Realm of Wolves – „Oblivion” (2018)

Mam pewną wadę, do której muszę otwarcie się przyznać – zdarza mi się, nawet dosyć często, widząc okładkę jakiejś płyty w myślach już wyrokować o jakości jej zawartości. Gdy więc zobaczyłem świetną grafikę zdobiącą debiutancki album Węgrów występujących pod nazwą Realm of Wolves, wiedziałem, że oto sięgam po coś z górnej półki. Mówi się, że „Polak i Węgier – dwa bratanki”. Nie wiem ile w tym powiedzeniu prawdy, ale za sprawą okładki Oblivion ci węgierscy bracia trochę mnie oszukali.

Trudno mi powiedzieć, co sprawia, że po odsłuchaniu tego albumu daleko mi do zachwytu – na dobrą sprawę wszystko jest tu we właściwym miejscu. Wokal, choć bardzo mało zróżnicowany, nie przeszkadza słuchaczowi, zaś w kwestiach muzycznych na brak urozmaicenia narzekać nie można – Węgrzy to grają szybciej, to zwalniają, serwując słuchaczowi klimatyczne instrumentalne wstawki (znajdziemy tu nawet dwa utwory instrumentalne – bardzo dobry otwieracz w postaci utworu Cascadia oraz moim zdaniem najlepszy na płycie, powiedziałbym nawet, że poruszający Translucent Stones). Brzmię, jakbym opisywał całkiem dobry materiał, prawda?

Niestety tak nie jest, a to, co na papierze wydaje się super w praktyce jest bardzo… nijakie, i to chyba największy zarzut, jaki można postawić albumowi muzycznemu. Oczywiście to nie tak, że podczas obcowania z Oblivion krwawią uszy. Brakuje w tym wszystkim jednak jakiejś jednej, drobnej iskry geniuszu, która sprawiłaby, że ta pozycja zostałaby zapamiętana na dłużej. Utwory nie dość, że same w sobie nie są ciekawe (i to dotyczy również najlepszego kawałka z tych „śpiewanych” – dziewięciominutowego Into The Woods Of Oblivion), to jeszcze są do siebie całkiem podobne. Węgierscy bracia – dwa dobre instrumentale to zbyt mało, żeby móc nazwać cały album udanym.

Tutaj mógłbym skończyć swoje wywody i wystawić ocenę obrazującą moje rozczarowanie, ale jednocześnie doceniającą umiejętności zespołu. Na szczęście w tym momencie na scenę wkraczają trzy utwory bonusowe – ponownie są to dwa instrumentale (Laurentia i Fragments Of The Self) oraz jeden wałek, w którym można usłyszeć wokal Vvildra. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego te trzy numery znalazły się jedynie na limitowanych edycjach albumu. Jak dla mnie z powodzeniem mogłyby one widnieć na trackliście edycji standardowej, słucha się ich  znakomicie i aż żal, że cała reszta albumu (oczywiście nie licząc świetnych utworów instrumentalnych) nie brzmi w ten sposób.

Jednoznaczna ocena debiutu Realm of Wolves jest ponad moje siły – dlatego też poniżej wyjątkowo zobaczycie dwie oceny zamiast jednej. Może w przyszłości zespół zdecyduje się na nagranie całego instrumentalnego albumu bądź przynajmniej instrumentalnej EPki – liczę na to, gdyż jeśli miałbym wskazać palcem jakieś wyróżniające się elementy na Oblivion, to byłyby to właśnie te dwa/cztery utwory. Ciężko mi znaleźć powody między tą diametralną różnicą w poziomach numerów i w sumie nie zamierzam ich szukać – mogę powiedzieć tylko tyle, że Cascadia, Translucent Stones, Laurentia oraz Fragments Of The Self w moich głośnikach zabrzmią jeszcze nie jeden raz. O pozostałej części albumu można bez żalu zapomnieć. Szkoda.

Ocena: 6/10 (edycja podstawowa)
7/10 (edycja z utworami bonusowymi)

Realm of Wolves na Facebooku.

 

Łukasz W.
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .