Goatpsalm – „Downstream” (2016)

Dawno nie miałem w odtwarzaczu muzyki stawiającej przede wszystkim na atmosferę. W sumie to troszkę się nawet stęskniłem za takimi brzmieniami. Dobrze, że akurat nawinęła się nowa płyta od Rusków z Goatpsalm. Z powodu nieznajomości projektu, nawinięcie było niezaplanowane, ale planuję się niedługo dokształcić z zakresu ichnich wytworów. To chyba całkiem dobra rekomendacja.

Downstream jest długą płytą. Siedem kawałków trwających prawie godzinę zazwyczaj jest dla mnie poważną przeszkodą. Szczęśliwie czas ten spędzony z Goatpsalm nie boli. Głównie dzięki sporą ilość dźwięków ambientowych (i trochę mniejszą industrialnych). Wydaniem krążka zajęło się Aesthetic Death.

Już okładka (skądinąd mile klimatyczna) poniekąd sugeruje z czym mamy do czynienia. Wyliniała tajga, jelenia czacha i mistyczno-świecące szamańskie coś świetnie opisują klimat zawarty w dźwiękach: zimny, mistyczny, mroczny i jednocześnie ładny. Pierwotny, związany z naturą i jej duchami. Te tribalowe odgłosy są najciekawszym, co płyta ma do zaoferowania. Dodatkowo Goatpsalm łączy je z pogrzebowym doomem, tworząc mieszankę wciągającą. Niekiedy bardziej, niekiedy mniej.

Ogólne prawidło Downstream brzmi: im dłużej, tym lepiej. Dłuższe utwory są dużo bardziej rozbudowane i więcej w nich ambientowej atmosfery. Bardzo podoba mi się Flowers of the Underworld, topiąca w zimnym klimacie (choć pewne elementy, jakkolwiek dobrze brzmiące, niespecjalnie pasują. Chociażby kobiecy zaśpiew, kojarzący się bardziej z arabskimi piaskami) i świetnie się rozwijająca. Downstream serwuje nam mongolskie śpiewy gardłowe, a White Sea bardziej industrialne wcielenie muzyki. Szkoda tylko, że ambient wydaje się być dodatkiem, nie podstawą. A gdy spojrzymy na warstwę metalową, szybko rzednie pała. Przynajmniej mi. Samo gitarowanie wydaje mi się zbyt ślamazarne i monotonne a wokal, mimo, że sam w sobie mi się podoba, jest potraktowany trochę po macoszemu. To metal powinien być dodatkiem do ambientu, nie odwrotnie. Choć muszę przyznać, że taki Orphan naprawdę się udał. Brak elektroniki nie przeszkodził utworzyć nawiedzono-opętanej atmosfery izolacji i szaleństwa, co z jednej strony jest super, a z drugiej brzydko pokazuje, że chłopaki jednak potrafią i do reszty ścieżek gitarowych mogli się przyłożyć bardziej.

Produkcyjnie jest równie mieszanie, co muzycznie. Z jednej strony ambienty wyszły dokładnie tak, jak powinny, z drugiej strony gitarom brakuje pazura i mocy. Podczas odsłuchów to w sumie nie przeszkadza, ale jak tak człowiek pomyśli to faktycznie brzmi to bardzo papierowo. Wokaliście też przydałoby się trochę głębi. Perkusiście natomiast przydałaby się eutanazja, bo czasami potrafi tak koncertowo zniszczyć klimat, że aż wstyd pisać.

Suma sumarum, czy ta płyta jest dobra? Pewnie nie, ma za dużo wad na bycie dobrą. Na szczęście taki ze mnie dziennikarz jak z Hawkinga akrobata i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dla ambientów warto. Gdyby płyta była w całości ambientowa zastanawiałbym się nad dyszką, a tak będzie tylko…

Ocena: 7/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .