Non Opus Dei „Diabeł” (2015)

Zacznę przewrotnie, czy nie uważacie, że fajnie byłoby móc mieć plakat z najnowsza okładką Non Opus Dei na ścianie? Niby artyzm ale i tak każdy patrzyłby na cycki… Ot, taka mała szowinistyczna refleksja na wstępie. Zresztą, pomijając me seksistowskie wtręty, sama okładka jest rewelacyjna. Banałem nie jest tu tknięte nawet logo kapeli. Tylko pytanie, czy to takie uciekanie w awangardę nie jest swoistym trendem? Ale to już temat na inne rozważania. I to nie koniecznie na trzeźwo.

A teraz moi drodzy parę zdań, którymi miałko będę tłumaczyć, co i kiedy na tej płycie się dzieje.
Dawno już nie słuchałem Non Opus Dei, jakoś nie było nam po drodze. Nie wiem tak naprawdę czemu tak się stało. Czasem po prostu pewne kapele nie wywołują tego czegoś, co mnie skłania do kupna kolejnych płyt.
Pozornie muza oscyluje w rejonach zarezerwowanych dla Furii, Morowego, jednak Non Opus Dei „robi ” to po swojemu. W tych powolnych, marszowych utworach wkrada się nostalgia akcentowana akustyczną gitarą, do tego skrzek w tle, słowem black, jaki cholernie lubię. W sam raz na wieczorne zasłuchiwanie się w smaczkach, niuansach.
Może to sztampowe i gówniarskie, ale uwielbiam liryki po polsku, które potem można sobie nucić w głowie. Dla mnie maja one dodatkowy walor, gdyż pozwalają mi jakoś „odczuć” poszczególne utwory.

Posłuchajcie sobie np. Władcy ropuch, to majstersztyk tej płyty. Rzeczony utwór powoli płynie, by wciągać, osaczać słuchacza. Zresztą cała płyta Diabeł to taki pozornie sennie materiał, gdzie poszczególne dźwięki są porządnie poukładane, a pierwsze wrażenie chaotyczności prędko ustępuje docenieniu dobrych aranży.
Gdy z kolei następujący po Władcy Ropuch, Gold-finding… nie ma już tej „polskości” i to właśnie jest dla mnie dosyć dużym minusem. Gdy teksty są polskie, całość nabiera innej tonacji. Ale to już taki mój hiper subiektywny aspekt oceny tej płyty.

Warto poświęcić czas i – kasę- na ten album. Cholernie długo się do „Diabła” nie mogłem przekonać. Ba, nadal mam dni, gdy po prostu mnie ona odrzuca, by innego z kolei wciągnąć na następujące po sobie sesje przesłuchania całego albumu Non Opus Dei.

Niewiele ta recka wyjaśnia? Ale właśnie taka jest ta płyta. Narzekałem na angielski wymiar liryków, ale nagle w tym piątym (The other side of the Mushroom) pod koniec pięknie wszystko przyspiesza i nagle całą melancholię agresja odsuwa na drugi, ba nawet trzeci, plan. To jest cholerna zaleta tej płyty, nie ma ona jednego wymiaru. Można jej nie polubić, może was drażnić, ale nie jest banalna.
Pustka Twoja we mnie… no jak wspominałem powyżej, te polskie liryki, wykrzyczane wyraźnie wciągają mnie. Inna sprawa, że towarzyszy im świetna muza. o mniej agresywnym odcieniu.

No i na koniec parę zdań tytułem próby podsumowania „Diabła”. Nie ma co ukrywać, że ten rok obfitował w wiele dobrych, nawet bardzo dobrych albumów. Jeżeli lubicie nieco alternatywne podejście do materii black metalu, na pewno skłonicie się do zakupu tego albumu. Nawet jeśli na półce macie już 10 podobnie brzmiących płyt.
A właśnie brzmienie… czasami oczekiwałem, że brudniejsze, „smoliste”, dodałoby lepszego klimatu, posmaku tego polskiego piekiełka, z okresy legend, klech, ale nie! Za to doceniam Non Opus Dei, że nie poszli po najmniejszej linii oporu. Sterylność, a zarazem żywiołowość. Dobra, równa płyta.

Ocena: 8/10

Tomasz
(Visited 5 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , .