Pathologic Noise – „Gore Aberration” (2015)

Nie wiem, czy nazwa zespołu wywoływała u mnie więcej wątpliwości czy nadziei. Z jednej strony nastraszyłaby każdego normalnego użytkownika fal dźwiękowych, z drugiej recenzję tą pisze człowiek, który Zachlapany Szczypior uważa za największych piewców wsi od czasów Reymonta. Koniec końców zabrałem się do materiału Brazylijczyków z uśmiechem na twarzy, browcem w łapie i „Śmiercią na 1000 sposobów” w telewizorni celem wczucia się w odpowiednie klimaty.

Wspomniana wyżej parodia dobrego gustu okazała się podkładem bardzo dobrym, bo trwającym prawie tyle samo, co drugi krążek (po zaledwie 23 latach grania, toć to tempo wydawania godne prawdziwie kultowego zespołu!) Pathologów. I dobrze, bo ciutkę ponad 20 minut to wystarczająca dawka soczystego i ostro dającego do pieca death metalu. Nie aż tak brutalnego, jak może sugerować nazwa, ale i tak krwiście mocarnego. Blastującego, tnącego tremolo przerywanym czasem wolniejszymi wstawkami i solówkami. I dobrze, że przerywanym, dzięki temu jest mniej monotonnie. Choć na monotonię na płycie i tak nie mogę narzekać. Utwory, mimo że zbudowane w jeden sposób to jednak dają się rozróżniać bez większych problemów.

Solidność rzemiosła atakuje od pierwszych sekund. Spodziewacie się klimatycznego intra? Sampli z goresplatterów? Może jakiegoś mądrego rozwiązania? To nie tutaj, tu biją już na starcie i nie przestają do samego końca. Biją w stylu Deicide i dużo bardziej Cannibal Corpse. Nawet wokalista brzmi jakby był krewnym Fishera. Całe szczęście że to ciągle jest inspirowanie się a nie zżynka. Choć na mój gust jednak za dużo tych inspiracji.

No ale, ja tu gadu-gadu, a w muzyce nie chodzi o gadanie. Tak więc gdy już wyłączy się zbędny myślotok i zagłębi bagno „Gore Aberraction” robi się przyjemnie. Ogólnie album jest solidnie równy i równie solidny. Łomot, łomot, łomot a pod koniec jeszcze trochę łomotu, ciągle do przodu gnać. Mówiąc „łomot” mam oczywiście na myśli, że typowy zjadacz metalu śmierci będzie zadowolony. Ten album to niby nic specjalnego, ale cieszy. Chociażby taki „Master of Suffering„, moim uchem najlepszy strzał, albo kończący stawkę „War Lust„. Każdy z nas słyszał to już wielokrotnie, niemniej ciągle mam ochotę na więcej łomotu. A ten jest wystarczająco dobrze zaserwowany by zapewnić chwilę czy kilka rozrywki.

I co z tego, że podczas odsłuchiwania Pathologic Noise mieszał mi się z śpiewającą „Ale to już było” Rodowicz. Zabrałem się za tą płytkę spragniony flaków i zombiaków i dostałem, czego chciałem. Oczywiście nic innowacyjnego, ba, nawet troszkę bardziej interesującego tu nie ma. Tylko że po kiego grzyba mi jakieś kuchenne rewolucje kiedy mam ochotę na dobrze znanego i kochanego schaboszczaka? Płytka mi weszła do łba jak nóż w masło, i prawdopodobnie tak samo łatwo wyjdzie, ale zanim to nastąpi będę myślał o niej dobrze, ciepło, i przesłucham pewnie jeszcze kilka razy.

Ocena: 7,5/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .