jeszcze wzbogacony o ekstremalną muzę
  5. Moonspell 1755„. Bardzo duże zaskoczenie, wciąga w swój mistyczny klimat. Nie spodziewałem się, że jeszcze będę chciał coś posłuchać po wybitnie dennej poprzedniej płycie. Najwyraźniej dobre koncerty tylko ich wzmocniły.
  6. In Twilight’s EmbraceVanitas„. Perfekcyjny album, jak go Poznaniacy przebiją w przyszłości – będą bogami. Dla mnie już są w ścisłej czołówce polskich kapel.
  7. Azarath In Extremis„. Nie zawiedli, nie rozj….li jak na ostatnim albumie, ale nadal to kapela o wielkim potencjale, na żywo miażdży. Nie mogło ich tu zabraknąć.
  8. Incarnal Mortuary Cult„. udana kontynuacja dobrze obranej drogi. Trzymam za nich kciuki.
  9. Bottom Psychofilia„. Dla mnie totalne odkrycie ostatnich lat. Perfekcyjna doza wszystkiego, co w metalu najlepsze. Plus polskie teksty. Aha, nie brzmienia jak Frontside 😉 Uwielbiam tę kapelę!!!
  10. Masachist The Sect (deathREALigion)„. Jest perfekcyjnie, jest cholernie ciekawie. Szlag mnie trafia, że jakoś nie mają szczęścia do lepszego odzewu. Płyta konieczna, by dobrze zakończyć ten rok.

Amen.

Jeszcze bym dodał, że Redemptor zmiata sporo na Zachodzie, Indignity też daje dobrze oklep po ryju, ale pewnie je znacie, bo jak można pominąć takie tytuły???


Magda Dalmata

Rok 2017 pod względem muzycznym wydaje się nieco słabszy od poprzedniego, a przynajmniej takie jest moje ogólne wrażenie. Na przestrzeni roku pretendentów do tytułu Top2017 było znacznie więcej, jednak nie przeszli próby czasu. Blisko połowę  podsumowania  zgarniają polskie zespoły. Nie zawiedli też ci, których płyty, zanim wyszły na światło dzienne, uznawałam za pewniaki. Kolejność wydawnictw przypadkowa.

  1. Blaze of Perdition Conscious Darkness„. O ile na oswojenie NDR potrzebowałam więcej czasu, tak tegoroczne wydawnictwo lubelskiej kapeli od początku trafiło w punkt. Ewolucja w bardziej refleksyjne numery wyszła im na dobre,  przy czym zachowali charakterystyczny styl. 
  2. In Twilight’s Embrace Vanitas„. Nie bez wpływu na ocenę okazał się SDL-owy koncert ITE, który zrobił na mnie niemałe wrażenie. Oczywiście płyta mocarnie dobra.
  3. Wędrowcy Tułacze Zbiegi Korpus Czechosłowacki„. Radośniej, swobodniej w tym roku przygrywa WTZ (mam tu na myśli wyłącznie muzykę). Czego się nie dotkną, zamieniają w złoto.
  4. Schammasch „Maldoror Chants: Hermaphrodite„. Jeden z albumów, do których najchętniej wracam. Nie poprzestają na odtwarzaniu dawnych sukcesów, a wyraziste kompozycje sprawiają, że „Hermaphrodite” nie powszednieje.
  5. Clandestine Blaze City of Slaughter„. Dobra płyta to taka, która się nie nudzi. Zespół Clandestine Blaze nie zawiódł, i tym sposobem towarzyszył mi w roku 2017, pobrzmiewając w myślach. Brutalnie, szczerze i surowo.
  6. Audn Farvegir Fyrndar„.  Solidny, melodyjny black.


Wadim Filiks

Wybranie najlepszej dziesiątki albumów za rok 2017 było pewną trudnością, ale po wielu dniach głębokiego zastanowienia w końcu się udało. Te dwanaście miesięcy nie przyniosło dziesiątek genialnych krążków, ale za to w Polsce odbyło się wiele wspaniałych koncertów. Powrót Metalmanii, warszawski koncert Anthrax, trasa Mgły, później trasa Furii, do tego kameralne występy ARRM4dotsROSK – te i parę innych występów na długo pozostanie w mej pamięci. Podobnie jak tych dziesięć płyt, do których pewnie jeszcze niejednokrotnie wrócę w roku następnym, w którym powinniśmy doczekać się kolejnych potężnych ciosów od najbardziej znanych muzycznych marek.

  1. Medico Peste Herzogian Darkness”. Choć to tylko EPka, składająca się z czterech utworów, to kompletnie mnie zachwyciła i nadal nie mogę przestać jej słuchać. Do czegokolwiek swoje produkcyjne łapska przyłoży M. z Mgły – od razu zamienia to w muzyczne złoto. Tytułowy numer kompletnie pozamiatał, gościnny udział Mark of the Devil na wokalu to najlepszy black metalowy motyw 2017 roku. 
  2. Thaw Grains”. Bardzo chciałem, by na tej liście swoje miejsce zaznaczył Stawrogin, ale z obozu Odrazy cisza, a projekt Biesy nie ujął mnie Nocą lekkich obyczajów. Z pomocą przychodzi Thaw, gdzie pan Maryjka również gościnnie udziela się za mikrofonem. Świetny album, bez pośpiechu, ze stopniowo budowanym napięciem – brawo Artur Rumiński i spółka!
  3. Aosoth V: The Inside Scriptures”. Mówisz Francja, myślisz Deathspell OmegaCóż, Francuzi z Aosothrównie dobrze znają się na black metalu. Ich Piątka to totalna masakra, trzy kwadranse ciężkiej artylerii, która miażdży i nie bierze jeńców. Jeśli ma nadejść apokalipsa, to chciałbym w tle słyszeć Aosoth.
  4. Bnnt Mutliverse”. Wspaniała rodzima wytwórnia Instant Classic znów zaskoczyła. Ten krążek to artystyczny performance, manifest wielogatunkowości i awangardy. Niezwykła atmosfera stworzona przez polski duet powoduje, że album ten powinien znaleźć się półkach fanów nie tylko ciężkiego grania, ale również jazzu, ambientu, psychodeli i muzyki eksperymentalnej.
  5. Rosk Miasma”. Ta płyta to był dopiero cios. Cztery potężne kompozycje z pogranicza atmosferycznego black metalu i post-metalu. Oszałamiający debiut warszawskiej kapeli. Na żywo wypadają jeszcze lepiej, uwierzcie, a sam album to perła wśród podobnych eksperymentów muzycznych. Mam nadzieję na kolejne uderzenia ROSKów w niedalekiej przyszłości.
  6. Moloch The Vatican Cellars”. Obecność tej antologii wynika nieco z nostalgii, ale uwierzcie mi, nie ma nic lepszego na ciemne i mroźne wieczory jak mroczny klimat dark abmientu i dungeon synthu. Nie samym metalem przecież człowiek żyje, co Moloch (znany przecież z black metalowego Zørormr) udowadnia w niezwykle udany sposób. Stare nagrania zostały wzbogacone o kilka niepublikowanych wcześniej utworów. Udana porcja bardzo wytrawnej muzyki dla bardziej wymagających par uszu. 
  7. DopelordChildren of the Haze”. Jeden z pierwszych albumów wydanych w tym roku, który przyszło mi usłyszeć. Rok zaczął się potężnym stonerowym ciosem, bo oto rodzimy Dopelord wydał wzorowy, monumentalny pomnik temu gatunkowi. Potężne riffy, powolny rytm i zawodzący wokal, czyli crème de la crème dla fanów stonera.
  8. Book of Wyrms ” Sci-fi/Fantasy”Nie tak dawno temu w nieodległej galaktyce znalazł się jeszcze jeden powód, dla którego początek roku oscylował wokół stoner rocka. Astralna podróż przez kosmiczną psychodelę z ciekawym damskim wokalem za przewodnika. Przy okazji galaktycznego rocka warto wspomnieć również krążek Time Travel Dilemma polskiego Spaceslug, który cenię sobie na równi z Book of Wyrms.
  9. Wormwood Ghostlands – Wounds From A Bleeding Earth”. W kategorii bardziej melodyjnego blacku wahałem się pomiędzy Szwedami, ukraińskim Nokturnal Mortum i naszą Varmią. Ostatecznie jednak padło na Wormwood, który stworzył album nie tylko dla fanów mrocznego grania. Przyjemnie się tego słucha i miło wraca, choć album ma swoje wady. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to debiut grupy – kolejne krążki mogą być o wiele ciekawsze.
  10. KatlaMóðurástin„. „Gummi”, znany całemu światu jako były garowy Sólstafir, powrócił za zestaw perkusyjny, tym razem pracując nad materiałem łączącym w sobie atmosferyczny black metal i post-rock. Wyszło znakomicie. Islandzka scena muzyczna tym samym coraz bardziej się umacnia jako jedna z najlepszych w Europie.


Maciej Jędrejko

Początkowo miałem sobie darować wtrącanie kilku groszy do redakcyjnego podsumowania roku, ale na Wasze nieszczęście koniec końców jestem. Już trzeci raz prezentuje swoje typy albumów, które wywarły na mnie co najmniej bardzo dobre wrażenie i zmusiły do wielokrotnego zapętlenia. Nie ukrywam, że jak co roku więcej przesłuchanej muzyki pochodzi z rodzimego podwórka, ale na co nieco z #zagranico również znalazłem trochę czasu.

Polska:

  1. Thaw „Grains”. W moim odczuciu najlepszy materiał, jaki wypluła nasza rodzima scena i w zasadzie jedyny, w którym zatraciłem się praktycznie od pierwszych dźwięków. Zło w najbardziej minimalistycznej i zarazem najobskurniejszej wersji.
  2. Dopelord „Children of Haze”. Bezprecedensowo najbardziej wkręcające mnie stonery w Polsce. Album przemyślany od samego początku do końca, bez zbędnych wypełniaczy, tylko na bazie naturalnych składników i organicznych dopalaczy. Uwaga! Intensywne słuchanie może doprowadzić do uzależnienia!
  3. Medico Peste „Herzogian Darkness”. Świetny powrót, który został pięknie potwierdzony koncertem na pierwszej edycji FOAD Fest. Idealna zapowiedź nowego materiału, który miejmy nadzieję okaże się równie bezkompromisowa co tegoroczna EP.
  4. Pandemonium „Nihilist”. Życie pokazuje, że legendy różnie sobie radzą w starciu z młodymi ekipami. Na szczęście weterani z Pandemonium potwierdzają, że za długoletnim doświadczeniem stoi nadal ten sam zmysł tworzenia ekstremy na najwyższym poziomie.
  5. Loathfinder „The Great Tired Ones”. Podsumowanie roku bez pozycji od Godz Ov War można uznać za niekompletne. W tym roku stawiam na Loathfinder, debiutantów z niezwykle klarowną wizją smolistego i trupiego death metalu w rodzimym podziemiu.

Świat:

  1. Ulver „The Assassination of Julius Caesar”. Jak wspomniałem, niewiele przesłuchałem w tym roku z zagranicznych wydawnictw i dlatego też miałem problem z wybraniem swojego faworyta. Wiem jednak, że żaden z tegorocznych materiałów nie okazał się na tyle zaskakujący jak kolejne wcielenie Ulver. Nie ma co o nich pisać, należy po prostu posłuchać!
  2. Satyricon „Deep Calleth Upon Deep”. Nie należę do szalikowców ekipy Frosta i Satyra, ale jedno trzeba im oddać: za każdym razem, gdy każą czekać swoim fanom na nowy krążek, to możemy być pewni, że ma to swoje uzasadnienie w jakości, jaką zaprezentują. Podobnie jest i tym razem, a czuję, że to jedynie początek kolejnej dobrej passy Norwegów.
  3. Immolation „Atonement”. Legenda amerykańskiego death metalu powraca w naprawdę świetnym stylu. Choć początkowo album może wydawać się po prostu kolejnym krążkiem, tak krakowski koncert jedynie mnie utwierdził w przekonaniu, że niektóre zespoły przez całą karierę nie osiągną takiego poziomu, jak Immolation. Brawo!
  4. Oranssi Pazuzu „Kevät / Värimyrsky”. Choć to zaledwie dwa utwory, to w przypadku twórczości Finów jestem po prostu zakochany. Idealne uzupełnienie ostatniego albumu, a także świetny prezent dla fanów wyczekujących kolejnego krążka.
  5. Power Trip „Nightmare Logic”. Spore zaskoczenie, bo jak thrash ograniczam do klasyków, tak ostatni materiał Power Trip jest naprawdę „świeżym powiewem staroci”. Niby nic oryginalnego, a chwyta za serce i przenosi nas na brudne ulice Bay Area.


Mikołaj Kobielski

  1. Converge The Dusk In Us„. Niespodzianki nie ma. Converge słabych albumów nie nagrywa, a ich najnowsze dzieło to ponownie materiał potężny, poruszający i kompletny. W post-hardcore’owej estetyce lepiej grać już się po prostu nie da.
  2. Perturbator New Model”. Choć to tylko EPka, to pomysłów jest tu tyle, że starczyłoby na długograja – albo nawet i dwa. James Kent żegna się powoli z przystępną synthwave’ową estetyką i zaczyna odciskać własny ślad w muzyce elektronicznej. Doskonale opanowany syntetyczny chaos.
  3. Royal Thunder WICK. Najbardziej niedoceniany rockowy zespół, prowadzony przez obecnie jedną z najbardziej charyzmatycznych frontmanek, która skalą głosu i ekspresją dobija do Janis Joplin. Hard rock w najlepszym wydaniu – pozbawiony pretensjonalności, za to pełen emocji i szczerości.
  4. Brutus Burst”. Debiutant roku. Mariaż post-hardcore’u z post-rockiem, który pomimo namnożenia terminu „post” jest szalenie przystępny, a na dodatek doskonale wyważony. Moc energii, ciekawych pomysłów i świetnych melodii, a wszystko to prowadzone silnym głosem uroczej perkusistki. Potężny cios.
  5. Zola Jesus Okovi”. Najłagodniejsza, ale zarazem chyba też najbardziej smutna płyta z mojego zestawienia. Chłodna elektronika i dark wave romansujące z dream popem w najlepszym wydaniu. Dowód na to, że walkę z depresją można przekształcić w coś pięknego.
  6. Mastodon Emperor of Sand”. Nawet jeśli „Emperor…” jest najbardziej zachowawczym i zakorzenionym w przeszłości materiałem Amerykanów z Atlanty, to i tak na obecnej scenie metalowej mało kto dobija do ich poziomu. Pasja i radość z tworzenia muzyki w pełnej krasie. Miałem jedynie obawy, czy z czasem materiał mi się nie osłucha – nic z tych rzeczy. Wracam nadal z taką samą przyjemnością.
  7. Paradise Lost „Medusa. Wielu twierdzi, że Medusa jest chwalebnym powrotem Brytyjczyków do tego, co grali na początku swojej działalności. Dla mnie jednak siła tej płyty polega na tym, że paradoksalnie własnie takiego materiału Holmes i spółka jeszcze dotychczas nie nagrali. Odwołując się do klasyki, stworzyli coś dla siebie nowego. I jest to doskonały doom metal.
  8. ROSK Miasma”. W przypadku polskiego akcentu wahałem się jeszcze pomiędzy świetnym Dopelordem a Lunatic Soul, ale ostatecznie to właśnie debiutancki ROSK wywarł na mnie największe wrażenie. Miasma to black metal, post rock i cała masa innych rzeczy, ale przede wszystkim to dojrzały, ciężki i diabelnie klimatyczny album.
  9. Steven Wilson To the Bone”. Dowód na to, że można nagrać album jednocześnie przystępny, ambitny, pomysłowy i popowy. Wszystkie te twierdzenia są prawdziwe i absolutnie się nie wykluczają. Wystarczy być tylko muzycznym geniuszem, jak Wilson, który prawdopodobnie byłby w stanie nagrać świetny materiał w dowolnej muzycznej stylistyce.
  10. Heretoir The Circle”. Black metalowa scena jakoś mnie w tym roku nie rozpieszczała, przynajmniej jeśli chodzi o czarny metal w swojej najbardziej pierwotnej formie. Najbliżej byli Finowie z Havukruunu, ale ostatecznie to propozycja od niemieckiej kapeli dowodzonej przez Eklatanza zwyciężyła. Porównania do Alcest są tu jak najbardziej na miejscu, ale The Circle porusza mnie bardziej niż ostatnie dokonania Neige’a. Wspaniale wyważony album.

 


Paweł Lach

Kolejność przypadkowa:

  1. Myrkur Mareridt”. Niektórzy ubóstwiają, inni nienawidzą. Ja podkochuję się platonicznie. Żeby ukazać prawdziwy mrok, trzeba najpierw rozniecić światłość, a ta dziewczyna potrafi w magiczny sposób przemieszczać się pomiędzy światami podziemi i niebiańskiego uroku. Najnowszy album ujął mnie swym klimatem.
  2. Kadavar Rough Times”. Trochę mocniej i bardziej mrocznie niż na poprzednich wydawnictwach. Nie wszystkim ta zmiana się spodobała, ale dla mnie na plus. Są tutaj kawałki wyraziste, pełne pasji, wciągające do krainy psychodelii i klasycznych riffów. Bawiłem się kapitalnie na ich tegorocznym, krakowskim koncercie.
  3. Tau Cross Pillar of Fire”. Konsekwentna kontynuacja tego, co można było usłyszeć na debiucie. Brudne, garażowe nawiązania do spuścizny po Motörhead.
  4. Trupa Trupa Jolly New Songs”. Wielu niezależnych dziennikarzy muzycznych w Polsce i na świecie zauważyło ich płytę. Zgrzytliwe, melodyjne, transowe, oszczędne i mroczne granie spod znaku rockowej alternatywy.
  5. Immolation Atonement”. 2017 to był ogólnie bardzo dobry rok dla death metalowych tuzów i kilka niezłych płyt z tego nurtu ujrzało światło dziennie. Wśród tegorocznych płyt gigantów wybieram album Immolation. Klasyczny, a jednocześnie wciąż brzmiący świeżo i intrygująco.
  6. Solstafir Berdreyminn”. Nie byłem ich fanem i znałem twórczość Islandczyków piąte przez dziesiąte. Ale wybierając się na koncert Myrkur, który poprzedził ich wejście na scenę, nadrobiłem zaległości, a nowa płyta zwyczajnie spodobała mi się, utwierdzając w przekonaniu, że liczba świetnych alternatywnych wykonawców przypadających na jednego mieszkańca, właśnie na Islandii jest najwyższa w całej Europie.
  7. Moloch The Vatican Cellars”. Mroczna, oszczędna w stosowanych środkach, ale wciągająca muzyczna podróż przez piwnice Watykanu, towarzyszyła mi przy lekturze „TO” Stephena Kinga i zdecydowanie przebiła nijaki soundtrack do najnowszej ekranizacji.
  8. Wolf Counsel Age of Madness/Reign of Chaos”. Dostaję często do recenzji płyty ze Szwajcarii i odkryłem dzięki temu, że Helweci mają dobrą scenę stoner/doom. Wolf Counsel jest jednym z jej najjaśniejszych i najmroczniejszych zarazem ambasadorów. Rozwijając  się z płyty na płytę, co cieszy.
  9. Body Count „Bloodlust”. Łączenie mocnych riffów z rapem zawsze wychodziło im zawodowo (byli zresztą prekursorami podobnych miszmaszów), a najnowszy album ma tę pierwotną, kąśliwą siłę, która wyparowała z rockowego mainstreamu. Nawet się tu cover Slayera przyplątał.
  10. Primus The Desaturating Seven”. Cóż, przyszły czasy, w których przeciętna płyta Primus i tak oferuje więcej niż większość  chwalonych przez krytyków albumów. Spora, choć nie ich szczytowa, dawka zakręcenia, humoru i zabaw z klangującym basem.


Jakub Milszewski

  1. Monolord „Rust”Jeden z tych stoner/doomowych zespołów, które wychodzą z formatki „gruz z głośników/szatan/trawa”. Klarowne gitary, ciężki, ale selektywny dźwięk, proste, ale wyraziste riffy. Po co kombinować?
  2. Leshy „Beyond the Void”Leshy wzięli trochę od Alice In Chains, trochę od Paradise Lost i nagrali naprawdę dobrą płytę w zaniedbanej przez rodzimych muzyków stylistyce. Ciężko, mrocznie i melodyjnie.
  3. The Night Flight Orchestra „Amber Galactic”Jeśli po prostu chcę sobie poprawić humor albo dobrze się zabawić, to od lat stawiam na The Night Flight Orchestra. Trzecia płyta tej klasycznie rockowej supergrupy nie odstaje od poprzednich. Zadziwiające jest tylko to, że ci sezonowani metale łapią z wiekiem jeszcze większy luz.
  4. Mutoid Man „War Moans”. Riff, wyobraźnia, brzmienie, sranie na stylistyki i ramy muzyczne. Power trio z Brooklynu nagrało płytę, która potrafi rozbawić, skopać dupę i wzruszyć. „War Moans” brzmi trochę jak związek z kimś niezwykle seksownym, ale niestabilnym emocjonalnie.
  5. Pallbearer „Heartless”. Opierałem się urokowi Karawaniarza, ale zabrakło mi sił. Pallbearer na „Heartless” kupili mnie dusznym, ciężkim, ale jednocześnie spokojnym brzmieniem, nieco progresywnym momentami sznytem i wyobraźnią. „I Saw the End” to mistrzostwo.
  6. Warbringer „Woe to the Vanquished”. Poza Evile żadna z tych thrashowych kapel trzeciej fali mnie nie kupiła, aż przyszedł 2017 rok i zapadłem na chorobę „Woe to the Vanquished” (a koncertowo dla odmiany zmiażdżyli mnie Havok). Jak w książkach Iana Flaminga odbijały się niepokoje społeczne danego momentu w historii, tak w nowej płycie Warbringer odbijają się polityczne przepychanki o to, kto pierwszy naciśnie czerwony przycisk. Strach się bać co by było, gdyby nagrali tę płytę pod koniec roku.
  7. Below „Upon A Pale Horse”. Moja miłość do klasycznego doom metalu została w tym roku nieco zaniedbana, ale w sukurs przyszli Szwedzi z Below, niosąc mi to, czego nie zdołał mi dostarczyć Leif Edling. Z Below bije Candlemass, co jest super. Na dodatek ich wokalista brzmi jak uwielbiany przeze mnie Mats Leven.
  8. In Twilight’s Embrace „Vanitas”. ITE porzucili melodyjny śmierć metal na rzecz bardziej zadymionych, blackowych rozwiązań, a mimo tego wciąż zadziałało jak powinno. Dedykacja tego zespołu jest wręcz podręcznikowa – liczy się tylko metal.
  9. Igorrr „Savage Sinusoid”. W przekombinowaniu metoda. Igorrr jest dla mnie synonimem szalonego geniusza, który napisze totalnie dziwne rzeczy, każe je zagrać w kompletnie nietypowy sposób, pomiksuje tak, że nie powinno mieć to sensu. A potem się tym zachwycasz. Co za pojeb!
  10. Demonic Death Judge „Seaweed”. Podręcznikowy stoner/sludge. Ze słuchawek leje się taki syf, że trzeba czyścić uszy po każdej piosence, a jednak zachowana jest muzykalność. Brud nie przeważa nad klarownością brzmienia, a ekstremizmy nie przykrywają ciekawych rozwiązań muzycznych.


Łukasz „Młody” Młodawski

Nie lubię robić takich podsumowań, choćby z tego względu, że mam świadomość tego, ile kapitalnej muzyki w ogóle do mnie nie dotarło, ile przeoczyłem z braku czasu, i ilu płytom z tego samego powodu nie poświęciłem zbyt wiele uwagi, przez co nie odkryłem całego ich potencjału. Ale jak trzeba, to trzeba. Poniżej moje TOP 10 roku Anno Bastardi 2017. Kolejność przypadkowa:

  1. Ayreon The Source – za wciągającą historię i rozmach
  2. Loathfinder The Great Tired Onses” – za klimat
  3. Saltus Jam jest Samon!” – za poszerzenie mojej wiedzy o Słowianach
  4. Paradise Lost Medusa” – za powrót do korzeni
  5. Corruption Spleen” – za dojrzałość i emocje
  6. Incarnal Mortuary Cult” – za rockandrollową energię wplecioną w death metal
  7. In Twilight’s Embrace „Vanitas” – za przebojowe połączanie black i death metalu
  8. Varmia  Z mar twych” – za ciekawie podany pogański black metal
  9. Lux Perpetua The Curse of The Iron King” – za niesienie ognia klasycznego power/heavy metalu
  10. Deeath Has Spoken Fade” – za magię doom death metalowych dźwięków.


Joanna Pietrzak

Lubię numerować, ale w tym wypadku jest to niemożliwe. Za tydzień zmienię zdanie co do podium, a może i całej listy. Muzyka i jej wartość na koniec nie mają przecież granic. Kolejność bez znaczenia, a czasem z:

  1. 4dots „aux:in”. Lubię to uczucie zwane potocznie syndromem „mindfuck”. Stawiam na pierwszym miejscu, i mimo że album ukazał się w ostatnim kwartale 2016 roku, to w 2017 prężnie działali i rozbijali głowy koncertowo. Przy tym albumie znalazłam w połamanych historiach 4dots przestrzeń, która gdzieś łączy się w całość. Za każdym razem transowość, przegenialna sekcja rytmiczna i ukryte melodie na albumie warszawiaków wciągają mnie w ten ich kosmos. Love it!
  2. RosettaUtopioid„. Lubię melodie w hałasie i hałas w melodiach. Rosetta tym albumem udowadnia, że na polu post-metalu ma wiele do powiedzenia i ta forma wypowiedzi zawsze zaskakuje. Kto słuchał więcej niż jednego albumu Amerykanów, ten się zgodzi,  że „Utopioid” mocno tym razem uwodzi. Już zacieram ręce na koncert w Hydrozagadce! 
  3. ROSK „Miasma”. Lubię, kiedy młodzi pasjonaci czarnych dźwięków pokazują starym wyjadaczom sceny, że powinni się bać, a może i ustąpić miejsca. I to z jakim rozmachem! Koncerty ROSK to zawsze rytuał, msza – nazwijcie to. Za parę lat to może być cios dużych scen. Pojawili się znikąd i z miejsca zgarnęli uwagę wielbicieli post-blacku i tym podobnych bagnistych nut. Fantastyczny debiut z poprzeczką daleko ponad normę.
  4. Lunatic Soul „Fractured”. Lubię ten specyficzny ścisk w żołądku, kiedy nie wiem co powiedzieć. Znam tę płytę od września, a nad recenzją ciągle myślę. Jak zwykle czarodziej Mariusz Duda wyciągnął z kapelusza swoje najlepsze patenty, dołożył nowe pomysły w starych koncepcjach i stworzył piękną, choć niepozbawioną wad płytę. Natomiast singiel A Thousand Shards of Heaven uznaję za najpiękniejszy roku 2017. Jestem totalnie, absolutnie zakochana z klapkami na oczach. „I want to feel what it’s like when there’s no screeches in my head” ….Kto by nie chciał, co?
  5. Lonker See Lonker Sessions”. Lubię saksofony, space rock, miłość do muzyki wylewającą się ze sceny na publikę. No i jak tu Bartka „Boro” Borowskiego nie lubić! (Gdzie są merszowe spodnie od pidżamy, ja się pytam). Mimo że Lonker Sessions to nie do końca pełnoprawny długograj, jest w ich muzyce to „coś”, do czego wracałam chętnie w ubiegłym roku. Melodyjki, melodyjki.
  6. iiah „Distances”. Lubię post-rock. Nie lubię się nim nudzić, a tak właśnie czułam długi, długi czas, obcując z kolejnymi propozycjami w tym gatunku. Ostatnim rzutem na taśmę, parę tygodni temu przyjaciel przesłał mi tę płytę z dopiskiem „smęty w twoim stylu”. Zaiste! Z tą niewielką różnicą, że to żadne smęty, a piękne post-rockowe podróże, plus anemicznie drewniany wokal, który być może w innej konfiguracji nie przeszedłby próby czasu. Słucham, kiedy muszę odpocząć. Sprawdza się idealnie.
  7. Krimh „Gedankenkarussell”. Lubię, kiedy z założenia nieco ryzykowny projekt kończy się wydawnictwem w pełni udanym. Krimh to artysta z klasą i polotem, a do tego wspaniały, ciepły człowiek. Gedankenkarussell doceniam za świetne kompozycje, świetnie dobranych wokalistów (ponownie deklaruje miłość do wokalu Patryka Zwolińskiego) i świetny paraboliczny klimat. Aż żal ciśnie, że tak mało się o tym albumie mówi.
  8. Lion Shepherd Heat”. Lubię, kiedy albumy są skończone. Płyta Heat posiada wszystkie atrybuty, aby konkurować z wydawnictwami na całym świecie. Tu się wszystko zgadza i absolutnie łączy. I to dopracowanie detali wydawniczych – cudeńko!
  9. MastodonEmperor of Sand„. Lubię kreatywne zagrania w dawno pozbawionym kreatywności gatunku. Panowie wiedzą, jak budować własny styl stopniowo i bez spiny, nie pozując na gwiazdy światowego formatu, choć chętnie od dawna ich wstawiam na podium. Niezależnie od słów krytyki bardzo cenię ten album i nie raz do niego zakręcam.
  10. Ulver „The Assassination of Julius Caesar”. Lubię być zaskakiwana, a w przypadku tego albumu zaskoczyła mnie własna reakcja na tę propozycję. Nie lubię synthpopu, nie mam o nim wiedzy ani chęci jej zdobycia, natomiast w albumie „The Assassination of Julius Caesar” mimo otoczki popowych laserów, czuję jakiś dziwny smutek i mrok. I to jest naprawdę w tym albumie piękne.

To by było na tyle. W ogólnym rozrachunku rok 2017 to przede wszystkim rok rozrywających wnętrzności lub jak kto woli – zapierających dech w piersiach koncertów: świetny występ norweskiego Shining przed Dilinger Escape Plan, powrót na scenę Riverside w lutym, potem Amenra w Progresji, rozbijający czerwcową scenę Proximy Kvelertak, powrót na chwilę Proghmy-C w lipcu, dwa żywiołowe koncerty Mastodon, odgrzewane kotlety w postaci Papa Roach i Seether, fajnie zapowiadający się raczkujący festiwal Prog In Park z Solstafirblindead i Opeth w line-upie, do tego seria porywistych, niszowych występów totalnego undergroundu z ARRM, ROSK, Gnoza czy sunnatą na czele…To był ostatecznie dobry muzycznie rok!


Marta „Kometa” Stock

Miejsca w moim rankingu jak co roku nie odgrywają większego znaczenia. Jedynie jeden z wybranych przeze mnie albumów zasłużył w mojej opinii na złoty medal. Reszta miejsc ułożona jest w kolejności alfabetycznej według wykonawców. Wybrałam takie albumy, które ujęły mnie w tym roku na tyle, że w moim odtwarzaczu gościły bardzo często i bardzo długo.

  1. Chelsea Wolfe Hiss Spun”. Przyznam tutaj szczerze i otwarcie, jeśli chodzi o Wolfe, to nie potrafię być obiektywna. Każdy z jej albumów wraz z wyjściem na światło dziennie rzuca mnie na kolana. Nie potrafię wybrać swojego ulubionego krążka. Słuchając Hiss Spun miałam wrażenie jakby artystka znów przekroczyła pewne granice. Niezbyt spektakularnie, ale jednak. Zachowując stylistykę poprzedniego wydawnictwa, pogłębiła brudne i na swój sposób surowe brzmienie twórczości. Krążek kręcił się niezliczoną ilość razy od daty premiery.
  2. Au-Dessus End of Chapter”. Za melodyjną wrażliwość połączoną z zimnym blackowym szaleństwem z pierwszego wydawnictwa Litwinów.
  3. Closterkeller Viridian”. Za powrót w bardzo dobrej formie z nowym materiałem, zarówno w formie studyjnej, jak i koncertowej.
  4. Decapitated Anticult”. Za nieoczywiste i nieco połamane riffy, który odświeżyły brzmienie z dwóch poprzednich krążków. Za żywiołowość, która przejawia się z każdym uderzeniem w perkusję, strunę gitar oraz dźwiękiem głosu w membranę mikrofonu.
  5. Electric Wizard Wizard Bloody Wizard”. Za utrzymanie brudnego stonerowego brzmienia i dołączenie do niego chwytliwych, melodyjnych riffów. Jest elektryzująco, biodra się kołyszą w takt muzyki, jest dobrze.
  6. Grai Ashes”. Za odmienione w porównaniu do dwóch poprzednich wydawnictw podejście do folk metalu. Za jego bardziej refleksyjne oblicze, w którym cięższe motywy zeszły na drugi plan, a mimo to muzyka Rosjan nadal jest bardzo charakterna.
  7. Moonspell 1755”. Za odrodzenie w dobrym stylu po bardzo miernym Extinct. Nie jest to materiał najlepszy w dyskografii Portugalczyków, ale znów przywołuje dawne dokonania kapeli. Partie symfoniczne = ciary! Czekam na koncert w styczniu.
  8. Paradise Lost Medusa”. Za przekonanie mnie do swojej twórczości i umiejętne połączenie, w idealnych proporcjach oldschoolowego i chłodnego death/doomu z gotycką nutą. To klimaty, które lubię najbardziej.
  9. Seether Poison the Parish”. Za przywrócenie mnie dzięki swojej muzyce do czasów gimnazjalno-licealnego buntu i odświeżenia szczenięcych wspomnień. Za powrót w swojej muzyce do prostoty post-grunge’u. To chyba najmniej oczywisty wybór w tym podsumowaniu.
  10. Septicflesh Codex Omega”. Za symfoniczne uniesienia i patos, które wraz z mocarnymi riffami oraz przegenialną perkusją Krimha wgniatają w ziemię.

Wielu albumów nie zdążyłam jeszcze przyswoić. Kilka innych z pewnością również znalazłoby się w tym podsumowaniu, gdyby nie ograniczenie do dziesięciu pozycji. Jedno jest pewne – 365/366 dni to wciąż za mało, aby zagłębić każdy nowy dźwięk wychodzący na światło dzienne.


Damian „Synu” Wiśniewski

Podsumowania, podsumowania. Nie zdąży się człowiek osłuchać z połową zaległości z zeszłego roku, a już trzeba przygotowywać „rachunek sumienia” z kolejnych 12 miesięcy. Co istotne, bardzo skutecznie omijały mnie w tym roku „duże” premiery (m.in. Immolation, Morbid Angel, Satyricon, Cannibal Corpse, Paradise Lost, Sepultura czy Overkill), biorąc więc poprawkę na wyrywkowe śledzenie nowości 2017 roku, wyróżniające się moim zdaniem albumy to:

Polska:

  1. Anima DamnataNefarious Seed Grows to Bring Forth Supremacy of the Beast”. Cios przeokrutny. Krążek, który pokazał konkurencji jak powinno grać się zbleciorowany, czarci, smolisty i bezkompromisowy death metal.
  2. Over the VoidsOver the Voids”. Solowy projekt Michała Stępnia znanego z Medico Peste, Owls Woods Graves, i koncertowej Mgły. Z jednej strony odpowiednio melodyjny i chwytliwy, z drugiej godnie nawiązujący do gatunkowego kanonu black metal. Bardzo mnie sponiewierał ten album.
  3. Blaze of PerditionConscious Darkness”. Ostatnią płytą BoP, z którą posiedziałem dłużej był The Hierophant. O Near Death Revelations naczytałem się sporo dobrego, ale mimo kilku podejść jakoś się z tym albumem rozminąłem. Za to Conscious Darkness to już zupełnie inna para pantofli. Wykraczający daleko poza przyjęte standardy, ale jednocześnie też bardzo przystępny i żrący materiał. Czekam przy okazji na nowy Oremus, bo taka forma muzyków Blaze of Perdition tylko prosi się o kontynuację Popiołów.
  4. In Twilight EmbraceVanitas”. Po The Grim Muse Poznaniacy skręcili w stronę black metalu, utrzymując jednak w pełni jakościowy poziom. Cieszy fakt, że zespół coraz śmielej rozpycha się po scenie i zaczyna być naprawdę znaczącą marką. Lubię, wspieram, kibicuję. I czekam na koncerty.
  5. Hate Tremendum”. Album utrzymany w klimatach poprzednich płyt (od Erebos), który kręcił się w moim odtwarzaczu bardzo często. Od lat zresztą uważnie śledzę poczynania ATF Sinnera i za każdym razem jestem bardzo zadowolony z wyników jego pracy. Nie obraziłbym się też, gdyby załoga Adama częściej koncertowała w PL.

Świat:

  1. Grave Pleasures Motherblood”. Ileż radości sprawił mi ten krążek. Po średnio udanej Dreamcrush, Motherblood rewelacyjnie nawiązała do Climax Beastmilk, udowadniając, że McNerney nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w temacie apokaliptycznego post punka. Ścisły top tego roku bez podziału na stylistyki czy regiony geograficzne.
  2. Wolfheart Tyhjyys”. Jako fan melodyjnych, północnych klimatów, Tuomaasa Saukkonena i wszystkie jego poprzednie wcielenia darzę ogromną estymą. Trzecia płyta jego obecnego zespołu nie przynosi w tej materii żadnej zmiany. Krążek oferujący wszystko, co w melodyjnym death metalu wartościowe. Czekam na możliwość sprawdzenia tego bandu na żywo. Na SDL nie dojechałem, liczę jednak, że Wolfheart zawita niebawem nad Wisłę i zaległości zostaną niezwłocznie nadrobione.
  3. Evil InvadersFeed Me Violence”. W kategorii „czysta, bezkompromisowa zabawa” ten album to mój nr 1 w 2017 roku. Belgowie odgrywają standardy lat 80. w sposób tak wdzięczny, że nie sposób nie dać się tej muzyce porwać. Będzie słuchane jeszcze długo.
  4. WolfbrigadeRun With The Hunted”. Szwedzcy hardcore’owcy serwują może i prosty, ale za to bardzo skuteczny i chwytający za trzewia łomot. Krótkie crustowo-punkowe strzały, bez silenia się na innowacyjne i odkrywcze historie. Sprawdzona receptura pozwoliła wypiec Szwedom bardzo smaczny krążek. Moc.
  5. MastodonEmperor of Sand”. Ci goście od dawna grają już w swojej lidze. Wypracowali własny styl, którym – co najważniejsze – potrafią się twórczo bawić i nieustannie zaskakiwać. Niektóre riffy z tej płyty zawiózłbym do Sèvres pod Paryżem i postawił na półce z napisem „wzór muzycznej kreatywności”. Cud, miód i orzeszki.


Maciej „Masta” Żuchowicz

Karpie ponuro łypią swoimi zasnutymi mgłą ślepiami z przygotowanego naprędce dmuchanego baseniku. Ścięte kilka tygodni temu jodły i świerki powoli zaczynają gubić pierwsze igły. Natomiast umordowani mieszczanie wykłócają się ze swoimi współtowarzyszami niedoli o pierwszeństwo w przydługawych kolejkach. I jedynie spoceni sklepikarze zacierają ręce na myśl o sutym utargu i uśmiechają się półgębkiem do stłoczonej wokół stoisk ciżby…

Nie, nie tylko sklepikarze mają powody do zadowolenia. Jest jeszcze co najmniej jedna osoba, która zaciera wesoło ręce na myśl o minionym roku. To ja. Siedzę w zaciszu ciepłego mieszkania w wygodnym fotelu. Na stole stoi letnia już kawa, a ja zabieram się do drugiego już podsumowania roku spędzonego w redakcji KVLT.

Ciężko jest podzielić muzykę na Polską i zagraniczną, ciężko rozdzielić podgatunki czy trendy w ogólnym blackmetalowym nurcie, w którym się poruszam. Postanowiłem (wzorem roku poprzedniego) przedstawić Wam 10 najlepszych moim zdaniem płyt bieżącego roku. Tak po prostu.

  1. Der Weg Einer Freiheit  „Finisterre. Po tylu latach znajomości z Nikitą i Tobiasem stwierdzić muszę jedno. Jak album wydaje projekt Der Weg Einer Freiheit, to nie ma cwaniaka. Finisterre to czwarty, pełnowymiarowy album w ich karierze i czwarty, który zmiótł mnie z powierzchni Ziemi. Powiem krótko: w XXI wieku NIE MA zespołu lepszego niż Der Weg… a w roku 2017 NIE MA płyty lepszej niż Finisterre. W tych trzech kwadransach Nikita zawarł wszystko: miłość, nienawiść, moc, niemoc, siła, bezsilność… I to wszystko podane jest na dłoni w taki sposób, że nie da się w tej płycie nie zakochać. Ja wpadłem po uszy, beznadziejnie, totalnie. Nikita dał nam swoje serce na dłoni. Ja niniejszym oddaję mu hołd!
  2. Scuorn „Parthenope. Niby debiut solowego projektu pewnego mało znanego Włocha, a dobry miesiąc nie mogłem wyłuskać tej płyty z odtwarzacza. I jednocześnie z mojej głowy. Pompatyczny, symfoniczny i melodyjny black metal, ale jednocześnie ostra i bezpardonowa połajanka i chłosta, jakie oczekuje się po tym gatunku. Pięknie wydana płyta z jeszcze piękniejszym wnętrzem. Absolutny geniusz Pana Giuliano! Absolutny!
  3. Violet Cold Anomie”. Ciężko nie wspomnieć o projekcie, który choć pochodzi z Azerbejdżanu (ja nie wiem jak oni tam stoją z łącznością ze światem), a album nagrał klasy międzynarodowej. Prawie godzinna mieszanka kosmicznego black metalu, ambientu i metalu progresywnego przykuwa do fotela niczym bretnal do dębowej deski. A Emin czaruje na równi ze wzrokiem wyzierającej z okładki kobiety. Piękna rzecz!
  4. Dimmu Borgir Forces of the Northern Night”. Już widzę falę hejtu wylewającą się na mnie niczym na siostry Godlewskie. Że to cyrk, że satyra, że to black metal ubrany w fikuśne różowe fatałaszki, z piszczałką, w meloniku i z czerwonym okrągłym nosem. No i może Forces of the Northern Night ma trochę z przedstawienia, popkulturowej papki i szmiry zmalowanej pod publikę! Ale jakże to jest zrobione! Rozmach i profesjonalizm godny dzieła stulecia! Wszystko mi w tej płycie pasuje. I setlista, i wykonanie, i pasujący do tego rozmach. I może nie jest to nowatorskie czy zjawiskowe spojrzenie na black metal. Ale tej płyty słucham tak często, jak mało której.
  5. Satyricon „Deep Calleth Upon Deep”. O tej płycie napisało już wielu wielkich wiele. Oczywiście w samych superlatywach. Że pomimo nowoczesnego brzmienia udało się uzyskać to samo odczucie, które towarzyszyło nam przy Mother North, że doskonale przemyślana muzyka i takie tam. Ja nijak w tej płycie nie odnajduję topora i odwróconego krzyża, z którym kojarzę Nemesis Divinę. Co więcej, ja tu w ogóle słyszę mało black metalu. Co nie zmienia faktu, że płytę uważam za świetną, wyważoną i dopracowaną do granic ludzkich możliwości. Przepięknie się jej słucha – naprawdę to jest chyba najwłaściwsze według mnie słowo.
  6. Erebos The Light in My Darkness. Niby takie ambientowe nic, a ja się zakochałem. Niby proste, powtarzalne linie melodyczne, a ja mógłbym ich słuchać w nieskończoność. Niby idee błahe, a ja nie mogę przestać się im dziwić. Niby cztery utwory i czterdzieści minut miarowej i wręcz monotonnej muzyki, a ja puszczam tę płytę raz za razem. Okej, może to nie jest szczyt finezji, ale czy muzyka musi być zawsze karkołomna, żeby była dobra? Erebos odpowiada na to pytanie tym właśnie przykładem. I nic już dodawać nie trzeba.
  7. Igorrr Savage Sinusoid. Gdy po raz pierwszy usłyszałem ieuD pomyślałem sobie, że facet chyba zwariował. Pomyślałem sobie, że to taka metalowa wersja Frontier Psychatrist The Avalanches. Ale zaraz potem to ja zwariowałem na punkcie tego utworu. A jeszcze później na punkcie całej płyty, po którą specjalnie gnałem przez całe zakorkowane miasto. A podczas koncertu Igorrra na Brutal Assault zwariowałem na punkcie całego tego projektu. Może i w jego muzyce mało jest klasycznego metalu, ale energii i negatywnych uczuć sprzedaje nam Pan Żabojad więcej, niż jest na niejednej klasycznej blackmetalowej płycie. Naprawdę!
  8. An Erotic End of Times Chapter One”. Kolejna dziwna płyta zupełnie mało znanego projektu znikąd. I kolejna kosmiczna w tym zestawieniu. I może znów w tej płycie mało jest klasycznego blacka, ale muzyka jest epicka w nieskończoność! A świetny kosmiczny klimat pięknie współgra z rozmowami z Apollo 11 i nieśmiertelnymi słowami Neila Armstronga. Jednym słowem progresja na maksa, ale nic a nic wyświechtana.
  9. Mord’a’Stigmata Hope”. Po Ansii, w której zakochałem się bez pamięci bardzo obawiałem się nowej odsłony Mord’a’Stigmaty. Głównie dlatego, że moje oczekiwania względem Statika i ekipy poszybowały w niebiosa. Na szczęście już pierwszy, tytułowy kawałek pokazał jasno, że w tym państwie duńskim dzieje się jak najlepiej. Muzyka na płycie jest pokręcona niczym kiszki słuchacza Radia Maryja, ale jakież to jest wszystko przemyślane. Majstersztyk i kropka.
  10. Aegrus Thy Numinous Darkness”. To album, który poznałem zupełnie przypadkiem dzięki pracy w KVLT. Ktoś chyba niechcący wrzucił mi to do posłuchania i… mnie zamurowało. Mogę się założyć, że fińskiego Aergusa zna mało kto, a ich tegoroczny album to naprawdę solidna połajanka w starym stylu. A najlepsze jest to, że płyta od pierwszego do ostatniego kawałka jest brutalna i surowa, a jednocześnie linie melodyczne aż kipią spod chropowatej pokrywy growlu, gitar i galopującej perkusji. Takie Taake, tyle że z Finlandii.


Michał „Kapitan Bajeczny” Kondzior

Podsumowanie ostatniego roku jest dla mnie raczej trudne. Głównie z tego powodu, że poza pojedynczymi przypadkami całkowicie olewałem hype na nowości, skupiając się na… niczym konkretnym w zasadzie. Jeżeli już zdarzyło się przesłuchać coś „gorącego” to najczęściej albo YouTube mi o tym przypomniał (z ciekawości, a trochę też dla przypomnienia sprawdziłem inne podsumowania 2017-go, znajdując tam może po jednej, dwóch płytach, które faktycznie słyszałem). No i nie oszukujmy się, poza metalem jest ogrom innych gatunków, do których też warto przykładać uwagę, a które siłą tematyki tej strony, do podsumowania po prostu nie pasują. Poniższa lista jest więc wysoce upośledzona i subiektywna. Czyli jak każda inna w zasadzie. Numerków nie ma, jest alfabet.

  1. AntigamaDepressant” – Nikt inny tak nie gra. Antigama to jeden z tych zespołów, które rozpoznaje się „po jednej nutce” a Depressant rozwija, wzbogaca i podbija formę z genialnego Insolent. Jak pisałem w recenzji, zdominowali 2017 w polskiej muzyce ekstremalnej.
  2. Culture KillerCulture Killer” Tę płytę przesłuchałem w tym roku najwięcej razy. Kapitalne połączenie hardcore’owej, zadziornej energii z brutalnością.
  3. Death Toll 80kStep Down” Surowy, nieokiełznany kop w ryj. Czysta, grindcore’owa furia i chaos. Warto było czekać.
  4. Dying FetusWrong One To Fuck With” To chyba jedyna płyta w tym zestawieniu, na którą faktycznie czekałem. Płody udowadniają, że nikt nie potrafi kosić tak, jak oni. Reign Supreme pozostaje jak najbardziej aktualne.
  5. Fit For An AutopsyThe Great Collapse” W sumie nie wiem, dlaczego darzę FFAA taką sympatią, ale nie ulega wątpliwości, że bardzo chętnie i często do nich wracam, a nowy krążek był najlepszym w ich karierze
  6. Left To DrownLeft To Drown” Brutalne do oporu, a przy tym napakowane porywającym groovem. Człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego to Vulvodynia jest rozpoznawalna.
  7. LovteIt Is Not A Lack Of Love, But A Lack Of Communication” Za wspaniałe, wypełnione emocjami połączenie cudownego wokalu, smutnej agresji i żywej energii. Gdyby była kategoria „Polski Debiut 2017”, bez zastanowienia bym go im przyznał.
  8. Porky VaginaAstroschwein” Za imponujący mix country, disco, świń i szeroko rozumianej patologii, która grzeje serduszko każdego degenerata. Oczywiście mnie włączając.
  9. Potato Hate ExplosionFlowerviolence” Sprawa podobna, jak w przypadku Fit For An Autopsy, z tym, że PHE poznałem dopiero w tym roku. Bardzo mnie to buja.
  10. Primitive ManCaustic” Bo jest długie i wolne, czyli takie, jakiego zazwyczaj nie trawię. Mimo to Prymitywy zmiażdżyły mnie konkretnie.
  11. Shadow of IntentReclaimer” kiedy grupa szczyli robi piosenki o Halo (tak, chodzi o strzelannki z XBoxa) nie spodziewasz się najbardziej przemyślanego, kompletnego i spełnionego krążka, jaki w 2017 zaserwowała deathcore’owa nisza. A im się udało. Jest bardzo duża szansa, że gdyby nie alfabet, umieściłbym Reclaimera na szczycie tej listy. Totalna miazga.
Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 9 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .

Comments are closed.