Muszę się przyznać, że gdy jakiś czas temu dostałem do rąk płytę zespołu Doedsvangr, nie miałem bladego pojęcia nawet o kraju pochodzenia tej kapeli. Wkładając więc ich debiutancki krążek do odtwarzacza, zacząłem równocześnie przekopywać się przez internety, żeby zgłębić nieco wiedzę.
Satan ov Suns to tegoroczny debiut powstałej w roku 2014 formacji, stąd nic dziwnego, że Doedsvangr znaczyło dla mnie tyle, co chińskie znaczki na zupce Vifon. A przecież zespół pochodzi z Norwegii, mojej ukochanej mekki black metalu. Portfolio muzyków zwaliło mnie z nóg. O ile wokalista Doedsadmiral udziela się „tylko” w trzech innych kapelach, o tyle listy zespołów pozostałych dwóch instrumentalistów dorównują długością rejestrowi moich grzechów. A wśród tych kapel znalazły się między innymi takie, jak Tsjuder, Horna, Behexen i kilkadziesiąt innych. No szacun. Widać, że jeżeli chodzi o zaangażowanie, to Panowie gruszek w popiele nie zasypują. Tylko czy łapanie stu srok za ogon może dać rezultaty na miarę Emperora czy Satyricona?
Chyba nie do końca. Zaraz wyjaśnię, dlaczego. Album to jedenaście utrzymanych w szybkich tempach utworów o średniej długości od czterech do pięciu minut. Już te liczby nasuwają stwierdzenie, że od pierwszej do pięćdziesiątej trzeciej minuty musi być żwawo, wartko i bez zbędnej ekwilibrystyki. I faktycznie tak jest. Utwory są do siebie podobne, a klimat nie zmienia się ani na jotę. Doedsvangr to klasyczny przykład klasycznego norweskiego zespołu, grającego klasyczny black metal. Mamy więc równą perkusję, wystukującą w nienagannym tempie takty poszczególnych kawałków. Mamy oczywiście poprawną linię nieco przesterowanej gitary, która dzięki długim riffom nadaje utworom nieco melodyki. No i mamy growl, także klasyczny, chrypiący i bardzo wyrazisty. Bas jest także, ale klasycznie chowa się z tyłu i wypełnia jedynie utwory swoim dźwiękiem.
Wszystko to jest ładne, składne, kompozycyjnie dograne i przemyślane, poprawnie nagrane i zmiksowane tak, by nie zburzyć klasycznego klimatu klasycznego norweskiego wydawnictwa spod znaku czarciego metalu. I nawet ten Satan ov Suns przyjemnie leci sobie gdzieś tam w tle mojej dzisiejszej egzystencji.
Tyle że nic nie porywa za serce, nic nie rzuca na glebę, nie powoduje, że kolana uginają się pod ciężarem dźwięków, a z piersi ani przez sekundę nie wydobywa się jęk zachwytu. A przecież właśnie o to w black metalu chodzi. Żeby słuchacza wprasował w fotel, rozerwał go na strzępy, przemielił, rozwalcował, a na końcu posypał sowicie solą i pieprzem. A po przesłuchaniu Satan ov Suns nic takiego się nie stało.
Ocena 6,5/10,0.
- Sombre Figures – “Streams of Decay” (2021) - 15 lutego 2022
- Nigrum Tenebris – “I am the Serpent” (2021) - 14 lutego 2022
- Ondfødt – “Norden” (2021) - 13 lutego 2022
Tagi: 2017, black metal, Doedsvangr, Immortal Frost Productions, recenzja, Satan Ov Suns.