Pestkult – „Soul Collector” (2015)

Pierwsze wrażenie bywa zwodnicze. W przypadku Pestkult pierwsze wrażenie (w postaci okładki i loga zespołu) zasugerowało mi black metal zimny, nasycony mroczną atmosferą, podniosły i poważny. Na pewno nie taki do tańczenia ani, tfu!, przebojowy. A tu proszę, czernina niemieckiej ekipy brzmi jak brzydszy brat rock’n’rolla. I dobrze.

Wydany rok temu Soul Collector to pierwszy długograj Pestkulciaków. Osiem kawałków trwa pół godziny, wręcz idealnie jak na taką muzykę. Wydawnictwo należy przypisać kolaboracji Satanath Records i Narbentage Produktionen.

Ta muza jest prosta jak cep. Nieskomplikowana i łatwa w odbiorze i tworzeniu. Jest także bardzo przystępna oraz, jak rzekło się powyżej, przebojowa. Choć na początku tego nie widać. Intro nazwane Possessed faktycznie brzmi opętanie (szczególnie przyczyniają się dobre wokale), a także ma w sobie dźwięki z pogranicza gatunków pagan/folk. Chwilę później bije po uszach tytułowy Soul Collector, kawałek typowo blackowy. Jest mrok, są blasty, jest szatan i zwolnienie. Brzmi to nawet-nawet przyjemnie, ale to tylko pokazówka. Dalej Pestkult pokazuje prawdziwą, jakże paskudną mordę. Paskudną w tym miłym znaczeniu. Kolejne utwory to już bardzo przyjemny miszmasz czerniny, punka i rock’n’rolla. Poczynając od po prostu fajnego Okkultes Schlachtkommando, przez lekki i przebojowy Pestkult (zakończony jakże słodkimi odgłosami szczania i popierdywania) po wracający do pogańsko-folkowych klimatów Im Zeichen der Ziege, utwory są łatwe i przyjemne. Brzmi to trochę jak obraza dla najbardziej trv, kvlt i krieg gatunku, ale tak właśnie tu jest. Łatwo i przyjemnie.

To wcale nie jest zarzut. Podoba mi się takie podejście do muzy. Pestkult gra wyluzowanie, bez spinania się ani udowadniania zbędnych rzeczy. Człowiek podczas odsłuchów ma wrażenie, że to zespół punkowy, tylko gra w ciut innym stylu. To ten sam poziom luzu i grania dla samego grania. A że jakimś cudem udało się wydać płytę, i to przez dużą wytwórnię… cóż, jakoś tak samo wyszło. Mam nadzieję, że chłopaki zupełnie się tym nie przejmą i dalej będą grać w swoim stylu.

Na pewno już załapaliście, że niczego nowego, przełomowego, nawet ciekawego na tej płycie nie znajdziecie. Nawet wspomniane, quasi-folkowe tony nie spowodują zainteresowania w słuchaczu, który nie załapie duszy płyty od startu. Sprawia to trochę wrażenie zbędności całego przedsięwzięcia. Świat świetnie by sobie bez Pestkult poradził. Z drugiej strony, ja świetnie bym sobie poradził bez piątkowych wypadów do pubu, a mimo to dają mi dużo frajdy.

Produkcja jest co najwyżej średnia. I cholernie dobrze, bo dokłada to sporą cegiełkę to klimatu tej płyty. Brzmi piwnicą (w której, według książeczki, było nagrywane), jest prymitywne i brudne. Czyli właśnie takie, jakie najlepiej współgra z muzyką. Natomiast przyczepię się do layoutu. Layout jest prawdopodobnie złośliwym żartem zespołu. Poza okładką, skądinąd mogącą się podobać, wszystko jest czarne na czarnym. Trolling pyszny i na tyle irytujący, że po pięciu minutach zarzuciłem próby odczytania nazw kawałków z promki i zajrzałem w internety.

Dla kogo jest to nagranie? W sumie to nie wiem. Pewnie dla kogoś, kto trafi na Pestkult przy okazji, supportujących bądź zachlewających ryja gdzieś w lesie, i wsiąknie w ich muzę od pierwszych minut. Mi się spodobało.

Ocena: 7/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .