Cryonic Temple – „Deliverance” 2018

Cryonic Temple Deliverance wydany przez Scarlet Productions to szósta płyta w dyskografii Szwedów (mimo, iż sam zespół istnieje ponad 20 lat). Na początek muszę nadmienić, iż mam ogromny osobisty sentyment do tej kapeli, zatem gdy tylko pojawiła się możliwość zrecenzowania ich najnowszego dzieła, długo się nie zastanawiałem.

Już w trakcie pierwszego przesłuchania, zacząłem się zastanawiać, czy to aby ten sam zespół, który nagrał takie albumy, jak Blood, Guts And Glory (2003) czy In Thy Power (2005). Zmian jest sporo.

Po pierwsze, na Deliverance, nie znajdziemy melodyjnego heavy metalu w stylu Hammerfall czy Sabaton, do czego zespół nas przyzwyczaił w przeszłości. Album wypełniony jest europejskim power metalem w wersji wygładzonej do granic możliwości. Brzmienie jest bardzo sterylne, tak, że słuchacz może się zastanawiać momentami, czy ma jeszcze do czynienia z muzyką metalową. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale przy Cryonic Temple AD 2018 nawet taka Sonata Arctica czy ukraiński Sunrise brzmią ciężko i surowo. Nie przesadzam.

Na przestrzeni lat zmienił się także skład kapeli. Jedynym członkiem grającym w zespole od samego początku jest gitarzysta Esa Ahonen. Zmiany personalne zapewne nie pozostały bez wpływu na zmiany stylistyczne w muzyce grupy.

Najbardziej brakuje tu obdarzonego charakterystycznym głosem wokalisty Glena Metala. Obecnie za mikrofonem stoi niejaki Mattias Lilja (będący jednocześnie klawiszowcem). Jego głos w tych utworach brzmi jednak dość nijako, bezpłciowo i zdaje się kompletnie wyprany z jakichkolwiek emocji. Barwa głosu wokalisty idealnie zlała się z płaskim brzmieniem i na pewno nie dodaje tej muzyce mocy ani wyrazistości. Wręcz przeciwnie.

Przejdźmy do samych utworów. Album rozpoczyna melodyjne intro The Morning After The Longest Day. Po nim dostajemy Rise Eternally Beyond, utwór jakby żywcem wyjęty z repertuaru wspomnianej Sonaty Arcticy. Przesadne złagodzenie brzmienia jednak odbiera temu kawałkowi cały potencjał, który niewątpliwie posiada. Podobnie jest z kolejnym Through The Storm. Zastanawiałem się długo, dlaczego gitary są tu schowane za klawiszami. Knights Of The Sky to zdecydowanie najlepsza rzecz na tej płycie. Tutaj słychać wyraźne echa starego Cryonic Temple -tego, którego polubiłem jako nastolatek. Tak, to dokładnie te riffy. Mimo podobnej stylistyki, poziomem odbiega od tego, co zespół grał kilkanaście lat temu. W kawałku tytułowym Panowie w niezbyt udolny sposób próbują połączyć ze sobą różne style. Zaczyna się symfonicznie, w zwrotce sporo progresywności, natomiast refren jakby żywcem wyjęty z Judas Priest. Wokalista próbuje tu naśladować manierę Roba Halforda i o dziwo całkiem dobrze mu to wychodzi. Następnie dostajemy dość pretensjonalną balladę Loneliest Man In Space z tekstem tak banalnym, że nie powstydziłyby się go niejeden zespół grający pop dla nastolatek. Jesteśmy mniej więcej w połowie płyty i jak na razie nie dostaliśmy nic, co wybijałoby się ponad przeciętność. W dalszej części albumu następuje po sobie kilka melodyjnych kawałków power metalowych, na przykład Pain And Pleasure, Starchild czy balladowy Swansong Of The last Emperor. Te utwory mają potencjał, ale są położone przez lekkie brzmienie i ten mało wyrazisty wokal (choć Mattias warunki i umiejętności wokalnie niewątpliwie posiada).

Nowe dzieło Cryonic Temple żadnej części ciała nie urywa. Choć zespół ma zarówno ambicje, jak i możliwości, tym razem nie potrafił wykorzystać w pełni ich wykorzystać. Deliverance tonie w morzu setek podobnych wydawnictw power metalowych co roku zalewających rynek. Album ten może się spodobać tylko tym, którzy w muzyce metalowej ponad wszystko cenią ładne melodie (choć większość chyba się zgodzi, że to paradoks). Inni raczej nie znajdą tu nic dla siebie.

Ocena:5,5/10

https://www.youtube.com/watch?v=08shJ8fyzUo

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , .