Phenomy – „Once and for All” (2017)

Niech pierwszy rzuci kamień ten, który obserwuje na co dzień bliskowschodnią scenę muzyczną. Gdyby na metalowej mapie świata ktoś kazał mi zaznaczyć dobre zespoły pochodzące z Bliskiego Wschodu, to lista nie byłaby zbyt długa. Tymczasem prosto z niewielkiego Libanu swoją koncepcją thrash metalu raczy nas grupa Phenomy. Bo kto powiedział, że ten gatunek jest zarezerwowany tylko dla Amerykanów i Niemców?

Once and for All to debiutancki album libańskiej kapeli, na który składa się dziewięć utworów. Ku rozczarowaniu, nie są to kompozycje zaskakujące świeżością czy innowacyjnością. Phenomy sięga po stylistykę wypracowaną przez klasyków niemieckiego thrashu, oscylując gdzieś pomiędzy Kreatorem a Destruction. Wzorując się na Teutonach, młoda grupa z Bliskiego Wschodu osiąga całkiem niezły poziom, wykręcając granie na przyzwoicie wysokich obrotach. Album rozpoczyna się jednak od niepozornego symfonicznego intra, które mogłoby zwiastować jakiś fantastyczny krążek rycerzy heavy metalu. Odchyły w stronę symfonicznego metalu jeszcze pojawią się w dalszej części programu. A Call to Bloodshed stanowi pokaz mocy libańskiej kapeli. Choć brzmienie tego numeru jest nieco płaskie, za co winić należy produkcję, to członkowie Phenomy udowadniają, że znają się na swojej robocie. Panowie grają technicznie poprawnie, aczkolwiek gitarowe riffy pełne są brudnej sadzy. Electrified daje nam próbkę wolniejszego podejścia do thrashu, z typowym dla wielu przedstawicieli tego gatunku wykrzykiwaniem pojedynczych fraz. Tytułowy Once and for All z kolei przenosi słuchacza w klimaty crossover thrashu, zostawiając jednak nieco miejsca dla delikatnych melodii. Potężny głos wokalisty ustępuje przestrzeni wirtuozom instrumentów w Triumph. Gdyby nieco lepiej dopracować jego brzmienie, byłby to rewelacyjny kawałek, łatwo bowiem wpada w ucho.

Kolejny numer, The Haunting to jeszcze jeden cios, następujący przed bardzo niefortunnym czasoumilaczem w postaci Under These Ruins. Ten najdłuższy numer na płycie, symfoniczny zwrot ku power metalowi i ambientowi trwa nieco ponad dziesięć minut. Plumka sobie jakieś pianinko, popierdują trąbki, a całość domykają smyczki zwiastujące finałową bitwę ludzi i orków. Zamiast epickości wychodzi jednak jakiś smutny gniot, który nie trzyma się kupy. Ani nie da się go połączyć z pozostałymi numerami, ani nawet wewnątrz swojej własnej kompozycji nie jest on sensownie poukładany. W połowie utworu okazuje się, że te dźwięki rodem z Heroesów były jedynie wstępem do metalu. Śmiech przez łzy. A że fajnie jest w takim długim kawałku mieć klamrę kompozycyjną, to numer kończy się tą samą kupą, od której się zaczął. Honor Phenomy ratuje zamykający album utwór Sealing Fate, który rzeczywiście przypieczętowuje los grupy. Po przesłuchaniu ich debiutanckiego krążka pozostaje uczucie niedosytu.

Przy końcowych sztychach na Once and for All ktoś gdzieś popełnił serię błędów, która przełożyła się na kwadraturę albumu. O ile gitary i wokalizy stoją na zadowalającym poziomie, to perkusja sprawia wrażenie najgorzej dopracowanego elementu układanki pod nazwą Phenomy. Jeśli komuś nie przeszkadza „stukanie” w bębny w stylu Larsa Ulricha na St. Anger, to powinien po debiut Libańczyków sięgnąć. W innym wypadku przetrawić to przestarzałe mięso będzie raczej trudno.

Ocena: 6/10

Vladymir
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , .