Hecatombe Humaine – „Hecatombe Humaine” (2017)

Hekatomba to raczej niepopularny termin. Pierwotnie oznaczał ofiarę dla bogów złożoną ze stu byków (bądź czegoś, co dane bóstwo wydawało się lubić). W potocznej polszczyźnie oznacza też masową eksterminację. Hecatombe Humaine bardzo trafnie dobrali sobie nazwę, brzmią bowiem niczym efekt zagłady.

Niewiele wiadomo o tym enigmatycznym projekcie. Internet podpowiada, że opisywany tu album jest ich drugim wytworem. Zawiera on czternaście numerów i trwa mniej więcej godzinę, przez którą przedrą się tylko ci, którzy wytrzymają mieszankę black metalu, noise’u i dark ambientu. Szczerze mówiąc, ja sam miałem z tym problemy. Wydaniem zajęła się Via Nocturna.

Nie żartuję, pisząc o niskiej przyswajalności Hecatombe Humaine. Płyta jest bardzo nieczytelna, mroczna i przytłaczająca. Niekiedy brzmi prawie jak muzyka, która mogłaby posłużyć jako soundtrack w produkcjach pokroju Silent Hill, jednak dużo częściej atakuje upiorną mieszaniną trzasków i owianego siarczanami hałasu. Fragmenty, w których (z przymrużeniem oka) można wskazać melodie, znalazłem może dwa. Cała reszta to dźwięki rodem z piekła i koszmaru, dodatkowo coraz intensywniejsze wraz z upływem czasu. Krążek zaczyna się od w miarę strawnego, darkambientowego Behind the Dungeon’s Gate i następującego po nim Nekra, wprowadzające bardzo depresyjną atmosferę. Wyjący wokal, wyjątkowo nieprzejrzyste brzmienie instrumentów, które trafniej byłoby określić jako noise, niż nagranie, oraz nieskończona, wydawałoby się, powtarzalność działa jak pranie mózgu. Dalej trafimy na Dark Vibe, który brzmi trochę jak katatoniczny brat harsh electro, Phobię, która balansuje na krawędzi black metalu i dark ambientu, bardziej czerninowy Elder’s Path (tyle, że zupełnie bez perkusji). Void of Decadence i Thorns Embracing the Eyeless poczęstują nas już po prostu szumem, Monotous obrzuci potworną atmosferą grozy. Pomiędzy nimi znajdziesz sporo ambientowych przerywników, udanie podtrzymujących chory nastrój. Wpisuje się w niego również najbardziej metalowy Sad Vision, chociaż ze względu na wokal, raczej mnie ten numer irytował, niż straszył.

Czy można w takim razie mówić o Hecatombe Humaine jako o metalu, albo w ogóle muzyce? Nie. Mamy do czynienia z eksperymentem, nietypowym rodzajem hałasu, do którego Euterpe w życiu by się nie przyznała. To abominacja mająca na celu zejść niżej, niż ktokolwiek wcześniej. I w pewien sposób to się udaje. Owo powykrzywiane monstrum, przy którym nieślubne dziecko Frankensteina i Nosferatu wyglądałoby jak modelka Victoria’s Secret, na pewno robi zamierzone wrażenie. Kłopot w tym, że po pewnym czasie ten teatrzyk koszmarów zaczyna się dłużyć i niejako powtarzać. Po pierwsze, dość szybko odsłania wszystkie karty, nie zostawiając niczego specjalnego na koniec. Po drugie, jest zbyt przytłaczający. Nie daje czasu słuchaczowi odetchnąć, przez co kolejne fragmenty ujednolicają się. Wspomniane, ambientowe przerywniki są za krótkie, by uspokoić i wyciszyć odbiorcę, a tym samym, zwiększyć siłę rażenia następnych horrorów.

Dla kogo w takim razie jest ta płyta? Tylko dla tych wyjątkowych jednostek, które z ochotą wpakują się w największe piekło. Nie jestem pewny, czy cieszyć z faktu, że nie znam nikogo, komu Hecatombe Humaine by się spodobało. Prawdopodobnie tak. Nie mogę powiedzieć, że ta płyta mi się spodobała, ale przecież to zupełnie nie jest jej zamierzeniem. Jakakolwiek ocena końcowa też nie ma sensu, gdyż w tym wypadku im gorzej, tym lepiej. Podsumujmy więc w ten sposób: jeżeli jakimś cudem szukasz narkotycznych podniet w stylu Begotten, potrzebujesz soundtracku do seansu P.T., albo po prostu chcesz paść na serce podczas nocnego spaceru po lesie, sprawdź. W innym przypadku, nawet się nie zbliżaj.

Hecatombe Humaine na Facebooku

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .