Gnieu – “In the Vortexes of Existence Awareness” (2009)

Nie ukrywam, że na tę recenzję chrapkę miałem już od dawna i za każdym razem, gdy potykałem się w swojej płytotece o Gnieu, oczy zachodziły mi mgłą, a kończyny zaczynały delikatnie dygotać. Z drugiej jednak strony In the Vortexes of Existence Awareness działał na mnie niczym jeż, do którego zupełnie nie wiadomo jak się zabrać.

W końcu jednak postanowiłem pokazać, kto tu nosi spodnie i położyłem pudełko z zieloną okładką na stole. In the Vortexes of Existence Awareness to drugi album zespołu wydany w roku 2009 przez Werewolf Productions (na kasecie) pod oryginalną nazwą U vihurah usviedamlennja byccja. W tym samym roku płyta została wydana także na CD-R (przez coś o nazwie Honour), a dopiero w roku 2014 doczekała się w końcu profesjonalnego, kompaktowego wydawnictwa, znów pod sztandarem Werewolf Promotion. I ta właśnie płyta tak kłuła mnie w oczy przez tyle czasu.

Na szczęście ostatnia reedycja nie zniekształciła pierwotnego, brudnego i podziemnego klimatu albumu. Słuchając już pierwszego utworu, w moich uszach wybrzmiewać zaczęły pierwsze poczynania Darkthrone, Mayhem czy Burzum. Brudne i przesterowane gitary, perkusja niczym garnki z maminej kuchni i makabryczny (w sensie, że diabolicznie piekielny – nie, że zły), charczący wokal. A wszystko nagrane jak na białoruskim odpowiedniku naszego Kasprzaka albo nawet Wilgi. I nie ma, że uproś, nie ma, że boli. Niecałe pięćdziesiąt minut prawie w całości poświęcone jest powrotowi do najbardziej pierwotnych raw-black-metalowych korzeni. Prostota, czytelność konstrukcji poszczególnych utworów i nieoczywiste linie melodyczne to wyznaczniki Gnieu. I tylko ostatni bonusowy i ukryty utwór (dodany ekskluzywnie do tej edycji płyty) wyróżnia się znacznie na tle całego albumu, jest jeszcze bardziej brudny, jeszcze bardziej surowy i jeszcze bardziej ohydny. Jest wręcz… makabryczny.

Słuchając tego albumu, cisnęły mi się oczywiście na klawiaturę szczere wyrazy ubolewania dotyczące białoruskiego pochodzenia Gnieu – na temat możliwości wydawniczych w zablokowanym przez Łukaszenkę kraju, na temat dostępności „zachodniej” muzyki i na temat opóźnienia, w jakim wszelakie „nowinki” trafiają do Mińska i okolic. Jakby jednak nie było z tymi moimi przypuszczeniami, fajnie, że ktoś przypomniał czasy wydawanych na kasetach i przesyłanych sobie w listach albumów. Niemniej ja w kwestii pierwotnego black metalu pozostanę przy oryginalnych norweskich wydawnictwach.

Ocena 6,0/10

 

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .