Hypnos – „The GBG Sessions” (2018)

Skandynawia zaczyna mnie powoli przerażać. Liczba pochodzących stamtąd zespołów, prezentujących kawał dobrego grania, jest naprawdę zatrważająca… Co trafiam na świeżą, dobrą kapelę, po chwili okazuje się, że są albo z Dani, albo ze Szwecji. Nie inaczej jest z omawianą tutaj grupą Hypnos. Powstała w 2013 roku, w szwedzkim Gothenburgu, ma już na swoim koncie dwa long-playe, które co by tu dużo nie pisać, kopią dupę. Panowie postanowili wejść do studia i na żywca, będąc w najwyższej formie, zademonstrować swoje umiejętności, przy okazji prezentując nowego wokalistę Linusa Johanssona. Zagrali, według nich, pięć najlepszych numerów ze swojego dorobku, dwa nowe i cover zespołu ABBA, no bo przecież pochodzenie zobowiązuje. Wydaję się, że nie ma absolutnie możliwości, by coś poszło nie tak. A jednak…

Ileż to kapel poznawałem, które choćby nie wiadomo jak dobrze grały, jak świetne melodie tworzyły, to wszytko potrafił zepsuć jeden, denerwujący element. Czasem jest to fatalne brzmienie, zbyt dużo podwójnej stopy, okropna produkcja, a czasem wokal… I to właśnie z nim jest tu największy problem. Na czele świetnie grającej grupy stoi niestety wyjec, bo inaczej Pana Johanssona nie jestem w stanie nazwać. Poprzedniego wokalistę, który moim zdaniem nie był zły (choć wybitny też nie), zamienili na kogoś, kto potrafi zmasakrować każdy, nawet najlepszy numer. Pieje, krzyczy, wchodzi w jakieś dziwne dysonanse, dla mnie jest po prostu fatalny. Najsmutniejsze jest to, że cała reszta jest wręcz doskonała, bo muzycznie Hypnos stoi na najwyższej półce. Granie, jakie uwielbiam – mocne, szybkie z wystrzałowymi solówkami, lekko bluesową nutą i polotem, jak u Thin Lizzy.     

Omawiane tu „The GBG Sessions”, jest dla mnie ciężkie do jakiejkolwiek oceny. Znajdziemy tam mnóstwo świetnych numerów, jak nowy „Ain’t No Fool”, który otwiera zestawienie, gdzie wokal jeszcze nie daje pełnego popisu swych umiejętności, szybkie „Looking Good” czy dwa najdłuższe utwory „1800” i „Hands of Evil”. Szczerze mówiąc, wszystkie kawałki na tym krążku muzycznie są dla mnie strzałem w dziesiątkę, nawet cover ABBY „Gimme! Gimme! Gimme!”, który doskonale pasuje na zamknięcie. Jednak wokal wpływa na tę całą imprezę tak potwornie, że ma się ochotę z niej wyjść, nim ona na dobre się rozkręci. A szkoda, bo mogliśmy się tak fantastycznie razem bawić.

Nie mogę jednak skreślić Hypnos z powodu tego jednego (jednak bardzo ważnego) elementu. Grać potrafią, czego ten album jest najlepszym dowodem. W niektórych partiach gitarowych, kiedy nabierają rozpędu, to człowiek aż nie chce, żeby kiedykolwiek przestali. Produkcja jest bardzo solidna, mocne, heavy-rockowe brzmienie gitar sieje piękne spustoszenie. Mogli jednak pomyśleć nad wyciszeniem wycia… Czy polecam? Trudno stwierdzić. Przemieliłem album kilka razy i z każdym kolejnym przesłuchaniem wokal stawał się dla mnie coraz bardziej denerwujący, momentami wręcz nawet śmieszny. Powtarzam więc – muzycznie Hypnos się broni, więc jeżeli macie wolną chwilę, to warto zapoznać się z ich twórczością.

(przez wokal) 5/10

Maciek Mazur
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .