Crone – „Godspeed” (2018)

Rocka progresywnego nigdy dość. Tym razem na tapetę biorę niemiecki Crone z najnowszym wydawnictwem Godspeed, który dodatkowo tytułuje swoją twórczość mianem „dark”. Zespół jest pobocznym projektem wokalisty i gitarzysty znanego z Secrets of the Moon Phila 'sG’ Jonasa oraz perkusisty Markusa Renzenbrinka. Trop więc wiedzie do posępnych melodii, zimnego klimatu i rozwiniętych kompozycji. I bardzo ładnie, wszystko się zgadza, jednak w wielce melancholijnej aurze, raczej w staroświeckim anturażu aniżeli w nowoczesnej formie, gdzieś po drodze pożyczając patenty to z Crippled Black Phoenix, to z Opeth, a może nawet Rainbow, w strukturze i brzmieniu dość mocno osadzony w dark prog rockowych fundamentach lat 80. 

Od początku zainteresował mnie koncept wydawnictwa, który stanowi zbiór opowieści inspirowanych prawdziwymi tragediami i tajemniczymi wydarzeniami. I tak, na przykład singlowy The Ptilonist opowiada o wynalazcy Franzu Reicheltcie, który się zabił, skacząc z Wieży Eiffla podczas testowania spadochronu. Inna historia dotyczy piosenki H(She’s not Dead, She is a Ghost), napisana jako hołd dla aktorki Peg Entwistle, która w 1932 roku skoczyła z gigantycznej litery „H” na słynnym kalifornijskim znaku Hollywood, i jak się domyślacie – zginęła. Wszystkie utwory na Godspeed przesiąknięte są ponurymi wnioskami na temat kruchości życia i krótkiego czasu naszego ludzkiego pobytu na tym ziemskim padole. Charakter liryk ciekawie oddają rozbudowane kompozycje od strony aranżacyjnej. Ostatecznie nie zawsze jest ciemno i ponuro, piosenki mają wiele zwrotów akcji i małych, ale istotnie podkreślonych elementów, które podkręcają całościowy wydźwięk enigmatyczności konceptu. Uwagę zwracają przede wszystkim liczne solówki, niekoniecznie mocno skomplikowane, ale melodyjne, snujące się przez całe utwory, luźno nawiązujące do rockowej i heavy metalowej tradycji lat 70. i początku 80. Inne zaś uczucia wywołuje we mnie wokal Jonasa, który barwą przypomina… Bruce’a Dickinsona, kiedy akurat wysoko nie skrzeczy. W głosie wokalisty jest coś jednocześnie odpychającego i szorstkiego, ale o dziwo doskonale oddaje ton utworów, na szczęście nie szarżując za bardzo, i nie wychylając się poza swoje możliwości. 

Muzyka Crone oscyluje na granicy progresywnego, post-rockowego, alternatywnego, czasem także artystycznego rocka, a tym samym trzyma się ściśle ustalonej konwencji melancholii i refleksyjności na tyle bezpiecznie, by nie skręcać za mocno w psychodelię. Nie wszystkie zabiegi potęgujące ten nastrój jestem w stanie jednak zaakceptować. Kobiece jęki/szlochania w walcowatym The Perfect Army znacznie przekroczyły moją granicę tolerancji dodatków wspomagających, choć należy docenić mocniejszy wyeksponowany riff wiodący. Natomiast balladowy Mother Crone to już kompletnie nie moja kompozycyjna bajka. Wyróżniam natomiast piękny, oniryczny Demmin oraz wieńczący kolos Godspeed z ujmującą, niezwykle chwytliwą linią melodyjną. Na pewno będę wracać do tego albumu, koncept wyjątkowo zapada w pamięć, mimo że rewolucji ani palpitacji serca nie doznałam.

Ocena: 7/10

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .