Deathhammer – „Chained In Hell” (2018)

Nie zdziwiłoby mnie ani trochę, gdyby proces wyboru nazwy zespołu w przypadku tworzących Deathhammer Sergeanta Salstena oraz Sadomancera polegał na wybraniu pierwszej wylosowanej pozycji z Internetowego generatora nazw dla zespołów metalowych. Nie zaskoczyłoby mnie również, gdyby okropna okładka najnowszego dzieła norweskiego duetu była rysowana w Paincie przez dziecko jednego z tworzących go Norwegów. Nie można jednak odmówić tym dwóm kwestiom swoistego uroku, który jest jeszcze bardziej odczuwalny, gdy zestawić je z ociekającymi szatanem tytułami i tekstami utworów. Na szczęście muzyka zawarta na Chained In Hell urocza w żadnym wypadku nie jest.

Pierwsze skojarzenie, gdy usłyszałem najnowsze dzieło Deathhammer? Show No Mercy Slayera. Nie chodzi mi tu nawet o rogatego towarzyszącego słuchaczowi na każdym kroku przygody z Chained In Hell, tak samo jak miało to miejsce podczas obcowania z debiutem Zabójcy. Deathhammer nie dość, że gra w dość podobnym do wczesnego Slayera stylu, to na dodatek jego brzmienie ich najnowszego albumu jest bardzo podobne do tego, co w 1983 roku udało się osiągnąć bandzie Kerry’ego Kinga. 

Mamy więc do czynienia z szybkim thrash metalem, okraszonym produkcją plasującą się poniżej obecnych standardów (choć do blackmetalowego bzyczenia komara jest tu oczywiście bardzo, bardzo daleko). Tempo utworów jest szybkie, choć zespół pozwala sobie na wplecenie w album momentu wytchnienia w postaci zwyczajnie wpadającego w ucho instrumentala pod postacią Into the Burning Pentagram. Nie licząc tego jednego utworu, duet z Norwegii nie bawi się w żadne półśrodki z nieustającą agresją atakując słuchacza w każdym jednym utworze. Szybkość i agresja wiążą się oczywiście z jednym – album nie jest długi. Jedna przygoda z nim trwa ledwie pół godziny, i choć wydaje się krótka, jest to długość w zupełności wystarczająca.

Brakuje jednak na Chained In Hell momentów wywołujących tak zwany „efekt wow”, przeze mnie kolokwialnie nazywany „opadem szczeny”. Melodie odgrywane przez Deathhammer mogłyby być klasyką thrashu, jednak żadna z nich nie jest na tyle rewelacyjna, aby została zapamiętana na dłużej. Jest to po prostu niezwykle solidna thrashowa naparzanka, zagrana na wysokim poziomie z opętańczym wokalem, momentami również nawiązującym do Slayera (chociażby okazjonalne piski wokalisty imitujące dokonania Toma Arayi). No cóż, grunt to czerpać inspiracje z najlepszych źródeł.

Określenie Deathhammer „biedniejszym Slayerem”, chociaż w przypadku najnowszego dzieła Norwegów byłoby nadzwyczaj trafne, moim zdaniem jest dla zespołu ostatecznie krzywdzące. To po prostu oldschoolowy thrash metal z jajami. Wspominałem już o nagranej na potrzeby Chained In Hell balladzie? Nie? To dlatego, że po prostu jej nie ma. Ten zespół nie miał zamiaru nagrywać niczego ckliwego, tutaj chodzi o soczyste naparzanie i pod tym względem Panowie spisali się świetnie, czego dowodem są wszystkie numery na płycie, oprócz jednego – tego instrumentalnego.

Możnaby zapytać, czy nagrywanie przez Deathhammer własnego Show No Mercy ponad 30 lat po premierze oryginału ma jakiś głębszy sens – w końcu czasy się zmieniają, a to co niegdyś wydawało się pionierskie brzmi archaicznie jeśli podstawić do tego rok 2018. W czasach, kiedy Slayer kończy karierę potrzebny jest jednak ktoś, kto będzie w stanie wypełnić lukę w sercach jego fanów. Wydaje mi się, że znam zespół, który jest w stanie tego dokonać.

 

Ocena: 8/10

 

Zespół ma również swoje konto na Facebooku.

Łukasz W.
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .