W słonecznym Peru, w cieniu ruin pradawnej inkaskiej cywilizacji i wśród wesołych pojękiwań wolno hasających lam, rodzą się metalowe bestie! Wiem coś o tym, bo to nie pierwsza moja recenzja płyty z tamtego kraju. No i ponownie muszę stwierdzić, że dobrze dzieje w Limie i okolicach. Południowoamerykański metal słynął zawsze z bezkompromisowości, szczerości, solidnych warsztatowych podstaw i pierwiastka szalonej dzikości. Może już wkrótce do zacnej listy metalowych klasyków Ameryki Łacińskiej będziemy dopisywać nazwę Maze Of Terror? Życzę to szczerze ekipie! Po demówce i splicie przyszedł w końcu czas na długogrający materiał, którego tytuł zdradza wszystko. Tak – ich riffy zostały stworzone po ty by siać zniszczenie!
Mówiąc najprościej to kawał solidnego i wściekłego thrash metalu w starym stylu. Często bywa tak, że techniczne popisy, rozwijanie super szybkości i snobowanie się na kolesi z największą ilością naszywek na katanie, przykrywa tak naprawdę muzyczne braki i miałkość wypuszczanego w świat materiału. Sprawa z Maze Of Terror ma się zupełnie inaczej. Chociaż Ready to Kill trwa niemal godzinę, to nie ma mowy o nudzie. Gitarowe riffy robią krwawą rzeźnię – już serwowane na początek Rotting Force i Lycanthropes udowadniają niezbicie, że kapela jest w formie. Szybkie, slayerowate granie, okraszone południowoamerykańskim charakterem. To jest to!
Ale chociaż kapela najlepiej czuje się w szybkich i super szybkich rejestrach, to jednak panowie doskonale wiedzą, że i thrashowa jazda potrzebuje urozmaiceń. Służą temu chociażby walcowate zwolnienia na koniec There Will Be Blood albo World’s Dead Side (głowa przyjemnie sama chodzi). W takim Protectors pojawia się po pierwsze klimat jak z Creeping Death Metalliki, a także… cytat z naszego ukochanego Fryderyka Szopena, czyli metalowy wyimek z najbardziej znanego marszu żałobnego świata. Na sam zaś koniec dostajemy niemal thrash metalową suitę – dziesięciominutową symfonię zadziornych riffów w postaci Gilles de Rais.
Bardzo dobra robota gitarzystów i sekcji. Leviathan, Hammer, Criminal Mind i Razor (ach te ksywki!) wiedzą dobrze jak układać znane klocki, by miło połechtać bębenki słuchowe maniaków. Wrzaskliwy wokal Leviathana też daje radę – ciekawie robi się zwłaszcza, gdy słychać w angielskich tekstach latynoski akcent. A może tak nagrać coś po hiszpańsku? Myślę, że byłoby jeszcze bardziej złowieszczo. Tak czy inaczej dostajemy solidną thrashową płytę, która czerpiąc z klasycznych wzorców, uderza nas metalowym obuchem w tył głowy.
Jestem za zacieśnieniem kulturalnej współpracy między Polską a Peru!
Ocena 8.5/10
Oficjalna strona zespołu na Facebooku: https://www.facebook.com/mazeofterrorthrash
- Worms of Senses – „Give up!” (2024) - 22 marca 2024
- Guido Stoecker’s Bodyguerra – „Invictus” (2024) - 5 marca 2024
- TARANIS przypomina legendarnego Fausta - 3 marca 2024
Tagi: Empire Records, Lima, Maze of Torment, oldschool metal, Peru, premiera, recenzja, thrash metal.