Ne Obliviscaris – „Urn” (2017)

Tak się dziwnie składa, że z raczej nieświadomych powodów darzę poprzednie dwa pełniaki Ne Obliviscaris sporym sentymentem i szacunkiem. Kierowany miłymi wspomnieniami, a troszkę też brakiem ożywienia wobec rzeczonego krążka w redakcji, postanowiłem poświęcić mu czas.

Urn została wydana przez Season of Mist. Zawiera sześć kompozycji (słowo adekwatne jak u mało kogo) zlewających się razem w czterdzieści pięć minut. Wszelkie źródła twierdzą, że obywatele dzielnej nacji weteranów wojen z przerośniętymi nielotami grają extreme progressive metal. I w sumie racja, z zastrzeżeniem, że ekstremalność należy rozumieć jako stopień owej progresji, nie w kontekście ostrości muzyki.

Z tym ostatnim wiążę też duże zastrzeżenie. Moja pamięć twierdziła, że poprzednie pełniaki, szczególnie Citadel, były dużo bardziej agresywne, a ich odświeżenie tylko to potwierdziło. Urn jest łagodniejsza oraz melancholijnie-epicka. Brakuje tu mocy i przemocy, a to właśnie te czynniki w ekstremaliach najbardziej mnie cieszą. Faktycznie, czasami zdarzają się mocniejsze fragmenty (głównie na Intra Venus i And Within The Void We Are Breathless), lepiej jednak się na nie nastawiać. Więcej radości z płyty wyciągną osoby poszukujące ładnych, lekkich i odrobinkę cukierkowych melodii. Raczej nie moje klimaty, jednak nie mogę napisać, że nic tu dobrego nie ma. Przeciwnie, numery są bardzo przemyślane i rozbudowane. Tutaj długość na poziomie siedmiu-dziesięciu minut faktycznie ma sens. Ne Obliviscaris nie bawi się w kopiowanie motywów albo nadmierne ich wykorzystywanie. Schematyczności też raczej nie uświadczysz, chociaż można się kłócić czy Saturnine SpheresIntra Venus nie dzielą się jednym wzorem. Każdy z nich ma też lekko odmienny styl, tak więc otwierający płytę Saturnine Spheres jest bardzo płynną, nieagresywną i melancholijną pieśnią, Intra Venus ma bardziej podniosły, epicki klimat, And Within The Void We Are Breathless to mocniejsze uderzenie, a końcowy As Embers Dance In Our Eyes ktoś o mniej…radykalnym guście mógłby uznać za niepokojący (chodzi mi tu głównie o fajną mieszaninę skrzypnięć odegranych na, nomen omen, skrzypcach, oraz quasi-blackmetalowych riffów). Najdłuższy na płycie Eyrie jest z kolei wypełniony wzniosłymi, zimnymi i nieco zbyt słodkimi melodiami. Nie powinieneś się podczas odsłuchu nudzić.

Tym bardziej, że Urn zagrany jest wręcz wspaniale. Może nie wirtuozyjnie, niemniej panowie opanowali rzemiosło bardzo dobrze. Największe wrażenie jednak zrobił zagrany gościnnie przez Robina Zielhorsta bas. Jest idealny do takiej muzyki, jednocześnie podkreśla, wzmacnia, i pozostaje autonomicznym instrumentem z własną linią melodyczną. Fragment Saturnine Spheres, w którym główną rolę przejmują skrzypce i bas właśnie, jest jednym z najładniejszych, jakie tu znajdziecie. Z drugiej strony w niektórych momentach perkusji jest za dużo (znowu Saturnine, po drugim odsłuchu tego numeru za podwójną stopę miałem ochotę połamać garowemu kolana), skrzypiec przydałoby się ciut więcej. Balans czystych wokali i krzyków też raczej bym zamienił. Śpiew w pewnym momencie zaczął mnie już nużyć. Natomiast nie mogę się przyczepić do niczego jeżeli chodzi o nagranie Urn. Jest perfekcyjne.

Nowe Ne Obliviscaris niespecjalnie mnie porwało, choć nie mogę powiedzieć, bym cierpiał podczas odsłuchu. Było całkiem miło, nie będzie czego wspominać, raczej tego nie powtórzę. Muzyka progresywna nie jest jednak dla mnie, a szczególnie gdy nie ma w niej jadu. Wierzę więc, że ludziom bardziej zaznajomionym z tą niszą krążek podejdzie dużo bardziej.

Ocena: 7/10

 

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .