Hellyum – „Fantaziare” (2015)

A to mi się trafiła ciekawostka. Hellyum przedstawiono mi jako deathgrind i deathgrindu się spodziewałem. Zanim jeszcze dostałem płytkę, zrobiłem rozpoznanie, co to te Fantaziare jest. Teorię deathgrindu potwierdziło wydawnictwo Bizzare Leprous Production, które, jak zapewne wiecie, specjalizuje się w różnego sortu rzygach. Błąd, błąd porównywalny do pokładania wiary w nowe Starłarsy.

Hellyum to świeży, czeski projekt muzyczny dosyć zasłużonych już muzyków z klimatów death i grind. Zakładam, że właśnie znajomość dotychczasowej twórczości tych trzech panów poskutkowało nadaniu deathgrindowej łatki. To jednak określenie równie trafne, co nazwanie ich np muzyką symfoniczną. Pierwsza płyta pepiczków jest bowiem wielkim, ale to przewielkim kociołkiem Pornografixa. Znajdziecie tu i mocno techniczne granie, i grindowo-punkową duszę, i psychodeliczne podejście. A to tego mnóstwo dodatkowych wtrętów czyniących tą płytę niecodzienną, nieprzewidywalną i diablo wkręcającą.

Recenzowanie Fantaziare jest bardzo problematyczne. Już sam termin „recenzja” zakłada, że jakoś Wam tą płytę określę, powiem, z czym się ją je i komu może pasować. A tu dupa. Hellyum jest po prostu niemożliwe do zaszufladkowania innego niż „psychodelic extreme metal”. Z tej najbardziej normalnej strony nagrania wystają korzenie czeskiej szkoły śmierci, z Hypnos i Krabathorem na czele. Dodajcie do tego progresję Obscury i technikalia Gorod. Tego możecie się spodziewać. Nie możecie zaś spodziewać się wybiegów psychodeliczno-chujwiejakich. Symfonika? Jest. Groove? Też. Milutkie nutki kojarzące się z knajpą lat ’40tych (jazz czy coś w ten deseń)? Też znajdziecie. Tutaj każdy kolejny kawałek jest przygodą i każdy potrafi zadziwić. Ostra i techniczna jazda zaczyna się już w pierwszym utworze, Digato Borba. Tam jeszcze wierzyłem, że deathgrind. Dobra, z elementami symfonicznymi, ale ciągle przeważał solidny łomot. I tak trwam w błogim przeświadczeniu znajomości terenu, aż tu nagle nadchodzi minuta czterdzieści. I co się dzieje, zupełna zmiana stylu, przeskok z brutalnego na psychicznie-klejący, wokal zmienia się na czyste, hipnotyzujące śpiewy… Zanim zdążę się z tej zmiany otrząsnąć wchodzi pyszna solówka świetnie współgrająca z wokalem, a jednocześnie wypełniona swoistą „deathowością”. No szaleństwo po prostu. I potem wracamy do napierdolu. A następny Krakosa zaczyna się riffem, który najszybciej nazwałbym psychodelic grindem. Tak. Właśnie tak. Potem pojawia się wokal, który skojarzył mi się z Oranssi Pazuzu. A potem element brutalowo-slamowy. And on, and on, niespodziankom nie ma końca.

Zastanawiam się, na kiego grzyba ja tak paplam. Pojedynczy utwór jest wystarczającym materiałem na srogą rozprawkę, co mówić o całej płycie. Opisania mojego ulubionego Sokoreol za cholerę bym się nie podjął. Więc może umówmy się tak: ja Ci powiem, że materiał jest świetnie zrealizowany pod kątem produkcyjnym i wszystko w nim siedzi, gdzie trzeba, do tego dodam, że jest bardzo interesujący, psychodeliczny, i, przede wszystkim, eksperymentalny. Może podkreślę jeszcze, że ta płyta gwarantuje długie godziny frajdy i odsłuchów, bo za pierwszym/drugim/ósmym i tak nie wyłapiesz wszystkich cudów. Na koniec dodam, że w wypadku Fantaziare końcowa ocena jest dla Ciebie, czytelniku, nic niewarta i mogłaby być nawet losowa, bo każdy pewnie odbierze i oceni krążek inaczej. Pokazuje tylko jak bardzo mi się płyta spodobała. I na tym już skończę recenzję. A Ty zasuwaj na Jutuby/bandcampy zapoznawać się z tym szajsem.

Ocena: 8/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .