Frijgard – „Chapter Zero” (2019)

Gdy dotarła do mnie płyta tego kompletnie nieznanego zespołu, byłem pewien, że czeka mnie spotkanie z jakimś kosmicznym, prawdopodobnie skandynawskim black metalem. Black metal i owszem, ale ze Szwajcarii i niekoniecznie zakorzeniony w odległych galaktykach. Chapter Zero to trzecia pełna odsłona Frijgard, nagrana w kwartecie. Źródła podają, że zespół zdążył się już skurczyć do duetu, ale zostawmy personalne zawiłości.

Przyznam szczerze, że pierwszy odsłuch nie zrobił na mnie właściwie żadnego wrażenia, muzyka jednym uchem wpadła, a drugim wypadła. Nie bardzo było wiadomo jak umiejscowić ją w metalowej przestrzeni, bo czasem było to bliskie do zabarwionego na czarno heavy metalu, chwilami wędrowało do lasu, częściej do krypty, a całościowo przypominało black metal dla grzecznych dzieci.

Ale kolejne zetknięcia z Chapter Zero zaczęły coś klarować. Punktem wyjścia jest tu pierwsza fala black metalu, z czasów Venom i wczesnego Celtic Frost. Nie znajdziemy u Szwajcarów prymitywnej szlachetności i całych pokładów piekła – Panowie ugładzili brzmienie i odarli je z chamstwa, kosztem inspiracji takimi rzeczami jak na przykład Samael. Im dalej w las, tym więcej brytyjskiego mroku a mniej diabła. Takie Falling Stars tnie sobie z Paradise Lost aż miło, by w szybszych partiach zabrzmieć jak ugładzony, współczesny Satyricon. Początki Crimson Skies to pokłon dla rodaków z Sadness, stopniowo zamieniający się w odrzut z którejś z wczesnych płyt Anathemy, i pierwszy fragment, który brzmi jak naprawdę dobra piosenka. Zadatki na kapitalny numer miał również Haven, dopóki nie weszły rozleniwione, jakby spowolnione na siłę, środkowe partie, zakorzenione w brytyjskim doom/death metalu. Naprawdę ciekawie robi się w najdłuższym na płycie Red Lines Crossed, w którym miesza się już totalnie wszystko – od doom metalu, przez norweski black, po szwedzki gotyk, ale trzeba uczciwie przyznać, że utwór ma ręce i nogi, i cechuje się interesującym motywem przewodnim. Na uwagę zasługuje też zamykająca album Tilia, w której zastosowano najwięcej sensownego podejścia do blacku, głównie poprzez wyczuwalną podskórnie motoryczność.

Dziwna to płyta. Mam wrażenie, że jest niechcianym dzieckiem braci Cavanagh, które wychował Fenriz, ale nie trzymał zbyt mocno ręki na pulsie, przez co dzieciak zostawiony samemu sobie zaczął słuchać Moonspell i Tiamat. Gdyby ten album nagrano na przełomie XX i XXI wieku, prawdopodobnie z miejsca stałby się objawieniem i spełnieniem mokrych snów statystycznego, polskiego kuca, bo wystarczy sprawdzić, czego wówczas najchętniej słuchano w kraju nad Wisłą. Ale mamy rok 2019. Frijgard wydaje się mieć pomysł na siebie, ale gorzej z jego realizacją. To nie jest zły album, ale łączenie mroczno-łzawych inspiracji bez większego ładu i składu w black metalowe okowy nie wystarczy, by chwycić za serce nawet najbardziej otwartego na doznania fana metalu.

Ocena: 5/10

 

Rafał Chmura
Latest posts by Rafał Chmura (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .