Na zdrowy rozum ten tekst nie powinien się pojawić. Jest sporo po czasie, a na dodatek traktuje o zespole bardzo niszowym, oraz płycie, która raczej nie odbiła się echem po scenie. A jednak właśnie go czytasz. Fakt dosłania materiału przez wydawcę, Rip Roaring Shit Storm Records, jest znaczący, ale nie jest jedynym powodem. Równie ważne jest też wrażenie, jakie wywarł na mnie ten skromnie wydany, pozornie śmieszkujący krążek.
Przez dwadzieścia minut Cage Grind Noir zagra piętnaście numerów (trzy ostatnie pochodzą z wcześniejszej EP-ki). Prawdopodobnie domyślasz się, w jakim klimacie są utrzymane. Też byłem przekonany, że Pilots to kolejny grindcore z fiksacją na czyimś punkcie (w tym wypadku trafiło na Nicolasa Cage’a, niemniej trzeba mieć 120% IQ by to zauważyć), traktujący siebie i wszystko wokół niepoważnie. Ba, sam zespół przez pierwsze kilka minut to udaje. Jednak im dalej w las, tym robi się ciekawiej.
W gruncie rzeczy utwory na tym krążku możemy podzielić na dwie kategorie. Pierwsza obejmuje te krótsze strzały. Zawiera się w niej szybki, wariacki, bardzo punkowy i doprawiony hardcorem grindcore. Tutaj górują nawałnice blastbeatów i proste, choć chwytliwe, riffy. Niekiedy ubarwione zostaną breakdownem, jak w Con Air, niekiedy aż kipią od agresji i przeradzają się w urywający głowę, bujający mosh (Vampire’s Kiss), czasem to po prostu chaos do potęgi (Deadfall). Druga kategoria natomiast jest pełna nawiązań do post- gatunków. Jakkolwiek dziwnie by to nie wyglądało na papierze, Cage Grind Noir nie ma problemów z przeplataniem grindcore’u ślicznymi, postnymi melodiami. Knowing brzmi uroczo, 8MM wręcz przeciwnie, zasmuca. Fire Birds zbliża się wręcz do granicy z metalcorem bądź djentem.
To zdecydowanie największy plus płyty. Cage Grind Noir nie tylko stara się łączyć ogień z wodą. Robi to umiejętnie i z wyczuciem. Sprawnie porusza się w obu stylistykach, swobodnie nimi żonglując. Muzyka, ba!, nawet sama lista utworów jest bardzo mądrze zaplanowana. Dzięki temu (jakkolwiek niewiarygodnie by to nie brzmiało) poziom intensywności obu wersji Cage’a jest zbalansowany i ma sens. Słuchacz nie ma wrażenia, że pomiędzy pięknymi balladami nagle coś szybko daje mu w twarz i natychmiast ucieka. Fragmenty ekstremalne i melodyjne są perfekcyjnie wyważone, płynnie w siebie przechodzą i jakimś cudem nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Cage Grind Noir jest jednocześnie ekscentryczny i genialny.
Już dłuższy czas nie spotkałem płyty, która zrobiłaby na mnie takie wrażenie. Oryginalność, otwarty umysł i swoboda w graniu: dzięki temu Pilots jest wyjątkowa. W zalewie prostackich i bezosobowych crustujących grindów, błyszczy niczym perła.
Cholera, kogo ja oszukuję. Przecież liczą się tylko sample Nicolasa!
Ocena: 9/10
- Ayyur – „The Lunatic Creature” (2018) - 13 lipca 2019
- Psychopathic – „Phases” (2018) - 6 lipca 2019
- Himura – „Exterminio” (2016) - 30 czerwca 2019
Tagi: 2013, Cage Grind Noir, ep, grindcore, hardcore, kapitan bajeczny, Pilots, post-hardcore, post-metal, post-rock, recenzja, review, RIP Roaring Shit Storm Records.