Mass Hypnosia – „Vicious” (2019)

Gdy w grudniu zeszłego roku recenzowałem reedycję jednego z krążków Mass Hypnosia (o, tutaj), która ukazała się nakładem Ragnarök Records, nie sądziłem, że miesiąc później to samo wydawnictwo wypuści w świat całkiem nowy album tej kapeli. Śmiercionośna machina z Filipin powraca z trzecim studyjnym albumem pod tytułem Vicious.

Trio z odległego azjatyckiego kraju tym razem postawiło na zaczerpnięcie z black metalu przy tworzeniu nowego materiału, nie zapominając w międzyczasie o swoich thrashowych i death metalowych korzeniach. Już przy pierwszym zetknięciu się z Vicious dostajemy potężny cios, spada na nas grad niebiorących jeńców riffów i złowieszczych wokaliz. W niespełna ponad półgodzinnym materiale grupa zdążyła zmieścić same naprawdę dobrze bujające numery. Stylistycznie grupa nadal zapuszcza korzeń głęboko w muzyce przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, czerpiąc pełnymi garściami z thrashu, death i black metalu wszystko to, co najlepsze, a jednocześnie utrzymując całość w surowej i pierwotnej barwie. Nowa porcja muzyki od Mass Hypnosia to nie miejsce na polerkę i pieszczoty – jest agresja, złość i wszechobecny brud.

Warstwa instrumentalna nie pozostawia złudzeń, co do jakości serwowanego materiału. Gitary tną ostro i bez zahamowań, riffy są chwytliwe dla ucha, a solówki świetnie okrojone. Niby wszyscy już wszystko słyszeli, ale motywy gitarowe naprawdę zapadają w pamięć i powodują, że chętnie wraca się do tego albumu. Do tego sekcja rytmiczna, która (poza paroma świetnymi momentami) nie wyróżnia się specjalnie, ale, schowana nieco z tyłu, buduje odpowiedni klimat na krążku. Wspomniany przeze mnie wokal to jak dla mnie najlepszy punkt tego albumu. Plugawy głos, jaki dobywa się z gardła frontmana zespołu (który z resztą odpowiedzialny jest za gitarowe szaleństwo w Mass Hypnosia) nadaje kompozycjom zupełnie innej jakości, niż ta, która królowała na Toxiferuous Cyanide. Tym samym grupa Mass Hypnosia może być jedną z nielicznych, których twórczość z czasem staje się coraz lepsza.

W tych ośmiu kompozycjach ściera się ze sobą brutalność rodem z najlepszych płyt Sodom i Kreator, innowacyjność wczesnego Death i demoniczność Mayhem. Brutalność i surowość kawałków z Vicious mimo wszystko brzmi świeżo i chwytliwie, przez co najnowsza płyta filipińskiego trio staje się poważnym kandydatem do miana jednej z ciekawszych propozycji pierwszych miesięcy bieżącego roku. Ciekawe tylko, czy sprosta próbie czasu i w okolicach grudnia wciąż będę z przyjemnością wracał do tych potężnych ciosów, jakimi są chociażby Nefarious czy The Weak Shall Die.

Skoro do tablicy przywołane zostały pojedyncze utwory z opisywanego krążka, to niestety wypada wyrazić tu swoje niezadowolenie, które zarazem może być niejako podsumowaniem Vicious. Największym problemem tego albumu jest przewidywalność kolejnych numerów, a najsłabszą stroną grupy brak odwagi, by zrobić krok w inną stronę, zamieszać nieco w swoich szeregach, a nie tylko z uporem maniaka skupiać się na tradycyjnym i klasycznym brzmieniu metalu sprzed trzydziestu lat. Muzycy z iście chirurgiczną precyzją odtwarzają i powielają dobrze znane nam i oklepane schematy.

Moja słabość polega z kolei na tym, że ja ich kupuję.

 

Ocena: 8.5/10

Vladymir
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .