Navia – „Grief” (2017)

Na pewno lubicie to uczucie, gdy jesteście pozytywnie zaskakiwani przez nowe zespoły. Gdy natrafiacie na nic Wam nie mówiącą nazwę i okazuje się, że pod nią kryje się bardzo dobry zespół. Ja uwielbiam. Album projektu Navia, zatytułowany Grief, trafił do mnie przypadkowo, bowiem otrzymałem go jako bonus do rzeczy, które zamawiałem do recenzji. Ciekawość nie pozwoliła pozostawić tego faktu bez znaczenia. Może i bycie ciekawym nie jest zbyt dobrą cechą charakteru, ale w tym przypadku się opłaciła.

Poznański band tworzy muzykę, którą niewątpliwie ciężko zakwalifikować i włożyć do jednej szuflady. Muzycy wypracowali sobie styl, mieszając nowoczesne odmiany metalu z dosyć – jak dla mnie – nostalgicznym wpływem doom/gothic metalu lat 90. Dzięki posiadaniu w składzie skrzypaczki, skojarzenia poszły szybko w stronę takich załóg jak Sirrah czy My Dying Bride, które swego czasu były czołówką sceny metalowej. Navia prezentuje znacznie żywsze granie niż wymienione przeze mnie zespoły, ale wykorzystanie skrzypiec zbliża ją do tych „klimaciarzy”. Ciekawi mnie bardzo (znów ta diabelska cecha), czy zespół z premedytacją skręcił w te rejony, czy też przypadkiem „wyszło tak w praniu”. Nie mam tu pewności. Jeżeli to drugie, to mają problem, ale jeżeli cel był zamierzony – to brawo za niesztampowe podejście. Osoby takie jak ja, które wychowały się głównie na muzyce lat 90., ta nuta przeszłości niewątpliwie zauroczy i spojrzą na Navia przychylnym okiem.
Płytę zaczyna bardzo dobry utwór Deeper Down, w którym niskie dźwięki melodii skrzypiec wprowadzają poczucie niepokoju, a wraz z rozkrzyczanym wokale Pana Tymona pojawia się też skojarzenie z płytą My Beautiful Enemy zespołu Neolithic. W drugim utworze, Last Painting, który jest nieco bardziej stonowany od poprzednika, refren i sposób śpiewu już ewidentnie nawiązują do muzyki Brytyjczyków z My Dying Bride. Nie odczuwam ślepego kopiowania, lecz małe nawiązanie, które świetnie komponuje się ze stylem Navia.
Bardzo dobre, czyste wokale usłyszymy też w najszybszym utworze na płycie First Breath. Zespół pozwala tu sobie nawet na krótki blast, by po nim wbić chyba najlepszy refren na płycie. Podobają mi się też pozbawione tytułów dwa akustyczne przerywniki. Dobrze zgrywają się z konceptem całości.

Zbliżając się do końca tego tekstu, muszę też zwrócić uwagę na jedną rzecz. Są to mianowicie wspomniane skrzypce, które jak dla mnie są błogosławieństwem, jak i przekleństwem na Grief. Jest ich po prostu za wiele. Akompaniują reszcie instrumentów niemal bez przerwy i niektóre partie stają się czasami męczące. W głównej mierze ich linie melodyczne są w porządku, ale zdarzają też się motywy na moje ucho wpychane na siłę, żeby muzyk miał co robić na scenie – to najnormalniej czuć. Wspomniany wcześniej My Dying Bride rozwiązał podobny problem w taki sposób, że skrzypak obsługiwał też klawisze, dzielił uwagę. Myślę, że warto pokombinować w przyszłości z tym aspektem.

Debiutanci mają prawo do pewnych nadużyć i małej ilości naiwności. Navia i ich pierwszy długograj w większości poradzili sobie w tym starciu. W niecałe czterdzieści minut wcisnęli sporo niebanalnych i zapamiętywalnych pomysłów, które zdecydowanie dominują na Grief.

Ocena :7,5/10

Navia na Facebook’u.

(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .