FaceFuck „Throes Of Lament” (2015)

Gdy byłem dzieckiem, obejrzałem film, który zrył mi banię tak mocno, że nie mogłem przestać o nim myśleć. Nie dlatego, że tak mi się podobał, tylko dlatego, że się go potwornie bałem. Śnił mi się po nocach jak koszmar, ale po przebudzeniu wcale nie było lepiej. Rodzice kazali mi przynieść coś ze strychu, a ja trząsłem się z przerażenia, bo przecież tam może być ten łysy gość z jakimiś gwoździami w głowie. Nie pamiętałem wtedy tytułu filmu, po latach dowiedziałem się, że to był Hellraiser. Dlaczego o tym piszę? Bo z okładki opisywanej płyty zerka na nas Pinehead właśnie, a cała EPka to hołd oddany temu kultowemu horrorowi z lat 80.

FaceFuck gościł już na naszych łamach, nieco ponad miesiąc temu recenzowałem ich debiutancki materiał. Teraz przyszedł czas na ich drugie wydawnictwo, Throes of Lament. W przeciwieństwie do poprzedniczki, tutaj mamy do czynienia z materiałem dwukrotnie dłuższym, bo trwającym niemal 22 minuty. Nie zmienił się jednak, co oczywiste, gatunek muzyczny, w którym porusza się ten Australijski duet, cały czas mamy do czynienia z brutalnym death metalem i z wokalami, które płyną nie z buzi, tylko prosto (za przeproszeniem) z dupy. Mała różnica polega na tym, że tym razem dźwięki nie są przyprawione punkiem, co czyni ten krążek bardziej jednolitym deathgrindowym walcem. Dla mnie jest to minus. Całość ostro napie***a od pierwszej do ostatniej sekundy, jest bardzo gęsto, duszno i hm…klaustrofobicznie. Są tylko dwa momenty, kiedy serwowane są rzeczy rozbieżne z tym sonicznym atakiem- fajna, melodyjna solówka w Boundaries Of Flesh, oraz mega wolny riff rozpoczynający Malpractice. Ja lubię kiedy w muzyce coś się dzieje, więc to zamknięcie w jednej stylistyce nie robi mi tak dobrze, jak naturalne i pełne przestrzeni ciosy z poprzedniej EPki. Jestem jednak przekonany, że pasjonatom tego gatunku Throes Of Lament dostarczy sporo perwersyjnej rozkoszy.

Narzekam trochę na tą jednorodność tego materiału, ale też wiem, z czego ona wynika. Hellraiser, jak wspomniałem, jest inspiracją nie tylko dla okładki, ale przede wszystkim dla muzyki. Użyłem już poprzednio w kontekście twórczości Ewzy Lamberta i Chrisa Woźniczki terminu słuchowisko i użyję go także teraz. Każdy z 10 utworów przeplatany jest muzyką i cytatami z tego filmu, teksty także się do niego odnoszą. Trudno więc nie dostrzec chęci autorów, by opisywana EPka była równie niepokojąca jak kinowy pierwowzór i by ani przez chwilę nie pozwalała nam się znaleźć w strefie komfortu. Mogę sobie więc narzekać, ale muszę przyznać, że cel został osiągnięty.

Ocena: 7/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .