Martin Popoff – „Mötorhead. Ochlejmordy i zadymiarze” (2018)

Napisać biografię najbardziej rockandrollowego zespołu we Wszechświecie to wyzwanie nie lada. W przypadku Mötorhead trzeba zmierzyć się z pokrytym brodawkami i podlanym litrami burbona mitem, a ten przecież rządzi się swoimi prawami. A jednak się udało – Ochlejmordy i zadymiarze ani na chwilę nie pozwalają czytelnikowi wytchnąć, dostarczając kolejnej garści faktów w sposób lekki, pełen polotu, a jednak daleki od taniej sensacji. To naprawdę kawał znakomitej literatury o muzyce, będącej rzeczowym reportażem i możliwie wiernym obrazem szalonej epoki, bez zarzucania zainteresowanych nadmiarem nazwisk, faktów i dat.

Martin Popoff miał odpowiednie „papiery”, by zmierzyć się z niełatwym zadaniem. Ale jego bogate CV paradoksalnie może budzić wątpliwości – bo czy dziesiątki książek i tysiące (!) napisanych recenzji nie świadczą o tym, że dziennikarz traktuje swoją robotę dość instrumentalnie i „trzaska” kolejne publikacje z szybkością niemieckiego karabinu maszynowego lub Remigiusza Mroza na speedzie? Może Popoff ma po prostu dar i jest najzwyczajniej pracowity, bo jeśli tempo jego dziennikarskiej działalności jest szybkie, to nie odbija się to na jakości, przynajmniej recenzowanej pozycji. Biografia klasycznego składu Mötorhead (czasy, gdy tę złowieszczą machinę współtworzyli Lemmy Kilmister, „Fast” Eddie Clarke i Phil „Philthy Animal” Taylor) została napisana z jajem, dystansem, humorem, ale i w umiejętnym tonie wyciągania z rozmówców tego, co istotne i absorbujące uwagę czytelników. Brawa też dla tłumacza, Macieja Pawlaka, który kompetentnie oddał luźny charakter opowieści.

Ochlejmordy i zadymiarze ucieszą zatem każdego fana zespołu, ale także dostarczą satysfakcji z lektury tym wszystkim, którzy nie znają twórczości grupy zbyt dobrze. Najważniejsze zaś to, że książka opiera się przede wszystkim na z autentycznych wypowiedziach trójki nieokiełznanych bohaterów, których Martin Popoff osobiście przepytywał (wywiady pochodzą z lat 1999-2015). Tym większy żal, że dwóch muzyków nie doczekało się wydania książki, a Eddie Clarke dołączył do niebiańskiej rockowej orkiestry w tym roku – i Bóg wie, jakie niecne rewolucje dokonały się w jej składzie i repertuarze po najęciu tych gagatków! Ale żeby móc też spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy do dyskusji o początkach Mötorhead, włączają się takie postacie jak m.in.: Biff Byford (Saxon), Kevin Riddles (Angel Witch), Dee Snider (Twisted Sister), Mikkey Dee, Dave Brock (Hawkwind) czy muzycy Anthrax, przez co książka staje się po prostu interesującą pogawędką o dziarskim trio, ale i o zwariowanych czasach, których pejzaż wspomniane wyżej postacie też tworzyły.

Podtytuł (Opowieść o początkach Mötorhead) jasno też określa, co dostajemy. Popoff nie zagłębia się ani w dzieje zaprzeszłe (jedynie nakreśla z grubsza muzyczną przeszłość Lemmy’ego, skupiając się też na czasach Hawkwind), ani nie rozwodzi się zbytnio nad późniejszymi dokonaniami grupy, tworzonymi już w innym składzie. Klarowny i mocny ekstrakt z szalonej ery końca lat 70. i początków 80. uderza tym mocniej do głowy, bo to pewnie najlepszy, a przynajmniej najbardziej ikoniczny czas dla brytyjskiej grupy spod znaku Snaggletootha. Jak zauważa słusznie autor już na wstępie: (…) Przez pierwszych siedem lat wywrotowej działalności kapela pożerała łaknących taniej atencji pozerów i przebierańców oraz pluła w twarz ostrzącemu sobie na nią przemysłowi muzycznemu. Była niczym monument o kształcie wyprostowanego środkowego palca, łączyła w sobie punkową blazę i heavymetalowy bunt…

I w niniejszej książce Mötorhead jawi się właśnie jako band nazbyt niepokorny, by wsadzić go do jakiejkolwiek szufladki, a jednocześnie za swą konsekwencję szanowany przez różne środowiska. Autor potrafi zarówno oddać ducha ich niezwykłe głośnych i dzikich koncertów, jak i realia studia nagrań oraz wychodzących z jego trzewi dokonań („Stay Clean” brzmi jak dźwięk wydawany przez szkielety parzące się na blaszanym dachu…). Zresztą sami muzycy w lapidarny i bardzo celny sposób potrafią rzucić światło na własne umiejętności, inspiracje, wkład w historię muzyki, przewagi świadczące o oryginalności. Choćby Lemmy tak wyjaśnia źródła swego charakterystycznego, brudnego stylu: Jestem jedynym tłem dla gitary w zespole. Chuj mnie strzela, jak gitara gra solo, a pod nią tylko rzępoli bas. Zawsze się upewniałem, że solówka ma na czym jechać…

Popoff z kolei, jak wspomniałem, „jedzie” na wyjątkowo efektywnym wydobywaniu ciekawych informacji od swych rozmówców, którzy zaufali dziennikarzowi i otworzyli się, tocząc z nim luźną, ale jednocześnie bogatą w dowcipne i rzutkie wypowiedzi dysputę. Dlatego też dowiecie się sporo z tej książki o komponowaniu muzyki, graniu koncertów, piciu i ćpaniu, relacjach z kobietami i życiowej filozofii poszczególnych członków formacji. I nietrudno dzięki temu wniknąć choć na chwilę w centrum tego rockandrollowego cyrku, barwnego, pełnego przyjemności, ale zabójczego dla nieostrożnych (czego przykładem Vic Mail, producent klasycznych płyt zespołu, który przegrał z heroiną). Ale przecież to nie tylko książka o muzyce, ale o przyjaźniach i wzajemnych animozjach, które doprowadziły do rozwiązania tego składu. Co poróżniło muzyków? Cóż, zeznania są rozbieżne.

Co w tym wszystkim najciekawszego? Może fakt, że to relacja z prawdziwego rockowego pola bitwy. A przecież nic tak nie kręci ludzi, jak porządna bitka. Na potrzeby tejże książki, pytany o militarne fascynacje, Lemmy wyznał: Miecze, rzeź, kilka dziewic porwanych na daleką północ przez zwalistego wikinga, który je tam potem łomocze wśród fiordów. To wiele bardziej interesujące niż, dajmy na to, powstanie prasy drukarskiej i rewolucja ziemniaczana w Europie… A mi musicie uwierzyć na słowo, że lektura Ochlejmord i zadymiarzy jest również dużo bardziej zajmująca, niż brnięcie przez większość może i rzeczowych, ale nudnych jak flaki z olejem biografii muzycznych. Ta ma swój koloryt i pazur. I za to brawa!

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , .