Kosmokrator „To The Summit” (2016)

Belgijski Kosmokrator  to stosunkowo młody twór na europejskiej scenie. W 2014 roku nagrali demówkę To The Summit, którą w formie digipaka wydało właśnie Van Records. Na krążku trzy utwory i niespełna trzydzieści minut post blackowych dźwięków z elementami death. Dźwięków w dużej mierze surowych czy wręcz kurewsko dudniących przez całą płytę. Nawet tremolo brzmi tu jakby dochodziło z kibla. O ile takie coś jest zrozumiałe i kultowe dla zespołów z początków drugiej fali black metalu, z czasów gdzie nagrywało się na setkę na magnetefonie w piwnicy, to w XXI wieku oczekuję od demo już czegoś więcej. W dużym pokoju na dywanie i wśród babcinych bibelotów można nagrać coś lepszego niż to co Kosmokrator  prezentuje na To The Summit. Może Sven z Van Records usłyszał tutaj coś więcej niż ja i dlatego zdecydował się dać chłopakom szansę. Ja uważam, że dostali ją zdecydowanie za wcześnie.

Nagrywanie muzyki, którą otacza mistyczna aura jest teraz bardzo popularne. Samplowane zaśpiewy, dzwoneczki małe i duże, jęki potępionych i anonimowość twórców to dobry przepis na sukces. Jeśli wiesz jak te składniki dobrze wymieszać. Niestety wiele osób na siłę wskakuje w tą estetykę i eksploatuje ją bez litości i zahamowań. Panowie z Kosmokrator czy też KSMKRTR jak chcę się określać dobrze wiedzą co teraz przyciąga uwagę i czego słucha młodzież. Problem w tym, że jeszcze nie potrafią tego poprawnie wyrazić i dlatego To The Summit jest takie kalekie i nużące. Konstrukcja utworów jest bardzo przewidywalna, słychać że to numery grane na próbie i z hurraoptymizmem nagrane na gitarkach z Tesco. Po kilku przesłuchaniach nadal nie znajduję tam nic ciekawego, nic co by zasługiwało na wydanie tego w tak gustownej formie. Lepiej byłoby dla zespołu, żeby takie demko spełniało rolę szkicu, który można wykorzystać później w prawdziwym i poważnym nagrywaniu w studio. A takich doświadczeń Kosmokrator  brakuje i to bardzo. Co słychać w każdym momencie.

Czy ta płyta ma jakieś plusy? Szczerze to nic tutaj się nie wyróżnia, nic nie porywa. Nic nie wzbudza we mnie emocji. Wszystko jest jakieś takie przeciętne, zlewa się w jedną bezkształtną breję. Może na nieco uwagi zasługuje perkusja – jej aranżacja jest na pewno najciekawsza. Bębniarz ukrywający się pod pseudonimem E. daje radę, ma kilka rozjazdów ale w końcu to demko-debiut ma być „trve”. Numery są robione pod oklepany teraz motyw kładący cały ciężar gry na sekcji rytmicznej. Gitary są tak nudne i wtórne, że z powodzeniem twoja stara wymyśliła by lepsze riffy. A w Kosmokrator jest dwóch (sic!) gitarzystów – bo łącznie to kwintet! Gdzie? Ja się pytam gdzie są oni, gdzie oni są? Ha ha ha! Nie wiem, ja ich nie słyszę… Odpływam w odmęty szaleństwa jak Sam Neil w In The Mouth Of Madness. Słyszę tylko bulgotniki wanienne a nie prawdziwe black metalowe łojenie. Produkcji nie ma tu żadnej. Ale to chyba dobrze, bo przynajmniej nikt nie musi się dodatkowo wstydzić.

Konkludując lepiej żeby panowie z Kosmokrator wrócili do sali prób i ciężko pracowali nad warsztatem i numerami, bo jeśli To The Summit to jest coś wartego uwagi to naprawdę zaczynam obawiać się o kondycję europejskiego black metalu.

Ocena: 3/10

Fabian Filiks
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .