Rosetta – „Sower of Wind” (2019)

Amerykanie z formacji Rosetta słyną z minimalnych, zredukowanych do absolutnie koniecznych akcji promocyjnych swoich wydawnictw. Nie dziwi więc fakt, że ni z gruszki, ni z pietruszki wypuścili do sieci EPkę Sower of Wind nieco ponad rok po premierze longplaya Utopioid (2018) bez zbędnych fanfar. EPka przeszła w mediach praktycznie bez echa, nawet w tych niszowych odnotowałam jedynie krótkie wzmianki. Według doniesień zespołu 4 utwory powstały podczas nagrywania ostatniego albumu, a więc siłą rzeczy nawiązują do czterech etapów, na które podzielili Utopioid. I tak jak te granice na albumie były raczej umowne, bez wyraźnych podziałów, tak i trudno by było samodzielnie, bez podpowiedzi wpaść na pomysł powiązania ich z niniejszą EPką. Nie w tym jednak rzecz, Rosetta po raz kolejny pokazuje się od zgoła innej strony, do której przyzwyczaiła fanów, a jednocześnie tak jak zwykle wciąga w swoje pięknie naszkicowane dźwiękami historie.

Sower of Wind to propozycja czysto ambientowa, pozbawiona ciężkich sludge’owych czy post-metalowych wyznaczników Rosetty.  Żadnych gitar, pokombinowanej perkusji ani wokali. Mnóstwo tu za to klimatu w elektronicznych i dronowych przetasowaniach z fortepianem w najsilniejszych momentach. Utwory noszą tytuły nazw stron świata, zaczynając od zachodu w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Mamy tu pięknie minimalne pejzaże dźwiękowe z niepokojącymi podtekstami i fragmentami, które mogłyby stać się silniejsze, ale pozostają stonowane i w jakiś sposób efemeryczne, nieskończone. Cztery strony świata, które są tutaj główną ideą, niekoniecznie jednak odzwierciedlają jakąkolwiek z nich, nie ma tu żadnych stereotypowych nawiązań, specyficznych odniesień na przykład do bliskowschodnich motywów czy zimnych północnych przestrzeni. Instrumentaria są mocno ograniczone. Brzmienie nie przytłacza, ale stopniowo klimat gęstnieje, powodując narastające uczucie zbliżania się czegoś złowieszczego, co nigdy jednak nie nadchodzi. Za najlepszą uznaję ostatnią kompozycję North z fortepianowym finałem, która jest najbardziej, powiedzmy, filmowa, obrazowa, jednocześnie melodyjna i w jakiś sposób zapadająca w pamięć, przyciągająca.

Na koniec nie czuję niedosytu nieco ponad 30-minutową podróżą po zakamarkach wszystkich stron świata z Rosettą. Nie jestem też szczególnie zaskoczona tego typu propozycją ze strony Amerykanów. W końcu Panowie świetnie sprawdzają się również w takich aranżach, nie od dziś specyficzne budowanie klimatu można przypisać właśnie Rosettcie, niezależnie od ich sposobu wyrazu. Wspomnieć należy chociażby ambientowy album Audio/Visual Original Score, soundtrack do filmu dokumentalnego Justina Jacksona. Mimo że sam koncept mini-albumu Sower of Wind  nie jest do końca jasny czy klarowny, może w tym właśnie tkwi jego potencjał, może taki był zamysł kompozytorów, aby skupić się głównie na atmosferze samej muzyki. Przecież nie wszystko zawsze musi być nazwane, niedopowiedzenia są fascynujące. Polecam Sower of Wind każdemu, komu ambient kojarzy się z wyciszeniem i zapomnieniem – tak się w tym odnajduję ja.

Ocena: 7,5/10

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .